Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga trzecia/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Lethierry wyrzekłszy słowo pamiętał o niem, Deruchetta zapominała co wyrzekła. Taka był różnica między stryjem a synowicą.
Wychowana, jakeśmy opisali, Deruchetta nie nawykła do odpowiedzialności. Kładziemy nacisk na tę okoliczność; wychowanie niedosyć poważnie pojmowane, naraża na niebezpieczeństwa. Jest to może nieroztropnością chcieć dziecko swoje uczynić szczęśliwem coprędzej.
Deruchetta mniemała, że gdy ona sama jest zadowolniona, to wszystko już idzie dobrze; zresztą czuła, że jeżeli jej wesoło, to wesoło i stryjowi. Zasady miała prawie takie same jak Lethierry. Religijnym jej potrzebom wystarczało odwiedzenie kościoła cztery razy do roku. Widzieliśmy ją wystrojoną na Boże Narodzenie. O życiu nie miała pojęcia. Na rozkochanie się w kim do szaleństwa, było w niej żywiołów poddostatkiem. — Tymczasem czekała i była wesoła.
Śpiewała, szczebiotała, jak się jej to zdarzyło żyła nie oglądając się na wczoraj, rzucała słówko mimochodem, zaczęła coś robić i odbiegła — rozkoszna dziewczyna! Dodajmy do tego angielską swobodę.
W Anglji dzieci chodzą same, dziewczęta są paniami siebie, młodość żyje bez wędzidła. Taki tam obyczaj. Wolność dziewcząt zmieni się na niewolę mężatek. Oba te wyrazy bierzemy z ich dobrej strony: wolne dopóki się rozwijają — niewolnice, gdy przyjęły obowiązki.
Deruchetta budziła się zrana z nieświadomością czynności swoich wczorajszych i bardzoby była zakłopotana, gdyby się jej zapytano, co robiła zeszłego tygodnia. Mimo to doświadczała niekiedy tajemniczego niezadowolenia, jak gdyby ponury cień życia przesuwał się przez jej rozkwit i wesołość. Lazur jej nieba musiał mieć swoje chmury; ale prędko one przemijają. Wydzierała się z nich wybuchem śmiechu, sama niewiedząc czemu była smutną, ani czemu się rozpogodziła. Igrała ze wszystkiem; jej igraszki podrażniały przechodniów. Chłopcom płatała figle, a gdyby spotkała djabła i temu by nie przepuściła. Była ładna i zarazem tak niewinna, iż nadużywała tych przymiotów. Darzyła uśmiechem, jak młoda kotka drapnięciem; tem gorzej dla zadraśniętego, ją nic to nie obchodziło. Wczoraj nie istniało dla niej, żyła całkowicie w dniu bieżącym. Oto, co się nazywa nadmiar szczęścia. U Deruchetty wspomnienie znikało, jak śnieg topnieje.