Poranek (Kraszewski)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Poranek
Pochodzenie Improwizacje dla Moich Przyjaciół. Xiążeczka do zapalania fajek
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1844
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Szpargał Piérwszy.


PORANEK.

Właśniem się był obudził, przecierałem oczy, ziewałem, przez zęby pytałem: która godzina? nie chcąc wierzyć, gdy mi odpowiedziano:
— Już po dziewiątéj! —
Niewyspany, zmęczony, bo wczoraj siedziałem bardzo długo, przepisując swoje, a czytając cudze szpargały, chciałem się jeszcze na drugi bok przewrócić, wtém słyszę, któś wszedł, zbliża się i wrzeszczy mi nad uchem:
— Dzień dobry! dzień dobry! —
A wrzeszczał tak, jak gdyby jego życzenie dnia dobrego mogło w istocie dzień dobrym uczynić.
Musiałem mimo woli i ochoty rozbudzić się, i ziewając, podałem rękę przybyszowi, który, jako serdecznie kwalifikujący się na przyjaciela, zaraz mi z łaski swojéj udzielił szczodrze wszystkich plotek, chodzących po mieście.
— O tobie — rzekł wreście, wysypawszy wszystko — mówią wiele, szkoda tylko, że niedobrze. —
— Naprzykład, coż tam? Baronie Hieronimie! dawaj herbatę. —
— Powszechnie głoszą, żeś się rozbałamucił. —
— Jak to? cóż to znaczy rozbałamucił? Baronie! nałoż mi fajkę. —
— Znaczy, że się włóczysz po kawiarniach, po spacerach, próżnujesz i bąki strzelasz. —
— Radbym wiedział, co to komu szkodzi! Baronie! zapal łuczynkę. —
— No, zapewne; ale zawsze źle, kiedy o tém mówią. —
— W mojéjże mocy temu zaradzić? sam wyznaj, Wiktorze! Język ludzi, to młyn skrzydlaty, który zawsze mleć musi, a gdy niema co, sam się sciera i miele. Skrzydeł jego nie utrzymasz porwawszy za rogi, chyba ze środka z wewnętrzném przekonaniem o niedorzeczności plotek. Bądźże mądry i dokaż tego. Tego, ani całkowicie, ani cząstkowo, względem siebie nikt nie dokaże. Przekonasz dziesięciu, stu zostanie, którzy się rozkochawszy w plotce, nie opuszczą jéj nigdy. — Czarną będziesz pił herbatę? Wierz mi, o tém i myśleć nie warto. A coż? przeglądałeś Meyerbeera? —
— Mistrz! mistrz całą gębą! —
Wszedł drugi quasi przyjaciel.
— Dzień dobry! Cóż tam słychać? —
— At, nic. Słyszałem tylko od N., którego tu spotkałem niedaleko na ulicy, że PP. Ewangelicy XIX. wieku pogniewali się na ciebie za PP. Ewangelików XVII., wystawionych w kościele Ś.-Michalskim, i piszą jakąś prośbę, w któréj dowodzić mają, że nikomu prawdy mówić nie można, póki się nie przekona, czy jest smaczna czy nie. —
— Chcieliby, żeby wszystko cukrować! Powiedz mi: co im szkodzi, żem tak pisał, jak widziałem? —
— Nie wypadało tak źle ich wystawiać. Obraz bez świateł. —
— Alboż to może szkodzić ich sławie? Alboż wady nieboszczyków ich ojców mogą co mówić przeciw nim? Będąż wszyscy Katolicy odpowiadać za Alexandra VI., wszyscy Ewangelicy za jednego Rektora, cała Anglja za Cromwella, cała Francja za Robespierra i Marata, potomkowie dawnych Rzymian za Nerona i Heliogabala? Cóż u licha! to zbytek już pretensji, żeby prać przeszłość ze wszystkich jéj brudów; a zresztą, to nie w mocy naszéj. —
Wszedł trzeci.
— Dzień dobry. Co tam słychać? —
— Same głupstwa. —
— To, widzę, jak zawsze i jak wszędzie. —
— Spotkałem Pana B., mówiliśmy o tobie. Wielce ci ma za złe, żeś w twoim Zygmuncie tak brzydko wystawił Jezuitów. —
— Doprawdy? Wiktorze! zagraj nam uwerturę z Fra-Diavolo, albo co z Nieméj, albo co chcesz. —
— Doktorowie także gniewają się. —
— A! więc i oni? —
— I oni. Akademicy za swoich braci z 1639 r. w kościele Ś.-Michalskim wystawionych. —
— O! i ci nawet! —
— Protestanci-Ewangelicy mówią, żeś fanatyk. —
— (Dodaj, że wielce obrażeni nazwaniem Kalwinów. Spytaj ich, co ten gniew znaczy?) —
— Xięża mówią, żeś niedowiarek — libertyn. —
— Jakże to pogodzić? —
— Alboż ja wiém? —
— Najlepiéj wcale na to wszystko nie uważać i robić swoje. —
— Jako najlepsze lekarstwo, poradziłbym ci przeczytać bajkę o młynarzu, starą jak świat, ale prawdziwą, jak wszystko bardzo stare i bardzo pospolite. Dobrze jest czasem słuchać ludzi, najczęściéj jednak można się od tego dyspensować. Cóż ich sądami kieruje? próżność, chęć popisania się z dowcipem, żądza pokazania się excentrycznemi. Często sami nie wiedzą co mówią, i na oślep bredzą co im ślina do ust przyniesie; a gdy raz przypadkiem zdanie jakie wyrzucą, chwytają go się potém przez upor i trzymają przez dumę, jak pijany płotu. —
— Ale! ale! wszyscy krzyczą na twój styl, na niewypracowanie; przebaczają ci resztę, ale stylu! stylu darować nie mogą! Koniecznie się potrzeba poprawić. —
— O! co z tego, to podobno nic nie będzie. —
— A więc spodziewaj się nieustannych narzekań i krzyków. —
— Tych nie bronię. Kupując xiążkę, kupują sobie prawo narzekania, że w niéj tego nie znaleźli, czego się spodziewali. Ażeby dogodzić o ile możności wszelkiego rodzaju smakóm starym i młodym, ludzióm wszelkich wyznań i humorów, wzrostu i cery, złożę z moich bredni wieczornych, którem wam nieraz o zmroku powiadał, xiążeczkę rozmaitéj treści — wielce rozmaitéj treści. Będzie to Olla podrida. Starać się będę, aby na styl i na przedmiot jak najmocniéj krzyczeć i narzekać mogli. —
— I tym sposobem im myślisz dogodzić? —
— Gdy dam wyśmienity text do wrzasku i rekryminacji. —
— Ciekawiśmy! —
— O! niéma czego, wierzcie mi! Będzie to marmelada z jabłek, ogórków, wiśni, poziemek, szczawiu, pasternaku, sałaty, dębowéj kory, szyszek sosnowych, gruszek, marchwi, winogron, trocin, otrębiów i ananasów — C’est tout ce qu’il y a de mieux, jak powiadają francuzkie kupczyki, chwaląc przeszłoroczny i wyszły z mody towar.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.