Postrach Londynu (Harry Dickson)/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Postrach Londynu |
Pochodzenie | Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 20 |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 24.5.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
— Dzień dobry, kapitanie Gordon — sądzę, że pan prędzej mnie pozna, niż pańscy ludzie. Nic dziwnego, że omal mnie nie aresztowali...
Oficer policji uprzejmym gestem wskazał gościowi fotel.
— Cieszę się bardzo z pana odwiedzin. Mr. Dickson. Przed chwilą zaanonsowano mi pana przybycie. Czy przybywa pan w sprawie tego dzikusa którego znaleźliśmy dzisiaj na West-Ferry-Road?
— Zgadł pan, kapitanie Gordon! Ten człowiek interesuje mnie niezmiernie.... Nie wiem, czy zwrócił pan uwagę że to już jedenasty z rzędu wypadek w okresie zaledwie kilku miesięcy.
— Na Jowisza! Zdaje się że pan ma rację, Mr. Dickson. Zaraz będziemy mogli to sprawdzić.
— Brown, proszę mi natychmiast przynieść komplet wszystkich dzienników od miesiąca kwietnia.
Po chwili Brown zjawił się z powrotem i ułożył na biurku swego przełożonego olbrzymi stos gazet.
Harry Dickson przyglądał się ze spokojem zajęciu kolegi.
Po kilku sekundach kapitan Gordon zawołał:
— Znalazłem! „19 maja roku bieżącego wydobyto z kanału Grand-Surrey młodą, zaledwie osiemnastoletnią dziewczynę prawie nagą. Krzyczała, opierała się i chciała się rzucić z powrotem do wody. Zatrzymano ją i zaprowadzono na policję, gdzie została zbadana przez urzędowego lekarza. Skonstatował on u pacjentki pomieszanie zmysłów. Odwieziono ją do miejskiego szpitala dla umysłowo chorych w Colney-Hatch“.
— Proszę czytać dalej — rzekł detektyw.
— „24 czerwca zaaresztowano w East-India-Doks-Road mężczyznę w wieku lat pięćdziesięciu. Był on kompletnie nagi i przypominał dzikie zwierzę. Po stwierdzeniu jego stanu psychicznego odwieziono go do szpitala „Betleem“. „29 czerwca policja zatrzymała chłopca w opłakanym stanie“...
Podobne wypadki zdarzają się w dalszym ciągu w miesiącu lipcu, przy czym raz wchodzi w grę kobieta, raz mężczyzna.
— Czy u wszystkich stwierdza się pomieszanie zmysłów? — zapytał Harry Dickson.
— Tak jest. U wszystkich.
— I wszyscy biedacy wałęsają się prawie nago po Londynie?
— To stwierdzają wszystkie prawie raporty.
— A teraz proszę być tak uprzejmym, kapitanie Gordon, i powiedzieć mi, czy to prawda, że te wszystkie ofiary znajduje się w okolicy Tamizy, od strony Greenwich, aJbo West-India-Docks?
— Tak jest, Mr. Dickson. Ani jeden protokół nie wspomina o aresztowaniu w City, ani w zachodniej stronie miasta. Wszystkie wypadki mają miejsce nad brzegiem Tamizy.
— A czy mogę prosić aby przyprowadzono tego biedaka, którego dziś znaleziono? Chciałbym go obejrzeć z bliska-
Gordon wydał odpowiednie polecenie i po chwili dwaj policjanci sprowadzili nieszczęśliwego. Zdradzał on zupełną obojętność na wszystko, co się dokoła niego działo i pozwalał się prowadzić bez najmniejszego oporu.
— Czy nie byłoby warto poprosić lekarza?
— W tej chwili go wezwę — zgodził się Gordon podnosząc słuchawkę telefoniczną.
— Czy to pan doktorze? — mówił kapitan Gordon. Czy nie zechciałby pan przyjść do mnie za chwilę?
— Panowie pozwolą, że ich przedstawię, — rzekł urzędnik, — kiedy w dwie minuty później wszedł do biura wysoki, jasnowłosy młodzieniec. — Doktór Warred nasz urzędowy lekarz — Mr. Harry Dickson komentarze zbyteczne.
— Największy detektyw świata — zawołał dr. Warred, wyciągając dłoń.
— Doktorze, zwrócił się do niego Dickson, czy oglądał pan już tego pacjenta?
— Tak jest. Widziałem go i nawet badałem. Uważam że cierpi on na chorobę umysłową.
— Hm... — a czy może pan stwierdzić przyczynę?
— Przyczyny mogą być różne. Bardzo często jest to następstwem ciężkiego schorzenia. Zdarza się również po upadku z wielkiej wysokości lub na skutek urazu w głowę. Bywa także i dziedziczne...
— Czy ten człowiek rozumie co się do niego mówi? — zapytał detektyw.
— Wątpię ale niech pan spróbuje coś z niego wydostać.
— Hallo sir — zawołał głośno detektyw, mierząc chorego przenikliwym spojrzeniem, — jak się pan nazywa?
Widać było, że nieszczęśliwy czyni nadludzkie wysiłki aby odpowiedzieć. Zdawało się że rozumie pytanie. Przeciągnął rękę po czole, jakby chciał sobie coś przypomnieć.
— Czy ktoś pana uderzył? — ponowił pytanie Dickson.
Chory zachichotał idiotycznie i wykrztusił dwa słowa:
— Zimno, zimno!
Harry Dickson nakrył go swoją bluzą i przy sposobności uważnie obejrzał jego ciało. Nagle zawołał:
— Miałem rację! Ten biedak leżał w wodzie. Kapitanie Gordon, proszę dotknąć jego spodni, a przekona się pan, że są mokre.
— Sadzi pan, że był w Tamizie?
— Nie wykluczone, Gordon.
— Kieszenie są oczywiście puste, ubranie ze zwykłego płótna, jakie nosi większość robotników w Londynie. A teraz mała próba. Proszę posadzić tego człowieka na krześle.
Dwaj policjanci nie bez trudności zmusili chorego aby usiadł.
Harry Dickson dotknął końcem palca jego twarzy. Chory nie drgnął nawet. Wówczas detektyw uderzył go w ramię. I to bez skutku. Nieszczęśliwy pozbawiony był wszelkiej wrażliwości. Następne próby również nie dały rezultatu. W pewnej chwili Dickson delikatnie pogładził go po głowie. Zerwał się wówczas, jak oparzony i zaczął głośno krzyczeć!
— Czy nie byłbyś tak uprzejmy, drogi Gordonie, dać mi dobre nożyczki i brzytwę?
— Na co to panu potrzebne? — zapytał zdumiony kapitan.
— Muszę obciąć temu człowiekowi czuprynę.
Przyniesiono mydło, pędzel, brzytwę i nożyczki, po czym Harry Dickson zabrał się do pracy, jak zawodowy fryzjer.
Trzeba było nielada siły, aby utrzymać delikwenta w spokoju. Najlżejsze dotknięcie głowy powodowało napady szalonego bólu.
Detektyw zręcznie i szybko ostrzygł pacjenta i po chwili po przez krótkie włosy można było rozróżnić kolor skóry. Dickson wydobył z kieszeni lupę i zaczął z uwagą oglądać czaszkę.
Nagle z triumfem zawołał:
— Właśnie o tym myślałem... To potwierdza moje podejrzenia. Doktorze Warren proszę podejść i obejrzeć te miejsca przez szkło powiększające. Co pan tam widzi?
— Małe zaczerwienienie nie większe niż główka od szpilki.
— Ja zauważyłem to samo i teraz śmiało mogę powiedzieć, że ten człowiek padł ofiarą zbrodniczego zamachu. Ktoś wbił mu igłę w głowę i uszkodził część mózgu a mianowicie substancję szarą.
— To możliwe — potwierdził lekarz.
— Jestem tego zupełnie pewny. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ten człowiek tak, jak i dziesięć innych osób, które ostatnio znaleziono w podobnym stanie na ulicach Londynu, jest ofiarą zbrodni.
— Ależ to straszne! — krzyknął Gordon. — Kto mógł popełnić tak niesłychaną niegodziwość?
— Ktoś, kto chciał osiągnąć z tego zyski dla siebie — odparł spokojnie Harry Dickson. — Zależało mu widocznie na tym, aby unieszkodliwić swoje ofiary, tak, aby nie mogły nikomu opowiedzieć co się z nimi działo.
— Nareszcie zrozumiałem pana, Mr. Dickson. Przypuszcza pan, że jakiś zbrodniarz musiał więzić tych ludzi a później pozbawić ich rozumu.
— Winszuję panu, Mr. Gordon, — wyciągnął pan bardzo trafne wnioski. Ja myślę identycznie o tej sprawie i sądzę nawet, że znam przestępców.
— Czyżby?! — krzyknęli jednocześnie doktor i kapitan, spojrzawszy ze zdumieniem na detektywa.
— Wszystkie osoby pozbawione rozumu znalezione ostatnio na ulicach Londynu są ofiarami bandy przestępców, którą od dawna policja tropi bez żadnego rezultatu. Ta banda — to „Piraci Tamizy“!