Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom VI/Rymy łacińskie Jana Kochanowskiego/Elegia II
←Elegia I | Elegia II Rymy łacińskie Jana Kochanowskiego Jan Kochanowski |
Elegia III→ |
Przekład: Ludwik Kondratowicz. ze zbioru Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom VI |
(Księga II. Elegia 3).
Miłości! za cóż mię udręczasz tylu klęski?
I tu, i owdzie pchniesz, tak silnie, tak zdradziecko?
Gdzie moc? gdzie mężny duch? gdzie jest mój duch zwycięski?
Gwoli rozkazom jej — ja korzę się, jak dziecko.
I lekka głowa drży, jak z wiatrem splot pajęczy,
Jako sitowia krzew, co fal i wiatrów słucha.
Ja cierpię, leję łzy, ja widzę, kto mię dręczy,
Lecz mścić się moich klęsk — nie umiem zebrać ducha.
Mam-li w jej ucho nieść i żale, i wyrzuty,
I mój wydatny grzech zmyć przez kłamliwe płacze?
Śpieszcie ratunek dać, ach! otom w więzy skuty,
Stoję za progiem drzwi i próżno w nie kołaczę?
Nie wezmę ludzkich serc, nie przyjmę ich ofiary,
Szalony! raczej skał o litość proszę ku mnie,
Nie iżbym wzgardził świat, albo się lękał kary,
Iż truję ludziom sen, wołając bezrozumnie,
Lecz nie zna miary człek, kiedy ku zgubie idzie,
A żadna rada dziś mych szałów nie rozbroi.
Ciesz się, miłości, ciesz! tryumfuj, zły Kupidzie!
Oto już rozum mój w ruderach smutnych stoi.
Tyś cały ziemski kraj, tyś morską okuł wodę,
Tyś ciemnych piekieł król, tyś pan w Jowisza dworze,
Tyś biedne serce me, za moje grzechy młode,
Zagmatwał w mocną sieć, że wyrwać się nie może.
Pod twardą wolą twą zniszczało życie moje,
Bez folgi jarzmo rznie i ciśnie kark żelazem;
Niechże zapomnę mąk, niech serce uspokoję...
Ja nienawidzę jej — dlaczegoż kocham razem?
Jakże rozliczna myśl w moich się piersiach tai!
Tu pała srogi gniew, tu miłość bije w strony,
Skrwawione wnętrze me, rozwlekłe w dziewięć stai,
Żarłoczne sępy dwa szarpają swemi szpony.
Pójdę gdzie wskaże wzrok, na drogę gdzieś kolczastą, —
Bóg żegnaj, druhy, was, doznanych w złej potrzebie!
Pójdę, bo łatwo dom, łatwo porzucić miasto,
Lecz nie dość chyżo biedź, by umknąć sam od siebie.
Pójdę, bo muszę iść, pójdę w głębokie knieje,
Pomrok dla smutnych dusz prawdziwą jest pociechą,
Tam bujno wszelki kwiat i trawa zielenieje,
Tam ptactwa słodki gwar rozlewa leśne echo,
Tam psów i łowców wrzask zające trwożne płoszy,
Tam osmolony dzik plącze się w sideł zdradzie...
Ach! nieszczęśliwa pierś nie czuje w tem rozkoszy,
Miłość u bladych ust milczenia pieczęć kładzie!
Do miasta wrócę znów, — żegnaj, zielony lesie!
Przykro mi w gajach żyć, precz wioski, precz mi zdroje!
I miasto nudzi mię, i życie — umrzeć chce się...
Zdradny miłości Bóg zamroczył chwile moje.