Potworna matka/Część trzecia/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Sprawa ta — mówił — wymaga twoich poszukiwań jeszcze w innym kierunku.
Agent spojrzał badawczo na sądownika, który rzecz swoją kończył:
— Czy informowałeś się co do miejsca, gdzie Julia Tordier brała lekarstwa dla męża przepisane przez doktora Reynier?
— Tak, bez rezultatu.
— Nie trzeba ustawać w poszukiwaniach. Bardzo mi na tym zależy, żeby dowiedzieć się o nazwisku aptekarza.
— Czyżby pan sędzia przypuszczał otrucie?
— Nie, nie przypuszczam w tej chwili, tylko to, że ta garbata jest zdolna do wszystkiego. Odnalezienie aptekarza doprowadzi nas do zabójcy doktora, mam takie przeczucie!
— O! przeczucie, panie... — odparł Challet z uśmiechem niedowierzania.
— Nie wierzysz w nie?
— W kwestii sprawiedliwości i policji, wykluczam je najzupełniej. Często, powodując się nimi, można popełnić błąd niczym niepowetowany!
— W zasadzie ogólnej, tak, czasem jednakże nie można głuchnąć na głos ich tajemny.
Zaledwie sędzia skończył te słowa, woźny oddał mu bilet wizytowy:
— Pani Julia Tordier, wdowa — przeczytał głośno sędzia. W sam czas przychodzi. Odejdź, Challecie, a ponieważ nie trzeba, aby cię tu spotkała, przejdź drugimi drzwiami.
Sądownik przyoblekł twarz swoją w wyraz najuprzejmiejszy, maskujący wybornie jego myśli.
Powstał z fotela, powitał ją ukłonem, wskazał krzesło wprost biurka, mówiąc:
— Zechce pani usiąść i wytłumaczyć mi powód nieoczekiwanej wizyty.
Dobrotliwy uśmiech sędziego dodał Garbusce otuchy, potęgując właściwą jej bezczelność.
— Panie sędzio — rzekła, siadając — przychodzę ze skargą.
— Pani, ze skargą?
— Tak, i bardzo słuszną!
— Na kogo?
— Rzecz jest taka: Dwa dni temu zostałam zelżona, z błotem zmieszana, w kościele, podczas ślubu mej córki, wobec moich przyjaciół, zaproszonych i tłumu ciekawych! Napastnikiem był człowiek oskarżony o zbrodnię uwiedzenia małoletniej, który winien był osadzonym być w Mazas, a jednak znalazł się na wolności i usiłował okryć mnie hańbą! Człowiekiem tym jest Lucjan Gobert. Wszystko to zapewne nie było panu wiadome, a więc ja panu oznajmiam!
— Wiedziałem o wszystkim. Nawet o tym, jak zięć pani, posłuszny jej wezwaniu, obszedł się z Lucjanem Gobert.
— On był w swoim prawie! Uchybiono jego teściowej! Zamącono ślub skandaliczną sceną!
— Nie powinno się wymierzać samemu sobie sprawiedliwości!
— Dobrze to mówić, lecz w uniesieniu gniewu.
— Siostrzeniec pani może to przytoczyć na swoją obronę.
— Wielka różnica! Gniew mego zięcia był prawny, a gniew Goberta był napadem wścieklizny dzikiego zwierza!
— Przyznaj?, że to była chwila zapomnienia, lecz zbadajmy nieco urazy i towarzyszące temu okoliczności. Czy Lucjan Gobert mógł się zdobyć na spokój, dowiedziawszy się, w jaki sposób umarła jego matka?
— E! panie, ja nie przyczyniłam się do jej śmierci.
Urzędnik, nie podnosząc tego zdania, mówił dalej:
— Widząc życie swoje i nadzieje złamane przez panią, z nieubłaganą srogością?
— Co tu mówić o srogości? — cierpko odrzuciła Julia. — Użyłam jedynie władzy, jakie dają mi prawa względem małoletniej córki, i teraz przychodzę pytać pana, przedstawiciela tego prawa, jak się to stało, iż Juliana, zanim był sądzony, uwolniono z więzienia i korzystając ze swobody, przyszedł podburzyć przeciwko mnie całe tłumy?
Pomimo grubiańskiego wystąpienia Garbuski, sędzia zachował na ustach uśmiech dobrotliwy.
— Rzecz prosta — rzekł — Lucjan Gobert, został wypuszczony tymczasowo, z mojego rozkazu.
— Jakim prawem? — krzyknęła Garbuska. — Ja się dowiadywałam, znam to prawo. Nie wolno wypuszczać na swobodę bez zgody strony skarżącej!
Zawsze uśmiechnięty i spokojny, sędzia odpowiedział:
— Kodeks coś jeszcze więcej opiewa, wzbrania tymczasowej wolności oskarżonym, których występek może pociągnąć za sobą karę cielesną lub hańbiącą.
— Tymbardziej trudno mi pojąć, czemu Lucjan Gobert jest wolny.
— Wolnym jest, gdy tym, którzy mają prawo, podobało się dać mu tę ulgę tymczasową. Są wypadki, w których sprawiedliwość, powodowana wyższymi celami, pozwala sobie na nielegalność podobną. Wszakże, nie lękaj się pani, Lucjan nie ujdzie sądu, jeżeli będzie tego potrzeba... i nie ucieknie. Słowo honoru hrabiego de Roncerny jest kaucją więcej, niż wystarczającą.
— Za tem dzięki hrabiemu de Roncerny ten... Gobert jest wolny.
— W interesie pani i jej córki, która będzie bardzo skompromitowana w razie, gdy przyjdzie do procesu przeciw Lucjanowi Gobert. Dziś córka pani jest zamężną. Czy pani nie obawia się, aby proces o uwiedzenie małoletniej, rozgłosiwszy całemu Paryżowi, że panna Helena Tordier opuściła dach macierzyński na całą dobę, dla zamieszkania z tym, którego kochała, nie wywołał gorszego skandalu, przy którym zajście w kościele Saint-Merri stanie się bagatelą? Skandal, spadający nie tylko na córkę, lecz na panią i jej zięcia!
— Każdemu wolno czynić, co mu się podoba! — odrzekła nieubłagana jędza. — Chcę, aby uwodziciel stanął przed sądem kryminalnym!
— Więc pani nienawidzi tego młodzieńca?
— Jeżeli żądanie wymiaru sprawiedliwości jest nienawiścią?
— Czy pan Prosper Rivet wzbudza w pani tak głęboką, nieprzepartą sympatię, że przekładasz go nad tego, którego mąż pani za życia przeznaczył dla swojej córki?
— Mój mąż nie żyje, ja jestem opiekunką mojej córki i postępuję, za zgodą rady familijnej.
— Przyznaję, iż pani postąpiła legalnie, wszakże prawo nie jest jeszcze wszystkim... Matka chcąca godnie nosić to miano, przede wszystkim winna mieć na względzie szczęście swego dziecka...
— Helena będzie szczęśliwa.
— Może pani za to zaręczyć?
— Tak, panie.
— Chcę temu wierzyć, pani...
— Zresztą, nie po to tu przyszłam, żeby o tym mówić... Głównie żeby zanieść do pana skargę i dowiedzieć się, czy mam się spodziewać sprawiedliwości...
— Pani o tym nie wie? Siostrzeniec pani będzie sądzony, jeżeli śmierć nie wydrze go najwyższej instancji...
— Śmierć?... — powtórzyła zdziwiona Julia.
— Tak, pani, chory jest na zapalenie mózgu i leży w willi Petit-Bry, pod opieką rodziny Roncerny.
Julia powstała, gotując się do odejścia, kiedy wszedł woźny biurowy i głosem zniżonym sędziemu coś powiedział.
— Prosić... — odrzekł ze drżeniem.
Następnie zwracając się do Garbuski:
— Proszę się zatrzymać... Będzie pani miała wiadomości o Lucjanie Gobercie. Przynoszą mi ją ze strony hrabiego de Roncerny.
Julia, stojąc, rzuciła okiem na osobę, która miała wejść.
Osobą tą była Joanna Bertinot — jej córka! Na widok jej, Julia zbladła, nie mogąc pokryć zdziwienia, graniczącego z przerażeniem.
Joanna obrzuciła ją spojrzeniem nienawistnym.
Sędzia, ze zwyczaju a może instynktem wiedziony, śledził wrażenie, wywołane tym nieprzygotowanym spotkaniem.
Widział ruch Julii Tordier, a w spojrzeniu Joanny wyczytał jej myśli.
— Poznaję panią — rzekł, kolejno wpatrując się w dziewczynę i w Garbuskę, jak gdyby szukał podobieństwa ich rysów — pani nazywa się Joanna Bertinot.
Twarzyczka Joanny oblekła się purpurą.
Pamiętała ona, jak przed kilku tygodniami przeprowadzono ją do tego gabinetu pod strażą, z rękami w kajdankach.
Wszakże niezmieszana, lecz ze spuszczonymi oczyma, odpowiedziała:
— Może mnie pan poznawać w istocie, ponieważ byłam tu przyprowadzana dla badania.