[107]VIII. KONIEC WIEKU.
...Ventus est vita mea et non
revertetur oculus meus, ut videat
bona.[1]
Job VII, 7.
I.
Budujem stos, wznosimy stos!
Ptak wieku, feniks złoty,
Przedśmiertny swój już wydał głos,
Przedśmiertne podniósł loty.
Już wali się tych sosen las,
Już walą się te dęby,
Które na zgiętym grzbiecie czas
Na stosu nosi zręby.
Już trzeszczy belka, trzeszczy tram
Zwątlałych wiązań domu,
Co spłonąć ma na stosie tam,
Jak sucha powięź łomu[2].
Już warczy z dala w chmurach grom,
Już bliżej, już gdzieś blizko,
[108]
Co rzucić ma w ten suchy łom
Czerwone swe iskrzysko.
Dobytych żywic z puszczy żył
Już smolną wonią dyszysz
I łoskot siekier, zgrzyty pił
W ostępach mrocznych słyszysz.
Wygnany mrok, wygnany cień
Z kryjówek matecznika.
— »Na światło zórz! Na świat! Na dzień!«
Tysiące ust wykrzyka.
I kona kwiat, maleje liść,
Zdeptane stopą czasu;
Co musi dotrzeć, musi iść
Aż w samo serce lasu.
I pieśń po gwiazdach cichnie tuż,
Gdzie się te stopy niosą;
A kwiaty ronią perły z kruż,
Nabranych jasną rosą.
Lecz dziś nie pora drżeć o los
Piosenki, listka, kwiatu:
Budujem stos, wznosimy stos
Na nowe życie światu!
II.
Wskróś dziennej wrzawy, nocnych cisz
Dech wieje mnogiej rzeszy,
I gdy ty marzysz, gdy ty śnisz,
Ona wciąż śpieszy, śpieszy...
Śpieszy i dźwiga na stos ten,
Co ma odrodzić ziemię,
[109]
Każdą swą wiarę, każdy sen,
Jak ciężkie, ciężkie brzemię.
I dźwiga księgi swoich praw,
Pieczęcie swych wolności,
By je tak rzucić, jak pęk traw,
Na wielki stos przyszłości.
I dźwiga nędzy swojej krzyż
Bez tchu, bez łez, bez głosu,
I rzuca wszystko wzwyż a wzwyż
Na zrąb ogromny stosu.
A kto swe brzemię cisnął już,
Ten pada cichy, blady,
A za nim nowe rzesze tuż,
Nowe się prą gromady.
Słońce nie zdąża zimnych ros
Z stygnącej pić źrenicy...
— Budujem stos, wznosimy stos,
My, świata budownicy!
III.
Już poranionych ślady nóg
Czerwienią wszystkie drogi,
A celem wszystkich krwawych dróg
Ten wielki stos pożogi.
Wzmaga się ucisk, wzmaga mdłość,
Wskróś światem idą dreszcze...
Pytają rzesze: Czy już dość?
Lecz czas odrzeka: Jeszcze!
I mniej już coraz mogą dać
Na stos, co dymem bucha...
[110]
Dali już wszystko, na co stać
Nadzieję, wolę, ducha.
Więc w nadpowietrzny wznoszą szlak
Z zapadłych oczy dołów
I patrzą, czy nie leci ptak,
Co wskrzesnąć ma z popiołów.
I w napowietrznych mroki chmur
Puszczają słuch wskróś ciszy,
Czy szumu skrzydeł, bicia piór
Choć jeden nie usłyszy.
I z sercem, pełnem wielkich drżeń,
Przed sobą niosąc ręce,
Ku ogniom stosu idą w dzień
I nocą idą w męce.
A ten, co pada, jako kłos,
Podcięty nagle kosą,
Szepce, konając: »Jakiś głos...
Jakieś się skrzydła niosą...«
Już mu zastyga w żyłach krew,
Już bielmem wzrok nakryty,
A on: — »Coś słyszę... Jakiś śpiew...
Coś widzę... Jakieś świty!«
Umilkł i skonał. Już go rzesz
Stłoczyły stopy w ziemię.
Dzwon czasu bije: »Śpiesz a śpiesz,
A prędzej zdaj swe brzemię!!
I prędzej oddaj życia dech
Na rozdmuch płomieniska,
Co trawiąc łzy, co trawiąc śmiech,
Rozżarza, skrzy się, błyska!«
............
[111]
Budujem stos, wznosimy stos!
Ptak wieku, feniks złoty,
Już wydał swój przedśmiertny głos,
Przedśmiertne podniósł loty!