<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Postrach Londynu
Pochodzenie
Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 20
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 24.5.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Ojciec szlifierza noży

Harry Dickson spożywał właśnie obiad, kiedy Tom powrócił do domu.
— Siadaj i jedz, — zaprosił go detektyw. — Jednocześnie możesz mi opowiedzieć, coś odkrył ciekawego. Polecam ci tę zupę rybną... Tym razem Mrs. Crown przeszła samą siebie.
— Odnalazłem dorożkę Nr 2730 i jej obecnego właściciela.
— Któż to taki?
— Charlie Blackwell, mieszka na Dover-Street 24.
— Co to za człowiek? Poznałeś go?
— Oczywiście. Nawet rozmawiałem z nim.
— Opowiedz, jak ci się to udało zrobić?
— Wiedziałem, że moi przyjaciele szoferzy zbierają się często w tawernie Meryman. Udałem się tam i nawiązałem z jednym z nich rozmowę obficie zakrapianą alkoholem. Zapytałem go, czy nie wie co się stało z dorożką Nr. 2037 i dowiedziałem się, że drynda należała niegdyś do niejakiego Wistha który nagle umarł. Wdowa sprzedała wóz obecnemu właścicielowi, nazwiskiem Blackwell.
— Czy dowiedziałeś się jeszcze czegoś o Blackwellu?
— Nie..... musiałem pobiec diabelnie daleko na Eastend, gdzie wdowa po dorożkarzu założyła sobie mały sklepik kolonialny i od niej wydobyć adres obecnego posiadacza. Przytaszczyłem się więc na Dover Street i zadzwoniłem do drzwi domu Nr. 24.
Z głębi wynurzyła się jakaś odrażająca wiedźma.
— Czy ma pani coś do naostrzenia? — zapytałem.
— Mogę ci najwyżej uszu natrzeć — zawołała, zamykając mi drzwi przed nosem.
Ale w tym momencie zabrzmiał męski głos:
— Czy to szlifierz przyszedł?
— Tak jest, — zawołałem. — Ostrzę na poczekaniu noże, widelce, brzytwy...
— Chodź tutaj!...
Stara czarownica mimo wyraźnej niechęci musiała mnie wprowadzić do środka.
W korytarzu ukazał się wysoki mężczyzna z bujną, ciemną brodą.
Zauważyłem, że przyglądał mi się podejrzliwie, co mnie nie zdziwiło, gdyż często spotykałem się ze zdaniem, że szlifierze kradną. Człowiek ten był Mr. Blackwellem we własnej osobie. Wprowadził mnie do swego pokoju na pierwszym piętrze, otworzył szufladę i wyciągnął z niej wielbi nóż.
— Czy możesz mi to naostrzyć?
— Dlaczego nie? — odpowiedziałem. — Będzie taki ostry, że można nim będzie rozciąć włos na dwie części.
— Gdzie będziesz pracował tu, czy na ulicy?
— Pan się obawia, że skradnę? O, ja jestem uczciwy człowiek. Zaraz zabieram się do pracy.
— Słuchaj no — dodał jeszcze — nie będę się z tobą targował, ale naostrz go jak należy.
Dostałem się na dół, stary cerber otworzył mi drzwi i natychmiast je za mną zamknął. Kiedy znalazłem się na ulicy uciekłem stamtąd jaknajprędzej.
— Dlaczego? Nie odniosłeś noża Mr. Blackwellowi?
— Sądziłem, że zainteresuje pana ten nóż. Wygląda on raczej na broń, niż przedmiot codziennego użytku. Proszę go obejrzeć dokładnie. Czy to nie plama krwi i włos na ostrzu?
Detektyw wziął nóż, zaniósł go do światła i uważnie obejrzał jego powierzchnię przez szkło powiększające.
— Krew i włos, — skonstatował. Miałeś rację, mój chłopcze, że mi go przyniosłeś. To pewne, że Mr. Blackwell przykłada do tego noża specjalną wagę. Muszę poznać bliżej tego człowieka. Postanowiłem nawiązać tę znajomość dziś wieczorem. Na razie nie pozostaje nic innego, jak czekać.
Kiedy zapadł zmrok Harry Dickson „zmienił skórę“. Podarte i poplamione ubranie, wykrzywiony, zdefasonowany kapelusz, ruda peruka i czerwony, pijacki nos zmieniły go po prostu nie do poznania.
W przebraniu tym przybył na Dover-Street. Stara gospodyni przywitała go gradem wymysłów.
— Czego tu chcecie? Wynosić mi się natychmiast! Cały dzień pętają się dzisiaj włóczęgi!
— Droga pani, — odparł — skromnie detektyw, zdejmując kapelusz, — przyszedłem do Mr. Blackwella w bardzo ważnej sprawie. Proszę mu powiedzieć, że jestem ojcem szlifierza noży.
— Aha.... — przynieśliście może nóż, który ukradł ten mały nicpoń?
— Tak jest. W tej sprawie przybyłem. Chciałbym rozmówić się z panem Blackwellem osobiście.
— Proszę zaczekać.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem ale po chwili znów otworzyły się i gospodyni niezbyt zachęcającym ruchem wskazała przybyłemu drogę na pierwsze piętro.
— O co chodzi? — zapytał gospodarz, wpatrując się w przybysza nieufnym spojrzeniem. Podobno jesteście ojcem szlifierza, któremu powierzyłem wyostrzenie mojego noża.
— Tak, na nieszczęście, jestem ojcem tego łajdaka — odparł Dickson płaczliwym tonem. Smarkacz rozłajdaczył się do reszty. Nie można go w żaden sposób nauczyć uczciwości. Proszę sobie wyobrazić, że sprzedał on nóż za szylinga i zwiał z pieniędzmi.
Z ust Blackwella wyrwało się przekleństwo.
— Zapłacę za ten nóż ile pan zażąda. Zwracam się jednocześnie do pana z prośbą, aby nie wytaczał skargi przeciwko mojemu chłopakowi, chociaż więzienie nauczyłoby go może trochę rozumu.
— Wynoście się do diabła! — ryknął Blackwell — Co mi przyjdzie z waszych kilku szylingów? Ten nóż to była pamiątka... Przydawał mi się czasami.. No, jazda stąd!
— Idę już, idę — mruczą! Harry Dickson, schodząc ze schodów. — Ale to nie jest w

porządku, aby przyjmować w ten sposób porządnych ludzi!

— Dosyć! — uciął Blackwell. — Hatty odprowadź go do drzwi, aby nic nie mógł ukraść po drodze.
W tej chwili kiedy gospodyni miała zamiar wypuścić go z mieszkania, z zewnątrz rozległ się donośny dźwięk dzwonka. Detektyw odsunął się przezornie na bok i pozwolił wejść do środka młodej, eleganckiej damie.
Jakież było jego zdumienie, gdy poznał..... Evelinę Blunt.
Młoda kobieta minęła go szybko i zwróciła się do gospodyni.
— Czy mój kuzyn Charlie, jest w domu?
— Tak, madame, proszę wejść do salonu zaraz go zawołam.
Nagle zauważyła detektywa.
— A ty na co tutaj czekasz jeszcze? Precz stąd!
— Stara małpo! — krzyknął Dickson, wybiegając na ulicę.
Nie odszedł daleko. Usadowił się na rogu i nie spuszczał oczu z bramy domu Nr. 24.
— Cóż to znaczy, że żona tego nieszczęsnego Blunta którego dziś znaleźliśmy na ulicy, składa wizytę Blackwellowi? Przecież ten Blackwell, to nikt inny tylko jej kuzyn, na którego się tak przede mną skarżyła. To on przyniósł plotkę o tym, że widział jej męża z uroczą brunetką w dorożce Nr. 2730. A teraz okazuje się, że właścicielem tej dorożki jest nikt inny tylko on sam.
Czyżby Mrs. Blunt była wspólniczką kuzyna, którego pozornie nie cierpi? Czy nie pomogła mu przypadkiem w zbrodni, aby pozbyć się męża?
Detektyw szybko jednak począł odżegnywać się od tych podejrzeń.
— Nie mogę wyciągać mylnych być może, wniosków jedynie tylko na podstawie tego faktu, że spotkałem ją w tym domu. Ciekaw jestem, jak usprawiedliwi ona swą obecność u kuzyna.
Detektyw nie czekał długo. Nie minął kwadrans, a młoda kobieta, ukazała się na ulicy. W chwili gdy go mijała, Dickson stłumionym głosem zawołał:
— Mrs Blunt! Mrs. Blunt!
Zdumiona spojrzała na zaczepiającego ją mężczyznę, a ujrzawszy jego obdarte ubranie i czerwony, pijacki nos, poszła naprzód, nie odpowiadając.
— Proszę się zatrzymać, Mrs. Blunt. To ja... Harry Dickson.
— Boże drogi! — krzyknęła — Poznaję pana po głosie. Ale co za strój?... Co się panu stało?
— Nic nadzwyczajnego. Musiałem tylko złożyć wizytę pani kuzynowi. Proszę mi szczerze odpowiedzieć, w jakim celu pani do niego poszła?
Oczy młodej kobiety wypełniły się łzami...
— Powiem panu wszystko, Mr. Dickson, chociaż bardzo się tego wstydzę... Po naszej dzisiejszej rozmowie zastanawiałam się długo, czy mam prawo podejrzewać mego męża o niewierność. Nie zastanawiając się nawet co robię, udałam się do kuzyna, aby zaprzeczył poprzedniej plotce.
— I cóż on pani odpowiedział?
— Niestety, powtórzył raz jeszcze to co poprzednio. Obawiam się, że to była prawda!...
Harry Dickson starał się ją pocieszyć. Potem poradził jej, aby wróciła do domu i bez uprzedniego zezwolenia pod żadnym pozorem, nie porozumiewała się z kuzynem.
— Proszę mi jeszcze jedną rzecz powiedzieć. Czym zajmuje się pani kuzyn? Z czego żyje?
— Nie wiem. Ojciec jego zostawił mu w spadku okrągłą sumkę. Przypuszczam, że ma stałą rentę.
Po udzieleniu żądanych wyjaśnień Eveline Blunt pożegnała detektywa i oddaliła się.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.