Prawdziwa powieść o kamienicy narożnej w Kukurowcach

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Powieści
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


PRAWDZIWA POWIEŚĆ.
o kamienicy narożnej w mieście Kukurowcach przez Błażeja bakałarza tamże[1].
§ I. Jako, kiedy, i od kogo kamienica narożna założona była.

Dawneto już bardzo czasy, jak postawiona była kamienica narożna w mieście Kukurowcach. Rozmaite przygody, ba i ognie to sprawiły, iż w aktach miejskich niczego się o tem dowiedzieć nie można. Co więc z powieści ludzkiej mogło się powziąć, tu się kładzie.
Z razu, przy pierwszem założeniu, musiałato być lepianka, a ten pierwszy, który ją stawił i lepił, musiał być przychodzień, bo tameczni jeszcze i lepianek nie znali. Kto on był ten przychodzień? skąd był? i kiedy przyszedł? różnie o tem powiadają, a niewiedzieć komu dać wiarę: a zatem jak się prawdy dowiedzieć? To najpewniej, iż tę lepiankę, budkę, a może i szałasz, musiał ktoś postawić, bo się sama postawić nie mogła.
Naówczas tak tam, jako i w okolicach nie umiano ani czytać, ani pisać; żyli więc mieszkańcy poprostu, dla siebie tylko, a nie dbali o to, co o nich potem ludzie mówić będą. W dalszych czasiech, mówili o tem różni różnie, każdy po swojemu, a jak się to zazwyczaj trafia, jedni uwłoczyli, bo sąsiedzi, a drudzy przechwalali, bo swoi. Skoro się więc ci nauczyli jakoż takoż pisać, i czytać, chcąc uszlachcić pierwiastki swoje, podali pismem, jako pierwszy budownik (już kamienicy naówczas) byłto człowiek zacny, możny, zabiegły. Według tejże ich powieści, (bo najciężej zacząć) nim przyszedł do Kukurowic, miał być przedtem wójtem czyli burmistrzem gdzieindziej; przyprowadził z sobą niemało czeladzi, i gdy mu się dawni mieszkańcy nie dali rozpostrzeć, on tyle dokazał, czyto mocą, czy przemysłem, iż musieli mu nakoniec ustąpić najlepszego placu na rogu, i odtąd kamienica zaczęła się zwać narożną.

§ II. Jacy potem byli panowie i dziedzice kamienicy narożnej.

Jak o pierwszym budowniku, tak o następcach pewności nie masz, a bajek aż nadto. Ale poco bajki prawić, kiedy się ma powieść prawdziwą pisać? Jak tylko był dóm, a więc miał stawiacza, musiał mieć dzierżycielów. Czyli syny i dalsi potomkowie byli pierwszego, czyli od następców inni nabyli prawa, czyli (jak się to czasem dzieje) gwałtem od nich wzięto, nikt o tem ani wie, ani wiedzieć nie może; bo jak się już powiedziało, wówczas nie umiano ani czytać, ani pisać.
Powszechna wieść taka jest: iż ów dóm dostał się przypadkiem zagrodnikowi z przedmieścia, a jego potomstwo długo się trzymało w dzierżeniu. Jeden z nich plebanią jednę i drugą założył, i dobrze nadał: drugi rozszerzył dóm znacznie, i mówią, iż tak go obszernym udziałał, iż wychodził na cztery ulice, i on znaki tam na pamiątkę owego rozszerzenia postawił. Powiadają i to, iż burmistrz blizkiego miasta przyjechawszy jednego razu na kiermasz do Kukurowic, zrobił go wójtem; ale co miał za prawo burmistrz skądinąd robić wójta u sąsiadów? którzy, gdyby im się było podobało, mogliby sobie sami zrobić takiego wójta jak i on. Bajkito więc, które podobno owi sąsiedzi wymyślili i podali innym do wiadomości; bo pierwej od Kukurowczanów umieli pisać i czytać.
Jakim sposobem odpadły i budynki i place od owego naówczas czworograniastego domu, byłoby o tem wiele mówić, a na niewieleby się to podobno przydało; bo kto co wziął, to jego, a do tego żeby odzyskać, pismo niewiele nada. Jednakże pisma stare (co to jeszcze za łaską bożą nie ze wszystkiem zbutwiały), zaczynają napomykać, iż się dzieci po rodzicach zaczęły dzielić, a zatem swarzyć; a że się swarzyły między sobą, jedni potracili co mieli, na swarach, drugim, co mieli mniejsze kawałki, ci co mieli większe, wydarli : jak się to trafiło i trafia tak po miastach, jak i po wsiach : bo wszędzie ludzie są ludźmi, a zatem jestto i bywało, z tą może tylko różnicą, iż teraz nibyto grzeczniej.

§ III. Jacy byli dalsi dzierżyciele, i jak się gruntowniej kamienica murować zaczęła.

Następcy, o których była mowa, jedni byli rozrzutni, drudzy leniwi, albo niegospodarze, zgoła jakto panicze, rozumieli, iż co łatwo przyjdzie, samo się dzierży. Jeden z nich powadził się z plebanem i do czegoś gorszego przyszło, tak że musiał uciekać : krótko mówiąc, niedołężnością dziedziców dóm się zmniejszył i spustoszał. Szczęściem nadarzył mu się dziedzicznym spadkiem za dzierżyciela, jużto ostatni potomek owego zagrodnika, o którym się wyżej namieniło.
Rzadkito był człowiek ten dzierżyciel. Skoro rodzic pomarł, a on dóm objął, poznał on zaraz, że źle około domu; i niedość to było, że się poznał, i że chciał aby go naprawić, ale jął się zaraz do roboty, a niezasadzając się na swoim rozumie (co rzecz u panów rzadka) sprowadził skądinąd cieśli i mularzów, ażeby oni zobaczyli i zmiarkowali, czego domowi brakuje. Osądzili ci, po należytem przejrzeniu i rozpatrzeniu się, iż podwaliny dawnego domu drewnianego były zbótwiałe, ściany spaczone, krokwie nadgniłe, a w niektórych miejscach spróchniałe; zgoła iż wszystko było złe. Radzili zatem tak owi, jako i swoi, każdy podług swojego sposobu myślenia i sądzenia; jedni więc chcieli, żeby dać podpory, drudzy żeby podwaliny jedne odmienić, drugie zmocnić : byli tacy, którzy mniemali, iżby dóm zostawić jak był, a ściany i dach zewnątrz i wewnątrz pozalepiać. On to wszystko biorąc na uwagę, postanowił u siebie nakoniec zrzucić stare graty, a wystawić kamienicę murowaną. Jakoż zaraz, aby trwalsza była, głęboko fundamenta kopać zaczęto.

§ IV. Jak była skończona kamienica, i co się pod owe czasy działo.

Po śmierci nieboszczykowskiej siostrzanek jego osiadł w kamienicy narożnej, i wziął ją na siebie, ale niedługo w niej siedział, że bowiem był skądinąd, mieszkał też gdzieindziej, a rządy i handlu i domu i gospodarstwa spuścił na czeladź. Tak jakto zwyczajnie, czeladź źle gospodarowała, a udawając przed panem, iż była pilna i starowna, wymagała na nim co chciała. Co przedtem każdy z nich u siebie musiał mieszkać, a na robotę to wspołem, to kolejno, chodzić : oni udawając, iż to im było bardzo ciężko, a pracy przeszkadzało, a zatem mniejszą panu przynosiło korzyść; wyrobili sobie, iż im dano mieszkanie w kamienicy, zrazu razem, dalej po kilku, a nakoniec każdy dla siebie osobną izbę zyskał. Szło to z początku za najem, albo było z zasług i najmu potrącono, dalej dawano mieszkanie darmo do woli pańskiej, dalej do życia, potem zamiast jednej, dwie, trzy izby, a gdy się to zczasem wdrożyło; co było z razu łaską, stało się potem obowiązkiem. A że szczodrobliwość panów w owych nadawaniach coraz się powiększała, do tego przyszło nakoniec, iż większa połowa domu poszła na czeladź.
Gdy się to działo, kamienica wznosiła się coraz, ale pomału. Zostawił był ów starowny, baczny dawniejszy pan wiele i dobrych materyałów, narzędzia dostatkiem : używała ich więc czeladź ku dokończeniu budowli, ale że pan nie dozierał, a panowie namiestnicy niewiele dbali, znać było, iż sprawcy niebyło, a zatem nie tak szły rzeczy, jak pod nieboszczykiem panem : nawet chybiano miary, a mury nie tak były dostatnie, jak fundament oznaczał.

§ V. Jako czeladź, pańską córkę wydała za mąż, i co się potem stało.

Skoro pan ów, który gdzieindziej siedział, umarł, czeladź domyśliła się córkę jego wybrać sobie za panią, i sprowadziwszy do kamienicy wzięła ją w opiekę. Trwało to dopóki panna nie doszła lat dojrzałych; więc choć jej się był skądinąd czeladnik młody i raźny upodobał, musiała (bo tak oni chcieli), pójść za sąsiada, ani młodego, ani raźnego, który wpodle mieszkał; ale się miał dobrze. A że jego przodkowie wadzili się i o grunta i o budynki, które były wpodle; rozumieli, iż najlepszy sposób będzie rzeczy pogodzić, gdy się zjednoczą, jednego dzierżyciela zostawszy własnością. Dóm, który miał ów sąsiad, był wprawdzie drewniany i niewzniosły, ale stały i obszerny. Obchodziło to innych mieszkańców w sąsiedztwie, że jeden dzierżyciel zyskał dwa majątki, ale gdy się już stało, nie było co mówić.
Nowy pan miał też czeladź swoję i bardzo mu było trudno zgodzić ją z żoniną : a powiedziawszy też tak, jak się rzeczy miały, i on był temu poniekąd winien, bo bardziej swoim dawnym sprzyjał, niż nowym którzy mu się dostali po żonie.
Zaczepili go byli przychodnie, co się pod pozorem odpustu, a więc nabożeństwa, tak dalece w gospodarstwo miejsc nabożnych wmięszali, iż się już trzeba było bać, żeby się było na co gorszego nie zaniosło. Powiodło mu się, że temu zaradził, a zczasem wyszło na dobre dla jego następców.
Byłto dobry pan, ale nadto powolny i lada bajkom i plotkom wierzył : stąd też rządził nim, kto chciał był niepokój w domu, a czeladź jedna i druga coraz bardziej górę brała. Miał jednak staranie o kamienicy co brakło do zupełności murów i dachów, jak mógł, dokonywał. Co też uczynił i ze szkołą parafiańską, dawniej od pierwszego budownika kamienicy murowane zaczętą, do której bakałarzów zdatnych sprowadził, płacę im zwiększył. Przez czas długi posiadał razem dóm i kamienicę, a następcy jego, równie jak on starowni, bieglejsi jednak w budowli, tak ją wewnątrz i zewnątrz ozdobili, iż stała się wielce okazałą. Ow dóm drewniany, który był około niej, w mur wznieśli, i uczynili kamienicy podobnym, tak iż było prawdziwie na co patrzyć.

§ VI. Jako ostatni sąsiada owego potomek i dóm złączył i czeladź pogodził.

Już to się powiedziało, jako dwojaka czeladź pod jednym panem nie mogła się między sobą zgodzić. Jedni powiadali, my dawniejsi, drudzy mówili na to : tacy my dobrzy, jak i wy, i każdy z nich rozumiał, że jemu pierwszość i władza, drugim następstwo i wykonywanie tego, co nakaże, przystoi. Po wielu sprzeczkach i kłopotach, do tego przyszło, iż ostatni pan i dziedzic dwóch owych kamienic, nie miał ani czasu, ani sposobności wstrzymywać je tak, jakby należało. Myśląc więc, jakimby sposobem gmach w całości utrzymać, a widząc, iż się już ściany gdzieniegdzie poczynały rysować, spostrzegł, iż rynna między dwóma dachami, na którą się wody z obudwu zlewały, niedostarczała takiemu spadkowi : postanowił przeto na obudwóch kamienicach dać jeden dach, ile że były sobie równe, a staraniem dawniejszych dzierżycielów facyata jednakowa.
Wiele trzeba było koło tego i starań, i prośb, i pogróżek, i obietnic, ba i datków, żeby przywieźć czeladź do imania się takowej roboty, a to dla tego, iż się już byli na dobrym bycie (jakto mówią) rozbrykali : każdy zdawna do mieszkania swojego przyzwyczajony i wprawny, połączenia takowego w jedno niechciał, osobliwie owi, co się to byli następnie złączyli. Musiał więc pan, żeby ich ująć, dać im więcej jeszcze do mieszkania, niżliby byli pierwej na jego przodkach wytargowali; wybrali sobie więc, co chcieli.
Przecież przyszedł czas nakoniec, iż po wielu krzykach, hałasach i zwłokach, stanął na obudwu domach jeden dach. Dalej pomału i na to się dali przywieźć i nakłonić, iż drzwi z jednej kamienicy do drugiej wybito, a czeladź już złączona w mieszkaniu, mając je takie, jak tylko chciała, zapomniawszy i o panu i o budowli, zaczęła używać dobrych czasów.

§ VII. Jako ostatni dziedzic umarł, i komu się dostała kamienica.

Umarł ostatni dziedzic, a czeladź choćby się już i sama rządzić mogła, bacząc, iż lepiej pod jednym i składniej rzeczy idą, wezwyczajona też do tego sposobu rządu, wezwała ku pierwszeństwu przychodnia : wiele obiecywał, nic nie uiścił; jak przyszedł, tak i uciekł, i niebardzo go też ścigano. Oddała zatem czeladź siostrę nieboszczyka pana za wójta ze wsi. Dobryto był gospodarz ten wójt, ale się na nim nie znano : choć więc czeladź była krnąbrna, zgoła ladaco, jeżeli mamy prawdę rzec, opierał się jej, i radzi i nieradzi szanowali go, a zwłaszcza iż był sobie dobrał szafarza, który swoje robił, a pogróżek się nie bardzo bał.
Jeden sąsiad zarwał był nieco kamienicy za dawnego nieładu, on to odzyskał, i byłby może i owego sąsiada z własnego domu wypędził : jakoż się już do prawdy na to zanosiło, ale go zbałamuciły mnichy. Żałowałci on potem tego, ale już było po czasie.

§ VIII. Jako po wójcie przychodzień zdaleka dóm objął.

Z zamorza on aż przywędrował ten nowy pan, krewny ostatniego dziedzica, i dano mu dóm w dzierżenie. Nie był on ani rozrzutnym, ani skąpym : ani żołnierz, ani spokojny; ani gospodarz, ani handlarz; niby teżto rządził czeladzią, częściej jednak czeladź nim, a nawet i bakałarze. Miał własny majątek, ale go stracił, a ledwo go jednego razu i z tego co mu było dano, czeladź nie wypędziła.
Po nim starszy z synów osiadł w domu choć niedozorny, dość był szczęśliwym, kamienica jednak pomału starzała się i psuła.
Nastał po starszym bracie młodszy, i zaczął się krzątać, ale trudno już było złemu zabieżeć. I czeladzi rady dać nie mógł, i od napaści sąsiadów być wolnym : przyszło do tego, iż go wygnano z domu. Wrócił się wkrótce, ale i kamienicę i gospodarstwo w większym jeszcze, niż przedtem, nieporządku zastał. Właśnie jakoś w złą chwilę się urodził, nawet go zagrodnicy z przedmieścia wypędzili z domu. Zmierził sobie nakoniec kamienicę i poszedł w świat.

§ IX. Jako jeden z czeladzi został panem, a po nim zaś drugi.

Dotąd kamienica miała, albo panów dziedzicznych, albo wybranych dzierżycielów. Jak ostatni poszedł w świat, puściła czeladź dóm na tandetę i wygrał ją jeden z nich.
Zdziwiła ta czeladzi igraszka sąsiady, osobliwie, iż ów czeladnik, co wygrał, niezdatny był do rządu : chcieli go więc jego niegdyś spółtowarzysze wypędzić, ale się nie udało, bo się sami między sobą podług dawnego zwyczaju, gwarzyli i gryźli, a tymczasem dość już zepsuta uszczupliła się jeszcze kamienica, i nawet kazali z niej czynsz płacić. Umarł w tem ów posiadacz niewczesny, i nikt go nieboraka nie żałował.
Po nim nastał czeladnik drugi, bardziej przemysłem i ledwo nie mocą, niż przypadkiem i losem. Wszedł wkrótce w zatargę z owym sąsiadem, co był uszczuplił dóm, i którego jeszcze czeladnikiem będąc, dobrze już był nastraszył. Chciał więc z dobrej pory korzystać i odebrać dawniej wzięty szpichlerz i drzwi żelazne z tyłu. Ale nie mógł odzyskać, co było raz wzięte.
Przez cały prawie czas rządu wadził się z czeladzią, i zgryzł się nakoniec. Chciał był dzieciom dóm po sobie zapewnić, ale się i tego nie doczekał. Były też nie bardzo gospodarne i mniej sposobne do rządu; a co ojciec nazbierał, poszło to wszystko po jego śmierci niewiedzieć gdzie i jak.

§ X. Jak po śmierci drugiego spółtowarzysza czeladź wybrała pobocznego gospodarza, i co się potem stało.

Poboczny ów gospodarz był z inszej parafji, ale ją porzucił, gdy szło z kamienicę. Miał dóm swój z ciosowego kamienia, ale że wązki, kamienica z cegły choć nadpsuta, że obszerna, wysoka i kształtna, skusiła go. Skoro wszedł do niej, jął się krzątać, i tak dobrze mu się udało, że i szpichlerza i drzwiowych żelaznych dostał; ale z drugim sąsiadem nie nadało mu się. Zaczepiony, zaczepnikowi tak się oparł, iż go z kamienicy wypędził, i osadził w niej jednego z tamtejszej czeladzi : ale ten musiał ustąpić, gdy dawny pan wzmógłszy się do domu wrócił : siedział w nim więc spokojnie, i odtąd szynkiem tylko zatrudniony, mniej dbał o to, co się dalej i z budynkami i samymże domem stać mogło.
Syn po nim nastał, miał sprzeczkę z razu o dóm z tymże czeladnikiem, który go już raz miał, ale się przecież utrzymał, a tamtemu na dobre wyszło. Dość długo w kamienicy siedział, aż też umarł. Szczęściem za jego czasów nie było gwałtownych ani wiatrów, ani deszczów : powiększały się więc nieznacznie rysy w murach, ale przecież stał jako tako.

§ XI. Jak znowu czeladnik dóm zyskał, i co się stało.

Po śmierci owego sąsiadowego syna, wybrała czeladź na jego miejsce jednego z pośród siebie. Osiadł więc w kamienicy..... I gdy —

Reszte wydarto.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.
  1. Domyślić się każdy potrafi że powieść ta jest allegoryą historyi polskiej. Przyp. Wyd.