Postrach Londynu (Lord Lister)/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Postrach Londynu |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 8.11.1937 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Wytworne salony eleganckiego pałacyku, zajmowanego przez lorda Listera na Regent’s Park — wypełniał tego wieczoru tłum ludzi obojga płci w rozmaitym wieku i rozmaitego pochodzenia.
Wszyscy trzymali w ręce telegram i rozmawiali z sobą przyciszonymi głosami. Tematy tych rozmów były prawie jednakowe, bowiem jednakową była treść otrzymanych przez nich telegramów:
Celem zlikwidowania pańskiego rachunku z bankierem Gordonem i dla skreślenia długu zechce pan zgłosić się dziś wieczorem do mnie
Regent‘s Park 2.
Otwarły się drzwi i lord Edward Lister, młody człowiek około lat trzydziestu, przystojny i dystyngowany — wszedł do hallu. Za nim ukazał się jego sekretarz prywatny, trochę odeń młodszy. Sekretarz dźwigał tekę wypełnioną papierami. Oczy wszystkich obecnych zwróciły się w stronę lorda. Lord Edward Lister objął wzrokiem zgromadzonych i rzekł dźwięcznym głosem:
— Dziś otrzymałem te tekę wraz z wszelkiemi dokumentami od bankiera Gordona z poleceniem, abym zwrócił wam wszystkie weksle i zobowiązania przez niego posiadane.
Zapanowało milczenie. Jakiś stary człowiek, wyglądający jak emerytowany oficer, wstał i rzekł:
— Niechaj Bóg skarze tego niecnego lichwiarza.
— Przeklinam godzinę, w której nędza mych dzieci pchnęła mnie w szpony tego wampira — dał się słyszeć ostry głos kobiecy — Wszyscy ci, którzy go znają, myślą tak samo, jak i ja.
Tu i owdzie dały się słyszeć pomruki przeciwko bankierowi.
Lord Lister wysłuchał ich uważnie. Gdy hałas uspokoił się, z uśmiechem zabrał głos.
— Znam równie dobrze jak i wy opinię tego Shylocka. Na nieszczęście prawo jest bezsilne, wobec potworów tego pokroju. Ci zbrodniarze, którzy potrafią swą działalność zamknąć w legalnych ramach, są stokroć niebezpieczniejsi, od tych, których sprawiedliwość osadza za kratami. Dlatego też drodzy moi postanowiłem oddać wam dziś wasze zobowiązania, wymuszone na was przez tę pijawkę w najcięż-[1] strzeże przed powtórnym wpadnięciem w podobne szpony. Otwórz teczkę Charly!
Nieszczęśliwi nie wierzyli własnym uszom. Przecież to był prawdziwy cud. Z niedowierzaniem wyciągali ręce po swe dokumenty, badali prawdziwość własnego podpisu. Omyłka była wykluczona. Niewątpliwie były to ich weksle i obligi. Uczucie olbrzymiej wdzięczności dla lorda Listera, nieznanego dobroczyńcy, ogarnęło ich serca. Wszyscy chcieli uścisnąć jego rękę. Kiedy jednak podnieśli oczy w kierunku tego miejsca, gdzie stał jeszcze przed chwilą, nie było go już tam. Lord Lister zniknął. Hall powoli opróżniał się i cisza wieczorna poczęła królować w pałacyku.
W zacisznym gabinecie siedział zagłębiony w fotelu przed kominkiem lord Lister paląc papierosa. Na twarzy jego o regularnych rysach malował się wyraz poważnego smutku. Rozmarzonym wzrokiem ścigał kapryśny taniec płomieni. Charles Brand, jego sekretarz prywatny i najlepszy przyjaciel siedział opodal. Wielkie dwuskrzydłowe drzwi łączyły gabinet urządzony skromnie lecz z dobrym smakiem z pokojem sypialnym. Na lewo od tych drzwi stał wysoki zegar flamandzki, na prawo zaś kasa żelazna. Służący wniósł stos dzienników wieczornych. Pierwsze stronice pism pełne były krzykliwych nagłówków:
Raffles przy pracy!
Scotland Yard wyprowadzony w pole!
Bankier londyński, który nie chce przyznać się, że go okradziono.
Lord Lister z uśmiechem podał gazety swemu przyjacielowi. Podczas gdy Charles Brand zagłębił się w lekturze, lord Edward z zainteresowaniem śledził wyraz twarzy swego przyjaciela. Spostrzegł, że młody człowiek zbladł wyraźnie. Udając, że tego nie zauważył, zapalił drugiego papierosa. Zdążył zaledwie zaciągnąć się dymem kilka razy, gdy Charles Brand zapytał:
— Edwardzie, jak dalece jesteś wtajemniczony w interesy bankiera Gordona?
Lord Lister zaśmiał się znowu, strącił popiół z swego papierosa do ognia na kominku i wzruszył obojętnie ramionami.
— Wtajemniczony w interesy Gordona? Co chcesz przez to powiedzieć?
— Czy czytałeś, że został on okradziony dzisiejszego ranka?
— Chcesz raczej powiedzieć, że policja ogłasza, wieści o jego okradzeniu. Panowie ze Scotland Yardu opowiadają o kradzieży, podczas gdy sam poszkodowany zaprzecza temu kategorycznie.
— Jest to najbardziej tajemnicza historia ze wszystkich jakie słyszałem! — rzekł Charly.
— Bynajmniej — odparł lord Lister — Gdybym był detektywem, znalazłbym natychmiast brakujące ogniwo.
— W jaki sposób? — zapytał Charly, spoglądając z zaciekawieniem na swego przyjaciela.
— Bardzo proste. Okradziony ma najwidoczniej poważne powody, aby unikać najmniejszego kontaktu z policją. Woli ponieść dotkliwą stratę niż narazić się na dochodzenie, które może jego samego zaprowadzić na ławę oskarżonych.
— Byłbyś świetnym detektywem!
— Niewątpliwie. Rok temu, kiedy życie dało mi się porządnie we znaki, zastanawiałem się poważnie nad tym, czyby nie wstąpić do spółki do jakiegoś poważnego detektywa w rodzaju Nicka Cartera, aby wspólnie ścigać przestępców. Zważywszy jednak wszystko dokładnie, przyszedłem do wniosku, że szukając „sportu“, któryby mi przywrócił zainteresowanie życiem zrobię lepiej, wybierając rolę nie myśliwego a zwierzyny. Zechciej mnie zrozumieć Charly: Całą tę sprawę traktowałem wyłącznie z punktu widzenia sportowego.
— Słuchając ciebie Edwardzie, możnaby przypuścić, że interesujesz się szczerze tym nieuchwytnym przestępcą Rafflesem.
— Oczywiście, Raffles walczy ze złoczyńcami, którzy potrafili skryć się pod opiekuńcze skrzydła prawa. Ten tajemniczy nieznajomy robi więcej dobrego niż wszystkie intstytucje filantropijne w całym Londynie. W najnędzniejszych dzielnicach, w kryjówkach nędzy imię Rafflesa powtarza się czcią. Niewątpliwie on sam przysłał mi dziś przez swego zaufanego wszystkie weksle bankiera Gordona, abym zwrócił je prawym właścicielom.
— To naprawdę człowiek wybitny — rzekł Brand. Mówi o nim cały świat, a mieszkańcy West-Endu drżą na sam dźwięk jego imienia.
— O, z pewnością! — rzekł lord Lister — Bogaci drżą, lecz biedni się cieszą!
Wszedł lokaj niosąc na srebrnej tacy kartę wizytową. Twarz lorda Edwarda zaczerwieniła się z radości na widok nazwiska, wypisanego na karcie.
— Wprowadź tę panią — rzekł.
Zwracając się do swego przyjaciela dodał:
— Charly, teraz jesteś wolny. Będę prawdopodobnie zajęty cały wieczór. Dziś więc porzucimy nasze codzienne studia historyczne.
Charles Brand podniósł się, uścisnął przyjaźnie rękę Listera i wyszedł.
Zaledwie zdążył opuścić gabinet, gdy do pokoju weszła młoda kobieta o twarzy zakrytej gęstą woalką.
— Jakże się cieszę, miss Walton! — rzekł młody człowiek. Z galanterią ucałował rękę dziewczyny.
— Pozwoliłem sobie napisać do pani. Musiałem się koniecznie z panią zobaczyć i bardzo jestem wdzięczny, że pani przyszła.
— To ja jestem winna panu wdzięczność — odparła poprostu.
Odrzuciła w tył woalkę. Lord Lister ujrzał twarzyczkę Madonny o jasnych przezroczystych oczach, stanowiących kontrast z głęboką czernią gęstych włosów. Lord wskazał jej miejsce w fotelu blisko kominka i sam usiadł przy niej.
— Muszę panu podziękować za wezwanie — rzekła.
Jej duże oczy napełniły się łzami:
— Potrzeba mi pańskiej pomocy. Mam ciężko chorą matkę a wszystko to, co zostawił nam ojciec, zostało już dawno sprzedane. Na wszystkie strony starałam się o zajęcie. Jak się skończyło z mą ostatnią posadą sam wie pan najlepiej. To co spotkało mnie u Browna zdarzało się prawie wszędzie. Och to okropne! Gdy tylko rozpoczynałam jakąś pracę, mój szef, od którego zależałam, starał się mnie uwieść najpierw tysiącem obietnic a później groźbami. Ponieważ stawiałam opór, szybko znajdowałam się na bruku.
— Biedne dziecko! — rzekł lord Lister z współczuciem. Wiem ile dziewcząt zeszło w ten sposób na złą drogę. Powinniśmy biczować tych nędzników, którzy je do tego doprowadzają. Proszę mi powiedzieć, w jaki sposób mogę pani pomóc?
Podniosła ku niemu swe rozświetlone słodyczą oczy i rzekła:
— Trudno jest człowiekowi nieprzywykłemu żebrać pomocy. Wiem, że ani jako robotnica, ani jako pracownica biurowa nie będę nigdy dostatecznie uprzejma względem mego szefa.
— Tak, ma pani słuszność — przerwał jej lord Lister, ale zostawmy tę sprawę. Wyjeżdżam w tych dniach w dość długą podróż i pragnąłbym pani dostarczyć zajęcia na czas mej nieobecności. Chodzi mi o przepisanie dużego dzieła. Zajmie to pani niewątpliwie kilka miesięcy. Praca ta pozwoli pani na pozostawanie w domu i pielęgnowanie chorej matki.
Zbliżył się do biblioteki i wyjął z niej pięć grubych tomów historii naturalnej.
— Dziś wieczorem służący mój zaniesie te książki do domu pani. Ponieważ jednak nieobecność moja może się przedłużyć, zechce pani przyjąć te pieniądze jako zaliczkę na jej przyszłe wynagrodzenie.
Wyjął z kieszeni portfel i do leżącej na stole koperty włożył sporą ilość banknotów. Z wytwornym ukłonem podał kopertę dziewczynie.
— A teraz droga pani — rzekł nie zostawiając jej czasu na odpowiedź — proszę wrócić do domu i z całym spokojem poświęcić się pielęgnowaniu chorej matki. Jeżeli honorarium, które zaofiarowałem, wydaje się pani zbyt wygórowane, to pozwalam sobie wyjaśnić, że przywykłem płacić wedle moich własnych dochodów, to jest po królewsku. Proszę nie krępować się z wydatkami. W żadnym wypadku niech pani nie uważa się za zobowiązaną w stosunku do mnie. Pieniądze te są zwykłym wynagrodzeniem za pracę.
Do gabinetu wszedł lokaj i zaanonsował:
— Komisarz policji Baxter, ze Scotland Yardu.
— Baxter? — zapytała miss Walton — i wyraz przerażenia pojawił się na jej pięknej twarzy.
— Co się pani stało? — zdziwił się lord Lister.
— Niech mi pan pozwoli opuścić ten dom, aby mnie nie spostrzeżono — rzekła drżącym głosem. — To mój daleki krewny, człowiek twardy i egoista. Gdy zwróciłam się do niego z płaczem, prosząc o pomoc dla mej matki, wyrzucił mnie za drzwi, mówiąc, że ludzie tacy jak my, którzy nic nie potrafią zrobić, powinni rzucić się do Tamizy, gdyż świat i tak na tym nic nie straci.
— Dobry obywatel! — rzekł lord Lister. — Proszę obetrzeć oczy, miss Walton. Niech pani nie myśli więcej o nieludzkiej okrutności tego człowieka. Od dziś ma pani we mnie brata, na którego zawsze może pani liczyć.
Słowa te napełniły serce dziewczyny pokrzepieniem i radością. Utonęła wzrokiem w oczach lorda Listera, szepcząc:
— W jaki sposób będę mogła się panu odwdzięczyć?
Przez chwilę lorda Listera ogarnęło pragnienie, aby otoczyć ramieniem kibić tego młodego i czystego stworzenia i przycisnąć dziewczynę do serca. Opanował się jednak: Nie chciał, aby pomyślała, że w ten sposób szuka sobie rewanżu. Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu. Czuli, że miłość łączy ich niewidzialną a silną nicią. Lord Lister szybko odzyskał panowanie nad sobą. Ukłonił się przed dziewczyną, złożył braterski pocałunek na jej czole. Nie obraziła się.
— Niech pani wróci do siebie, panno Heleno — rzekł, nazywając ją po raz pierwszy po imieniu. — Niech Bóg ma panią w swej opiece. Kto wie, czy wkrótce nie będę potrzebował pani pomocy.
Wymienili krótki serdeczny uścisk dłoni. Lord Lister wezwał lokaja i rozkazał mu wyprowadzić miss Walton tylnym ukrytym wyjściem.
— Za późno dla mnie — szepnął, gdy drzwi zamknęły się za młodą dziewczyną. — Na drodze którą obrałem nie wolno mi wzbudzać miłości. Gdybym ją poznał parę miesięcy temu, życie moje może ułożyłoby się inaczej.
Twarz jego spoważniała. Usiadł znów w głębokim fotelu przy kominku i zapalił papierosa. Zaciągnął się kilkakrotnie wonnym dymem, włożył monokl do oka i z całkowicie obojętną miną wydał lokajowi rozkaz wprowadzenia komisarza policji Baxtera ze Scotland Yardu.
∗
∗ ∗ |