[29]
POMÓR.
Włóczyła się z łopatą dżuma,
Szczerbata baba, czarta kuma,
Mogiły kopiąc w czarnej niwie,
Gdzie kładła trupy człecze mściwie,
A nie śpiewając requiem zgoła.
Wszyściutko zmiata w mig dokoła.
Na wiosnę. Kwitnie wokół ziele,
A sady, druchny w białem płótnie,
Umyte rosą, proszą butnie
Z dziewuchą ziemią na wesele.
Dziewoja, idąc poprzez wieś,
Na licach kalin ma rumieniec,
Na czole gajów ciemny wieniec,
A biedny naród co dnia bladszy.
Jak wystraszone jagnię patrzy…
Po chatach wszystko skryte gdzieś,
Pogląda trwożnie, co świtanie,
Czy to już dzisiaj śmierć w drzwiach stanie…
W ulicy ryczą głodne woły,
A konie wloką się w konopie,
Rozniósłszy zgniłe częstokoły —
A znikąd nie wybieży chłopię,
Do stajni zagnać, owsa dać.
Jakgdyby wszystkich zmorzył sen…
[30]
Posnęli… Twardy sen to snać,
Gdy przepomnieli święty dzień:
Niedziela — znikąd dzwon nie huczy!
Bez dymu sterczą chat kominy;
A za wsią rosną co godziny
Mogiłki, jakby rył je kret…
I miejsca już nie będzie wnet!…
Gdzieś z głębi sadów, z jakiejś kuczy,
Zaszyci w skóry, smołą zlani,
Grabarze wyszli, jak pijani.
Z chat łańcuchami trupy wloką,
By je pogrzebać tam za tłoką,
Bez trumny… Mija rzesza skora
Dni, niedziel. Zmilkło nieme sioło,
Śmiertelnie zcichło wszystko wkoło,
Porosło pokrzyw chwastem już.
Jedyny grabarz, żyw z wieczora,
Pod chatą też się zwalił w kurz,
Nogami bijąc, tocząc pianą…
A nikt nie wyszedł z chaty rano,
By go pochować… Tam, pod chatą,
Nieszczęsny zgnił przez skwarne lato.
Jak oaza na ugorach
Sioło się zieleni.
Nikt nie wchodzi tam w tych porach,
Tylko wiatr co mieszka w polu,
[31]
Na podściółkę liść kąkolu
Zbiera na jesieni.
Długo jeszcze kąt ten głuchy
Stał opustoszały.
Aż podeszły z pól pastuchy,
Wieś podżegły zadżumioną,
I zgorzała… Wiatry wioną,
Wiatry ślad rozwiały…