Postrach Londynu (Harry Dickson)/9
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Postrach Londynu |
Pochodzenie | Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 20 |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 24.5.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Harry Dickson oczekiwał z niecierpliwością wschodu słońca. Przy świetle dziennym mógłby bowiem rozejrzeć się dopiero w otoczeniu.
Promień słońca przedarł się przez wysokie okratowane okienko i rozjaśnił wnętrze. Przypuszczenia detektywa okazały się słuszne. Szopa służyła za skład łupów, to też cała zarzucona była najrozmaitszymi gratami. Jedna ze skrzyń, znajdująca się w odległości dwu metrów od detektywa, zwróciła jego uwagę. Musiała być niedawno przyniesiona, gdyż nic na jej wierzchu nie leżało.
Detektyw zbliżył się do niej na tyle, ile mu długość łańcuchów pozwalała. Odczytał uważnie napis:
— „Morhat i Sp.“.... — szepnął. — Przecież to wielka fabryka narzędzi żelaznych. Nieraz już zaopatrywałem się u nich w moje najlepsze stalowe wytrychy! Mój Boże, gdyby tak udało mi się otworzyć skrzynię! Znalazłbym może jakiś odpowiedni przedmiot... a wtedy...
Schwycił skrzynię w obie ręce i potrząsnął nią energicznie. Usłyszał metaliczny dźwięk. Niestety nie można było, nawet marzyć o otworzeniu jej. Była hermetycznie zamknięta a ściany jej zbite z solidnych desek.
Więzień przemierzał krokami wnętrze szopy i rozglądał się dokoła uważnie.
— Może któryś bandyta zostawił siekierę przez zapomnienie?...
Ale po krótkiej chwili przekonał się, że byli na to za sprytni.
Okazało się jednak, że poszukiwania dały wreszcie konkretny rezultat w postaci wielkiego, zardzewiałego gwoździa leżącego na ziemi.
— Lepsze to, niż nic — pomyślał Dickson, nachylając się, aby go podnieść.
Zaczął gwoździem wiercić w skrzyni otwór. Zaledwie rozpoczął pracę, usłyszał szelest kroków. „Czarna Mańka“ zjawiła się na progu.
— Przyniosłam ci jedzenie! — zawołała i jak na pośmiewisko, rzuciła mu pod nogi kilka kości.
— Dziękuję bardzo — odparł spokojnie detektyw, nie jest to wprawdzie wyszukana strawa, ale być moce będę z niej miał pożytek.
„Czarna Mańka“ odwróciła się z pogardą i wyszła, zamykając drzwi na klucz. Detektyw znów zabrał się do roboty. Zardzewiały gwóźdź okazał się czarodziejskim narzędziem i otwór w skrzyni coraz bardziej się powiększał.
Około południa mógł już przecisnąć dwa palce, a o zachodzie słońca z łatwością wsunął do wnętrza rękę. Dotknął jakiegoś metalowego przedmiotu. Pochwycił go i wyciągnął na zewnątrz. Z trudem powstrzymał radosny okrzyk, który cisnął się mu na wargi.
Obcęgi? Co za szczęście, obcęgi! To cudowne narzędzie pozwoli mi się uwolnić od łańcucha, którym mnie skrępowano.
Detektyw nie tracił czasu. Zacisnął obcęgi na jednym z ogniw tuż w pobliżu kostki swojej nogi, zacisnął ręce z całej siły i... Rozległ się suchy szczęk, łańcuch został złamany.
— Wolny! — szepnął uszczęśliwiony detektyw. — Nareszcie wolny.... Dałem się schwytać jak zwierzę do klatki. Ale teraz ci hultaje nie złapią mnie tak prędko w swoje szpony.
W pewnej chwili podniósł z ziemi kawałek sznurka i dla pozoru przywiązał nim z powrotem łańcuch do nogi. Następnie przyjrzał się jednej z kości, które przyniosła mu „Czarna Mańka“.
Była to wielka wołowa kość, która mogła w razie potrzeby posłużyć za maczugę.
— Mam także broń! — pomyślał detektyw. — Przyda mi się.
Przed wieczorem znów usłyszał kroki. Skulił się w kącie z maczugą w ręku...
„Czarna Mańka“ przyszła nacieszyć swój wzrok widokiem ofiary. Weszła, zamknęła za sobą drzwi i powoli zbliżyła się do więźnia. Zatrzymała się w niewielkiej od niego odległości.
— Słuchaj, Dickson, sławny detektywie! Przybyłam oznajmić ci przyjemną nowinę. Tej nocy Blackwell wypali ci oczy!...
W tym momencie kobieta krzyknęła z przerażenia i rzuciła się ku wyjściu. Detektyw jednym susem dopadł do niej, zrywając sznurek z łańcucha. Trzeba było za wszelką cenę zatrzymać ją zanim dostanie się do drzwi.
Detektyw podniósł w górę kość i z całej siły uderzył dziewczynę w głowę. Cios był tak silny, że „Czarna Mańka“ padła na ziemię nieprzytomna.
W chwilę później detektyw klęknął obok niej i zebrawszy z ziemi wielką garść słomy, wtłoczył ją w usta, zamiast knebla. Z kolei wyjął sznurowadła z jej własnego staniczka i skrępował jej ręce i nogi.
Nie zwracając uwagi na wściekłe spojrzenia dziewczyny, detektyw ściągnął z niej zręcznie bluzkę i spódnicę. Aby trudniej go było poznać narzucił na głowę kolorową chusteczkę. W tym stroju wyszedł z szopy, zamykając starannie za sobą drzwi. Trzeba było teraz przedostać się niepostrzeżenie nad rzekę i wsiąść do jednej ze znajdujących się tam łódek.
Nie zastanawiając się nad niczym, detektyw ruszył naprzód. Droga prowadziła obok wielkiego domu. W jednym z okien ukazał się Blackwell.
— Hallo, Mańka, chodźno tutaj! — zawołał. — Złożyłaś wizytę więźniowi?
Zamiast odpowiedzi detektyw skinął ręką, odwracając głowę. Na szczęście Blackwell nie wołał więcej. Zamknął okno a Dickson skorzystał z tego i poskoczył do łódek. W chwilę później trzymał w dłoniach wiosła.
Z radością stwierdził, że było to to samo czółno, którym przybył na wyspę z „Łysym“. Na dnie bowiem leżał zapomniany... wielki nóż.
Miał więc teraz broń! W tym momencie przyszedł mu do głowy genialny pomysł. Czternaście łódek było uwiązanych na linie do brzegu. Gdyby przeciąć sznur, wszystkie zniesione zostałyby przez prąd do morza.... „Piraci Tamizy“ byliby uwięzieni na wyspie.
Czy zdołają uniknąć straszliwej zemsty Harry Dicksona?
Ryzykując życiem, detektyw stracił kilka drogocennych minut na wykonanie swego planu. Następnie ująwszy wiosła, wypłynął bez szmeru na rzekę. Szalona radość wypełniła jego serce na widok oddalających się z prądem czółen...
— Teraz są w matni! — zawołał, śmiejąc się głośno.
Ani jeden z „Piratów Tamizy“ nie umknie w tych warunkach. — Teraz, Blackwell, wyrównamy nasze rachunki.