<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Postrach Londynu
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 8.11.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Postrach Scotland Yardu

Komisarz policji Baxter siedział w swym gabinecie w słynnym Scotland Yardzie, na dźwięk którego drżą przestępcy całej Anglii. Trzymał przed sobą aparat telefoniczny i z dużym zainteresowaniem śledził tajne wiadomości nadsyłane systemem Morsa ze wszystkich zakątków kraju. Między palcami komisarza wiła się wąska taśma depesz. Nagle oczy jego otwarły się ze zdumienia, jakgdyby z taśmy tej wyjrzała ku niemu twarz widma. Zbladł i słaby okrzyk zamarł na jego wargach. Szybko chwycił rączkę dzwonka.
Agenci policji wyrośli jak spod ziemi.
— Co się stało, panie komisarzu? — zapytał wywiadowca Tyler, olbrzymi mężczyzna o potężnych barach....
Makabryczna historia! — denerwował się komisarz, chodząc jak opętany po gabinecie — Diabelski kawał tego łotra, który musiał wejść w przymierze z szatanem... Już nic nie ma pewnego na świecie!... Byle jaki złoczyńca może włączyć się do naszej tajnej sieci telegraficznej i przejąć nasze najbardziej sekretne wiadomości... Otrzymałem w tej chwili nieprawdopodobny telegram od tego łotra Rafflesa... To już chyba najbardziej zadziwiający z jego wyczynów... Spójrzcie panowie...
Wywiadowcy policji z zaciekawieniem skupili się dokoła swego szefa, szarpiącego ze zdenerwowaniem taśmę telegraficzną, na której widniały następujące słowa:

Do Pana Komisarza Policji Baxtera, w Scotland Yardzie.

Pozwalam sobie zawiadomić panów w sposób który wydaje mi się najszybszy, że w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin dokonam włamania do kasy pancernej lorda Listera.
Aby ułatwić panom pracę, obiecuję uroczyście, że w przyszłości o wszystkich mych wyprawach będę uprzednio zawiadamiał telegraficznie Scotland Yard.
Proszę przyjąć wyrazy szacunku i prawdziwego poważania

Raffles! — powtórzyli w zdumieniu agenci policji.
— Tak, panowie... — śmiałość tego łotra przechodzi wszelkie granice... Nie mogę myśleć o niczym innym... Raffles! Zawsze i wszędzie Raffles! Nazwisko to doprowadza mnie do obłędu! Wszystkie pisma angielskie i zagraniczne kpią z nas... I pomyśleć tylko: poczynając od dzisiaj — będzie nas zawiadamiał o wszystkich swych zamierzonych eskapadach... Czy można sobie wyobrazić podobną bezczelność?...
— W każdym razie będzie to dosyć wygodne dla nas, komisarzu.
— Uprzejmy z niego człowiek! — odparł detektyw Marholm, którego złoczyńcy Londynu nazywali Pchłą z powodu wielkiej jego ruchliwości.
Uśmiechnął się ironicznie wiedząc że doprowadza tym do wściekłości swego szefa.
— Potrafi pan wspaniale znajdować okazję do śmiechu, agencie Marholm! — rzekł komisarz, waląc ze złości pięścią w stół.
Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Wywiadowca Tyler podniósł słuchawkę, reszta czekała w milczeniu. Wtem ten ciężki, będący uosobieniem siły człowiek pobladł i począł drżeć na całym ciele. Prawą ręką kurczowo chwycił się stołu. Koledzy spojrzeli nań ze zdumieniem.
— Co się stało? — zapytał Baxter.
Ruchem ręki Tyler dał mu znak milczenia. Pełnym wzruszenia głosem rzucił krótkie „tak“ w kierunku telefonu, odwiesił słuchawkę i zaraportował:
— Musimy natychmiast udać się do biura bankiera Jamesa Gordona na Oxford Street. Bankier leży nieprzytomny przed kominkiem. Z kasy zabrano trzy tysiące osiemset sześćdziesiąt pięć funtów sterlingów.
— Kto nadał tę wiadomość? — zapytał komisarz Baxter, gotując się do wyjścia.
— Kto? — powtórzył wywiadowca oddychając ciężko — sam złodziej... A dla pana, panie komisarzu, złoczyńca przesyła najserdeczniejsze pozdrowienia, nie tając swego nazwiska: John Raffles!
Słowo to podziałało jak eksplozja bomby. Po chwili ciszy Baxter wykrzyknął:
— Naprzód chłopcy! Szkoda każdej sekundy! Co to za człowiek!...
W kilka minut później wielkie auto policyjne opuszczało mury Scotland Yardu. Wewnątrz jego siedzieli: komisarz Baxter z czterema najzdolniejszymi detektywami. W kilka minut znaleźli się przed domem, w którym mieścił się kantor bankiera Jamesa Gordona przy Oxford Street. Był to wielki budynek zajęty od parteru aż po szóste piętro przez rozmaitego rodzaju biura. Dozorca zaprowadził agentów na czwarte piętro do lokalu Gordona. Drzwi były zamknięte. Na drzwiach widniała przybita pluskiewką kartka z następującym napisem:

Klucz od biura znajduje się u małego chłopca, pomocnika dozorcy.

Posłano natychmiast po chłopaka: Z poszarpanej kieszeni malec wyjął pęk kluczy. Jeden z nich otrzymał od pewnego jegomościa, który polecił mu zachować go aż do przyjścia Gordona.
— Jak wyglądał ten jegomość? — zapytał Baxter.
— Był mniej więcej pańskiego wzrostu — odparł chłopak. — Miał czarną brodę, ciemną twarz, czarny kapelusz. Mówiąc, jąkał się co chwila.
— Nareszcie udało nam się uzyskać rysopis tajemniczego nieznajomego! — rzekł komisarz — Czy pamiętasz jakiego koloru miał oczy?
— Na to nie mógłbym odpowiedzieć. Ten pan nosił bardzo ciemne okulary.
Detektyw Marholm roześmiał się na głos.
— Nie traćmy lepiej czasu na niepotrzebne głupstwa. — rzekł wywiadowca Tyler otwierając drzwi.
Weszli do środka. Wszystko wyglądało tak, jak opisał głos nieznajomego. W powietrzu unosił się słodkawy, mdły zapach chloroformu z eterem, niebezpiecznej mieszaniny, używanej przez złoczyńców londyńskich do usypiania ofiar, które chcą ograbić. Dzięki zabiegom policji James Gordon szybko wrócił do przytomności. Odzyskawszy mowę krzyknął niezadowolonym tonem:
— Czego panowie tu chcą?
Zapytanie to tak zaskoczyło detektywów, że przez chwilę stanęli bez ruchu.
— Został pan okradziony — rzekł Baxter, wskazując na otwartą kasę.
Bankier uczynił obojętny gest i zapytał powtórnie:
— Kim panowie właściwie jesteście?
Baxter i policjanci sądzili, że bankier jest jeszcze oszołomiony narkotykiem.
— Zostawmy go przez parę minut, niech przyjdzie do siebie — rzekł detektyw Marholm do komisarza. — Nie przypomina sobie widocznie tego co się stało.
Ostra twarz Gordona, przypominająca drapieżnego ptaka, poczerwieniała ze złości.
— Jeszcze raz was się pytam — wykrzyknął swym zachrypniętym głosem — czego chcecie w moim biurze? Czy macie jakiś interes do mnie?
Komisarz odchylił palto, pokazując mu złocony znak na piersi.
— Jesteśmy agentami Scotland Yardu. Otrzymaliśmy informację, że u pana popełniono kradzież.
— Kto panów o tym zawiadomił?
— Złodziej sam — odparł komisarz.
— Oszaleliście! Wiem chyba lepiej od was, czy zostałem okradziony, czy nie!
Detektywi nie mogli zrozumieć dziwnego zachowania się bankiera.
— Czy chce pan z nas kpić? — zawołał Baxter zdenerwowany.
Mały człowiek podniósł się z podłogi. Nakazującym gestem wskazał na drzwi i rzucił przez zęby.
— Jeśli natychmiast nie opuścicie mego biura, zwrócę się o pomoc do najbliższego posterunku policji. Nic tu nie macie do roboty. Proszę wyjść.
Nie rozumiejąc zupełnie o co mu idzie, wywiadowcy kierowali się do drzwi. Od progu komisarz Baxter zwrócił się jeszcze do rozzłoszczonego bankiera:
— Niech pan się zastanowi nad tym co pan robi. Wiemy o tym, że został pan napadnięty i okradziony. Zabrano panu 3.862 funtów sterlingów.
— Niech pan się miesza do własnych spraw, nie do moich — odparł bankier, kipiąc z wściekłości. — Powtarzam wam, że ja was nie wzywałem. A teraz po raz ostatni: proszę wyjść!
Nie było innej rady: — Agenci jak niepyszni wynieśli się z biura. Na korytarzu spojrzeli po sobie zdumionym wzrokiem. Mieli wrażenie, że ogarnął ich nagły obłęd. Z zamkniętego biura dochodził ich odgłos złego śmiechu.
— Jest to najdziwniejszy wypadek, jaki zdarzył mi się w całej mojej karierze — rzekł Baxter do wywiadowcy Tylera. — Człowieka okradziono, to pewne, złodziej sam nas o tym zawiadomił i to cośmy na miejscu zastali potwierdziło prawdziwość jego informacyj. Nie rozumiem, dlaczego właściwie poszkodowany wyrzucił nas za drzwi.
Jakiś mały chłopiec na posyłki wbiegł na korytarz, pytając o komisarza Baxtera.
— To ja — odparł komisarz.
Chłopiec oddał mu list, na którego kopercie widniał wypisany dużemi literami adres:

Pan Komisarz Baxter
u Jamesa Gordona, bankiera

Oxford Street.

Komisarz śpiesznie otworzył list. Z koperty wypadł banknot dziesięciofuntowy i karteczka. W miarę czytania oczy Szefa Bezpieczeństwa zdawały się wychodzić z swych orbit.

Wzamian za przykrość jaką sprawiła panom moja ostatnia eskapada pozwalam sobie przesłać dziesięć funtów i mam nadzieję, że użyjecie ich na zjedzenie dobrego śniadania.

Raffles.

W bezsilnej złości zmiął kopertę i wsunął ją do kieszeni. Wstydził się pokazać list ten kolegom.
— Idziemy teraz do lorda Listera. — Uprzednio zmobilizujemy Scotland Yard. Jestem pewien, że nędznik nie odważy się dokonać włamania. Tam schwytalibyśmy go z pewnością.
Baxter nie zauważył, że agent zwany Pchłą uśmiechał się pod wąsem. W czasie całej swej kariery Marholm tak dobrze się nie bawił jak tym razem.


∗             ∗



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.