<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Postrach Londynu
Pochodzenie
Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 20
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 24.5.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


POSTRACH LONDYNU
Mecz bokserski

Pewnego lipcowego ranka ulica West Ferry-Road położona obok doków portowych w zachodniej części Londynu była niezwykle ożywiona. Tłum ludzi ze współczuciem przyglądał się leżącemu na ziemi mężczyźnie.
Był to młody, zaledwie trzydziestoletni człowiek, brudny i obdarty, z pobladłą twarzą i tępym spojrzeniem. Miał na sobie tylko podarte spodnie.
— To pewnie jakiś pijak, któremu zabrano ubranie za wypitą wódkę — odezwał się jakiś mężczyzna, którego wygląd świadczył o tym, że i jemu mogła się zdarzyć podobna przygoda.
— Wygląda jak małpa, która uciekła ze zwierzyńca — rzucił z kolei młody piekarczyk, dźwigający na głowie wielki kosz bułek.
— Nie gadajcie głupstw, — przerwał jakiś porządnie ubrany mężczyzna, wyglądający na urzędnika, — czy nie widzicie, że to wariat?...
— Ma pan rację, sir, — krzyknęła na to korpulentna jejmość w niebieskim fartuchu. — Ten biedak jest niespełna rozumu. Ja pierwsza znalazłam go tutaj i mogę przysiąc, że nie wypił on ani jednej kropli alkoholu.
Rozmowną kobietę zarzucono gradem pytań.
— Stałam akurat na progu mojego sklepu — ciągnęła, wskazując palcem na sąsiedni dom — i porządkowałam wystawę. Nagle usłyszałam za sobą hałas tak, jakby biegł szybko pies. Odwróciłam się prędko, aby go odpędzić i... przeraziłam się. Po ziemi pełzał na czworakach. jakiś człowiek i nachylał się nad rynsztokiem jakby szukał tam pożywienia. Zrozumiałam, że biedak jest bardzo głodny, to też wyniosłam mu ze sklepu kubek mleka i kromkę chleba. Nie macie pojęcia jak żarłocznie rzucił się na to. Kiedy podniósł się, zapytałam go, skąd się wziął. W odpowiedzi usłyszałam jednak jakieś nieartykułowane dźwięki.
— Uwaga „glina“ idzie! — krzyknął nagle jakiś wyrostek. Usuńcie się...
— Hallo! Co się tam stało — zapytał policjant, zbliżając się do zbiegowiska. — Pewnie znów jakiś pijak!... Przechodzić, przechodzić! Nie wolno tamować ruchu! Do licha, co to takiego? Ten włóczęga jest prawie nagi!...
Mówiąc to, począł torować sobie drogę do leżącego, nachylił się nad nim i potrząsnął go.
— Ruszaj się, pijanico! Słyszysz?...
— Przepraszam bardzo, — wtrącił się urzędniczyna — ten biedak nie jest pijany. Mam wrażenie że to człowiek umysłowo chory, który uciekł z domu wariatów.
— Tam do licha! Za kogo pan mnie bierze? Sądzi pan, że nie potrafię odróżnić pijaka od szalonego? Dziękuję za dobre rady! Przechodzić... przechodzić....
— A ja powtarzam, że to wariat!
Policjant, czerwony ze złości, zamierzał już wrzasnąć, gdy nagle zjawił się przed nim wysoki i szczupły mężczyzna o rysach twarzy znamionujących energię.
— Tak szanowny „glino“ — rzekł, — jeżeli nie zechcesz łagodniej się zachowywać w stosunku do tego nieszczęśliwca, to zapoznasz się bliżej z moimi pięściami!
— No, no, zobaczymy! — zawołał policjant i stanął w pozycji do boksu.
— Odsunąć się! Odsunąć! — krzyczano w tłumie. Będą się boksować.
Istotnie doszło do krótkiej walki, której epilog okazał się dla policjanta żałosny. Młody mężczyzna, ubrany w zwykłą bluzę robotniczą, potężnym ciosem zwalił go z nóg.
Na pomoc policjantowi nadbiegło kilku jego kolegów. Pobity podniósł się z trudem jęcząc i złorzecząc. Ręką dał znak kolegom, aby zaaresztowali robotnika.
— Hola, panowie! — krzyknął na to młody człowiek. — Nie wolno wam bez powodu więzić wolnego obywatela Anglii. Moglibyście tego później pożałować! Jeżeli chcecie mnie zatrzymać proszę bardzo! Ale tego biedaka zabierzcie razem ze mną i odprowadźcie na posterunek policji.
Policjanci otoczyli robotnika... ale w momencie, kiedy jeden z nich chciał położyć rękę na jego ramieniu, rozsunął on marynarkę....
Policjanci zmieszali się i cofnęli z szacunkiem.
Zasalutowali pospiesznie i szeptem niemal prosili o przebaczenie.
— Nie wiedzieliśmy... Jeżeli tak jest... to przepraszamy bardzo... nie nasza wina.
Tę niezwykłą, zdawałoby się zmianę frontu spowodował mały znaczek metalowy wpięty do flanelowej koszuli rzekomego robotnika.
— Proszę odprowadzić tego nieszczęśliwego na posterunek na Millwall-Street i oddać go w ręce kapitana Gordona. Jednocześnie proszę mu oznajmić, że Nr. 10001 przybędzie za godzinę...
Policjanci podnieśli natychmiast leżącego z jaknajwiększą troskliwością. Na miejscu pozostał tylko jeden z nich aby rozpędzić zbiegowisko. Tymczasem rzekomy robotnik zniknął w jednej z przyległych ulic.
Ciekawi natychmiast otoczyli policjanta.
— Czy to był któryś z waszych? — zapytała właścicielka owocarni. — Pewnie „tajny“, nieprawda?
— Ale wysokiej rangi — dodał urzędnik.
Policjant mrugnął porozumiewawczo i szepnął z tajemniczym uśmiechem.
— To byt ktoś na bardzo wysokiem stanowisku... wyższym od samego szefa policji... ktoś, kto jest oznaczony Nr. 10001 na specjalnej liście... Jednym słowem sam... Harry Dickson.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.