[124]PORANEK W OBOZIE.
Bladawém lekki namiót przeniknion świtaniem
Nie z obłoku-li wzdętém czarów jest mieszkaniem?
Nawpół z marzeń otarte oko nie dowiérza.
[125]
— Wzmacniając okupiony znojem sen żołniérza
Igra oddech poranku z powiewnemi ściany,
I odgłos nocnéj straży, z ust w usta posłany,
Ostatni raz obozu oblatuje szranki.
— Znikaj śnie i ty płonny obrazie kochanki,
Który myśli błądzącéj po złudzeń zamętach,
W złotego dni mych czasu zjawiasz się ponętach.
Ach! czemu sny nie zdane pod rząd śmiertelnika!
— Jak lampa, u smutnego błysnąwszy pomnika,
Odkrywa w nim zatarte dawnych dzieł znamiona;
Tak, zleciawszy na skrzydłach marzeń, Jasnołona
Odkryła w sercu lube dawnych wrażeń szczątki.
O wy! milsze nad roskosz, roskoszy pamiątki
Żegnam was! — Tu, nie słowik, pan tkliwych odgłosów,
Skłania-li lasy słuchać Filomeli losów,
[126]
Lub samkę zwie pod ciemny krzaczek nad potokiem,
Zawsze słodki, czarowny, pojący urokiem;
Nie roje wdzięcznie w wonnych dolinach dzwoniące;
Nie Zefir, co na miękkiéj wypieszczony łące,
Za płocho igra z rąbkiem złotowłoséj Zosi,
Szepcząc liścióm o wiośnie, szum w gajach roznosi,
Lub hula w chłodnych falach i świéżością dmucha;
Lecz tu, gromem, co z paszczy ognistéj wybucha,
Siarczystym ćmiąc wyziewem zorzy twarz nieśmiałą,
Ogłosiło dnia powrót obudzone działo.
— Jak trąba, która zagrzmi w dzień wiecznych wyroków,
[127]
Zbudzi wrzawę narodów wyszłych z państwa mroków;
Tak, budząc pokrzepione snem wojsko do trudu,
Wskrzésza wystrzał w obozie ruch i gwary ludu.
— Z gwizdaniem głośnych fletów łącząc huk odrębny
Prętóm twardym dające tęgi odpor bębny,
I wtórząc im chrapliwy dźwięk wojennych rogów,
W duchy wrzące młodzieńców tchną zapał półbogów.
Na złotych blachach, w srébrze, mosiądzu i stali
Mienionych blasków ogniem jutrzeńka się pali.
Równina niezliczonym pokrywa się mężem,
I wojsko już w szeregach stoi pod orężem.
— Cisza tu; ale taka, co grożąc naturze
Poprzedza szturmy wichrów i gwałtowne burze;
[128]
Nie ta, co o północy, przy świetle pochodni,
Głowę mędrca wielkiemi myślami zapłodni;
Nie ta, co smutną piękność do głuchéj zwie groty;
Cisza... lekkiemi skrzydły osłoniła roty.
— Zmamion tych nieruchomych szeręgów obrazem,
Za mur je lśniący weźmiesz pokryły żelazem.
Lecz już echa dowódcy głos rozniosły drżące:
Razem zgodnych orężów szczęknęły tysiące.
Ucho twoje posłyszy, oko nie dogoni
Szybkich działań miotanéj silną ręką broni.
O twarde rzekłbyś głazy żelazo udérza;
Nie głazy to a ramie hartowne żołniérza,
Szparkie orężów rzuty wstrzymując bez trudu,
Mocą zdziwia i wprawą dokazuje cudu.
— Lecz kraj drży, ogień błysnął, dym kłęby ciemnemi
[129]
W koléj hufce zasłonił przed obliczem ziemi.
Znów, raz poraz porządkiem po pułkach zagrzmiały
W jeden wystrzał zléwane kilku rót wystrzały;
To igrające w dymach mieszając błyskanie
Broń piorunowe grady rzuca nieprzerwanie.
Tak głaz, co z Alp wierzchołka zagrażał wyłomem,
Po garbatych skał bokach potoczony z gromem
To echa zrzadka swemi uderza ciężary,
To raptem runąc trwoży okropnemi swary.
— Jeden znak, lub w powietrzu znikające słowo,
Tym hufcom tak straszliwym daje postać nową;
Już poważnie posuwa ich łańcuch wspaniały,
Jak zwolnione na błoniach oceanu wały;
Już je pędzi jak chmury, które wicher chwyta.
Tętni ziemia w takt równy tłumną stopą bita.
[130]
Powtarzając Mars wojen prawdziwych wybiegi,
Rozprasza, łączy, miesza, rozwija szeręgi;
Tutaj z szyku wywołał wprawnych strzelców roje
Żwawo lekkie roztaczać po dolinie boje;
Tam z połamanéj nagle w równe rzędy ściany
Huczną śpiżą ciężarne kształci czworograny;
Tam, ponurém wołając do natarcia pieniem,
Slepym na wszystkie ciosy podżéga płomieniem:
W obie dłonie z ramienia zrzuciwszy oręże,
Krok swój coraz to bardziéj przyśpieszając męże
Na błyszczących bagnetach śmierć ponieśli bladą.
Gra to, lecz wrogóm przyszłym grożąca zagładą.
Gry téj sława, nad światem rozciągnąwszy skrzydła,
Chciwości obcych ludów nie spuszcza z wędzidła.
[131]
— Już żołnierz, ciężkiéj pracy przełamaniem dumny,
W ściśnione się z pośpiechem szykuje kolumny,
A dźwięk muzyki raźnéj, rzeźwiący ochotę,
Każdą przed wodzów oko wyprowadza rotę.
Śmiała postać, krok pewny, tchnące męstwem twarze,
Wierzyć nie każą obcym że na słońca skwarze,
Bronią i całém swojém mieniem obciążone,
Kilka godzin te hufy cieszyły Bellonę.
Orężu mój! tych trudnych niecierpliwy cżasów,
Kiedy do niezmyślonych Mars wyzwie zapasów,
Teraz, na utrudzoném cię niosąc ramieniu,
Pójdę wytchnąć w namiocie albo w drzewa cieniu;
Tam zasiłek znalazłszy w niewymyślnym chlebie
Pył z oblicza, mgłę z oczu, i rdzę zetrę z ciebie,
[132]
Co jak młodzieńca smutek psuje cię zjadliwie;
I do nowych prac Marsa mdłe siły ożywię.