Biała konwalja wybiegła z boru, Zwołuje leśne kwiaty
W sto srebrnych dzwonków do Jego dworu Za wiewem Jego szaty.
Otwarły oczy stokrocie drobne, W miękkiej zieleni śpiące,
I te narcyzy gwiazdom podobne, Co je wybiela słońce.
Szły za Nim kwiaty, szły za Nim zioła, Płynęły falą tęczy,
A złoty jaskier pochyla czoła I macierzanka klęczy...
A nasz Pan Jezus patrzał miłośnie Oczyma przesmutnemi
I błogosławił wszystko, co rośnie I kwitnie na tej ziemi.
I takim tłumem szło owo kwiecie Łąkami, polem, lasem,
Kiedy Pan Jezus chodził po świecie Przed najdawniejszym czasem.
Więc dotąd jeszcze, gdy w letniej dobie Kwiat gęsto kryje grzędy,
To starzy ludzie gadają sobie: Pan Jezus przeszedł tędy!
II. FIOŁEK.
Kwiatku mój! ty mi jesteś mądrością dziejową,
Gdy twa drobna łodyga wśród ciszy i cienia,
Nie widząc nawet słońca Bożego nad głową,
Nie słysząc nawet pieśni skowronka na niebie,
Z siłą niepowstrzymaną w ziemię się wkorzenia
I nie wątpi o życiu w tym swoim pogrzebie.
Ty tam, gdzie cię nie sięgną wichrów mocnych gwałty,
Gdzie nawet twa nadzieja w tajemnicy tonie,
Przędziesz skrycie swe barwy i urabiasz kształty
I zwinięty sam w sobie gromadzisz swe wonie,
Aż przyjdzie i dla ciebie świt, a gdy zapłonie,
Wpośród gminu traw wstaniesz po pracy swej cichéj
I otworzysz ku słońcu wiosenne kielichy,
Cały jeszcze w łzach znoju, ale już w koronie.
III. KONWALIA.
W jutrzennych łunach cała, Wśród czarnych sosen wieńca,
Czeka konwalja biała Na swego oblubieńca.
Las spłonął — w ogniach drżąca Na trawach rosa stoi;
Wychodzi promień słońca, Królewicz w jasnej zbroi.
»Czekaj tu na mnie mało, O biały ty mój kwiecie,
Bo jeszcze dość zostało Nocy na bożym świecie.
Złocisty miecz podniosę Nad ziemią tą zaćmioną,
Potem pić przyjdę rosę Na białe twoje łono«.
Nad lasem chmura stoi, Z zachodu idą burze...
Królewicz w złotej zbroi Poszedł — i zagasł w chmurze.
»Dalekoż mi, daleko, Słoneczko me, do ciebie!
W oddalonych rzeczy krasie
Bór, jak organ, huczy, zda się,
A nadrzeczny tuman dyszy
Westchnieniami w nocnej ciszy...
A ja chwytam okiem, uchem
One mary w polu głuchem
I źrenicą rozszerzoną
Na dalekość patrzę oną...
Aż i oko zarosieje,
Aż i tuman się rozwieje,
Aż i w pustce się obaczę,
Aż i dusza mi zapłacze!
X. NASZE SREBRO, ZŁOTO.
Kiedy zboża łan zakwitnie,
Gdy zachrzęsną kłosy żytnie,
Kiedy w modrą ranną ciszę
Pszenny dział się zakołysze,
Jako fala poruszona
Od zagona do zagona,
To ci duszę załaskota
Pobrzęk srebra, podźwięk złota.
Szmer, a szmery... szum, a szumy...
Ot, i w oku cień zadumy,
Ot, i piosnka gdzieś daleka
Echem goni, łzą ucieka...
Z polnej gruszy kwiat opada,
Łan, jak żywy, z tobą gada...
Słuchasz, dumasz, by sierota,
Wpośród tego srebra, złota.
Ziemia czarna, zima długa,
Pot zalewa grządziel pługa,
Ani widu, ani słychu,
Kto łeb skręci temu lichu...
Już, już myślisz: nie dośpieje![3]
Już ci wicher rwie nadzieję,
Już ci w duszę rozpacz miota
O te łany srebra, złota...
Alić oto, z młodą wiosną,
Duch a siła w piersiach rosną,
Kiedy przejdzie się w zieleni
Majowego słonka ksieni[4],
Gdy się za nią śladem sunie
Smug za smugiem w złotem runie,
A z czarnego ziemi żebra
Tyle złota, tyle srebra...
Jużbyś nie rad z tego łana,
Gdzie ci kwiecia po kolana,
Gdzie nad tobą ciszę trąca
Skowronkowa pieśń dzwoniąca...
Jużbyś tylko wodził okiem
Po tem polu, po szerokiem,
I wydychał dech żywota,
Wpośród tego srebra, złota!
Aż do samej, het, jesieni
W oczach ci się pole mieni;
Co dnia na niem więcej chleba,
Co dnia kłosy bliższe nieba,
Co dnia miedza ciaśniej świta
Bławatami nawskróś żyta,
I mak ledwo się migota
Z pośród srebra, z pośród złota...
Aż gdy rankiem brzękną kosy,
Wyschną w słońcu łzy i rosy,
Przepogodnym się błękitem
Niebo śmieje ponad żytem:
Już ci serce z smętku wskrześnie,
Polem pójdą nowe pieśnie,
Już ukoi cię pieszczotą
Nasze srebro, nasze złoto!
Już ci dusza poniewoli
Zapomina o złej doli,
O złej doli, czarnej roli,
O tej ranie, co tak boli...
Już tym szumem urzeczona
Płynie, leci wzdłuż zagona,
Płynie, leci z swą tęsknotą,
Przez to srebro, przez to złoto!
Bogdajże mi takie drogi,
Takie drogi, taka zorza,
Coby wiodła w chaty progi,
Między pola, między zboża!
Bogdajże mi rannym świtem
Pod tym cichym stać błękitem,
U własnego z chróstu płota,
Wśród naszego srebra, złota!
XI. NA ŚNIEGU.
Gdybym srebrne piórko miała,
Tobym w szronie je maczała,
W rannym szronie, na tej łące,
Gdzie brylanty leżą drżące,
Leżą drżące, rozsypane,
Bladem słonkiem malowane...
Na naszej łące!
Gdybym srebrne piórko miała,
Na krysztalebym pisała,
Na krysztale, na tej wodzie,
Co stanęła w jasnym lodzie,
Ani idzie, ani płynie,
Tylko duma w swej głębinie...
Na naszej wodzie!
Do zimowej bo piosenki
Ni mi kwiecia, ni jutrzenki,
Ni błękitów tego nieba,
Tylko śnieżnych pól mi trzeba,
Tylko zmarzłych pereł szronu,
Tylko bicia śmierci dzwonu,
Tylko łez trzeba!
XII. PONOWA.
Wybiegłem świtem z chaty rad,
W przeczuciu życia błogiem,
Aż tu na śniegu świeży ślad
Przed samym leżał progiem.
Spojrzałem, ślad wyraźny tkwi
W srebrzystym śnieżnym pyle,
Jakby ktoś biegł i u tych drzwi
Zatrzymał się na chwilę...
Czyj był i jakich rączych nóg? —
Nie psułem sobie głowy...
Śpieszno mi było przejść przez próg
I użyć tej ponowy.
Ślad poszedł zrazu w rączy skok,
Ja za nim, bez pamięci,
Zwrócony mając pilnie wzrok,
Jak zwija się i kręci.
Iżby szła z brzękiem skowrończym wśród kmieci,
Aż w echo rzuci płacz swój, a odleci.
A pod tą lirą, jeżeli mu wola,
Niech żytnie kłosy z naszego da pola,
Kłosy ubogie, z chudemi, ot, ziarny,
Na chleb powszedni, ościsty, a czarny,
Po którym człowiek do ziemi przyrasta
I ciągnie pług swój prastary od Piasta.
A potem, chce-li, niech kamień obtoczy
Polnym powojem, co modre ma oczy,
A niechaj na nim napisu nie kładzie
I niech go w rzędzie nie stawia, ni w ładzie,
Tylko w zakątku, gdzie brzoza szum niesie...
— A można w lesie? — To owszem, niech w lesie!
XVI. W LESIE.
I.
Wieczór mglisty, wieczór blady,
Smętnie kona chmurny dzień;
Leśną ścieżką w moje ślady
Idzie cichy, nikły cień.
Ni mnie woła, ni mnie nęci,
Tylko za nim wszerz i wzdłuż
Srebrzyścieje kraj pamięci,
Błogiem światłem pierwszych zórz...
Ni mnie nęci, ni mnie woła,
Lekko słania się bez tchu;
Tylko szumy drzew dokoła
Dawne pieśni budzą z snu...
Pieśń i zorza w pierś mą trąca
Skowronkowych drżeniem piór;