»Opłatek wprost z Warszawy...« »Dwie modlitwy«. A. Szymański.
O miasto! Kiedy ja pomyślę sobie,
Że ty tu stoisz takim oczom widne,
Co otworzone są w swym wielkim grobie
Po to, by patrzeć na cię, ty, bezwstydne!
Kiedy pomyślę, że w grobie tym słucha
Tysiąc stygnących serc — twych pulsów bicia,
Że dech i życie czerpie z twego życia,
A ty tak zimne jesteś i bez ducha...
Kiedy pomyślę, że skroś strasznej bieli
Tych pól ogromnych, gdzie śmierć się przewala,
Tułacze, co cię nigdy nie widzieli,
Ręce do ciebie wyciągają z dala,
W wielkich samotniach siedząc, jako kruki,
Ślozami[1] karmiąc wyschłość swoich ciał...
Kiedy pomyślę o tem, tobym chciał
Paść z głośnym jękiem na twych ulic bruki
I głową o nie bić i błagać Boga,
By cię chwyciły nagłe jakieś klęski,
Żeby porwała ciebie nagła trwoga,
By się duch w tobie zbudził i wstał męski...
Byś strzęsła z siebie te szychy i kwiaty,
W które się stroisz, niepomna łańcuchów,
Żebyś rozdarła na piersiach twe szaty
I pełna była płomieni wybuchów,
Pełna łez, buntu, krwi, klątwy i krzyku
Za syny twoje, co giną gdzieś marnie,
Lub w skamieniałym zaparła języku
— Jak Niobe, głazem stojąc — swe męczarnie!
By święty miało majestat rozpaczy
Wszystko, czego się tknęły twe kajdany,
By twój opłatek przez więźniów, tułaczy
Na klęczkach mógł być, jak sakrament, brany.