Wy cenicie ten żywot razem z jego troską?
— Ja śpiewam zapomnienie i śmierć śpiewam boską!
Wy trwacie sami w sobie smętni Prometeje?
— Ja, kropla wody, z morzem, z wszechświatem się zleję!
Zimne są śnieżne szczyty i przepaść tam dysze,
Gdzie samoubóstwienie w bezdusznej tkwi pysze;
Twardy wasz sen na skale, co sterczą nad chmury,
Z sępim dziobem pod żebrem, z sępiemi pazury!
Ale ciepłe i miękkie jest przyrody łono!
Kto jej falom powierzy swą pierś utęsknioną,
I zamknie senne oczy, ten cichą głębiną
Spłynie, jako łabędzie w miesięczną noc płyną...
Z fijołkiem w cieniach zmierzchu piję srebrne rosy,
Z słonecznikiem się zwracam w poranne niebiosy,
Z skowronkiem śpiewam pieśni na czarnym ugorze,
I z orłem biję w skrzydła, i lecę — pod zorze!
Wy ciekawi patrzycie z przestrachem w głąb bytu,
Jak w przepaść, — ja w nią patrzę spojrzeniem zachwytu.
Jak w oblicze kochanki! I to wiem i czuję,
Że ona mię rozumie, że ja ją pojmuję.
Gwiazdy, obłoki, kwiaty, kamienie i zdroje,
Wszystko, co żyje — kipi poprzez serce moje,
Jako wino szumiące... A wieczna przysięga,
Z bijącem łonem ziemi istnienie me sprzęga.