<<< Dane tekstu >>>
Autor Marya Konopnicka
Tytuł Z ksiąg ducha
Podtytuł XXXI. Proch ziemi...
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom VI
Wydawca Nakład Gebethnera i Wolfa.
Data wyd. 1915
Druk G. Gerbethner i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
XXXI. PROCH ZIEMI...


...Proch ziemi — w ziemi mam kres.
Nie pójdę dalej
Poza dolinę łez,
Choć mi się serce spali
Od żarów pożądania
Synajskich szczytów
I światła mórz!
Syn bólu i poznania,
Syn bladych ziemi świtów,
Syn ziemi wzgórz,
Nie przejdę za nic
Własnych mych granic,
Nie przejdę doliny łez!

Tu mi jest dan
Pracy mej łan,
Tu mego dnia użątek
Po siewaczach z prawieka...
Tu i mój siew
Dla niezrodzonych żeńców,
Co z prochu mogił wezmą twarz człowieka
I z chłodu mogił wejdą w życia wrzątek.
Tu jest i bój
I tryumf mój
I moja pieśń zwycięska
I kwiecie moich wieńców...

Ty moja klęska
I moja krew.

Zamknion jestem sam w sobie,
Jak w dożywotnim grobie...
Zamknion jestem w otoku,
Z którego mi — ni kroku!
Zamknion z moją rozkoszą,
Zamknion z moją rozpaczą,
A żądze mnie ponoszą,
A burze mnie kołaczą.

Biegnę, padam, powstaję,
Przez dróg splątanych wątek,
Przez obłędne rozstaje
Wracam — gdzie mój początek.

A mój początek ten:
Rozbity gwiezdny sen,
Sen w odruzgi rozbity,
Zaniecający świty
W prochach, co dawno były
I śmierci sen prześniły
I leżą — martwe pyły...

A mój początek ten:
Wicher, co lata hen
I niesie w chaos dziki
Śmiechy, klątwy, okrzyki,
Omdlenia, spazm niemocy...
Wicher, co w dzień i w nocy,
Jak furja zapieniona,
Ciska życia nasiona,
Nie dbając, gdzie upadną,
Czy na szczyt, czyli na dno.


W czasie poczęty,
W przestrzeń zaklęty,
Ja — proch — rzucony
W zrodzenia, w skony,
Ja — żywy pył
Zmartwiałych brył,
Ja — proch — prochu mam kres.

Nie przejdę za nic
Posępnych granic
Doliny łez!
...Ja — duch — wyjdę bez szwanku
Z krwawego szranku,
Wyższy o życie jedno,
O jeden zacios w słońce.
Wylecę nad bezedno,
Rozwieję piór mych końce
W jutrzenność wiecznych zórz...
Jak gołąb z arki stropu,
Wylecę z wód potopu
Na jasne Araraty,
Gdzie tęcza tęcz promieni,
I spocznę tam — skrzydlaty.

Jako senne łabędzie,
Przepłynę skroś krawędzie
Huczących mórz
I czasu i przestrzeni.
I wyjdę z życia wojny
Na ocean spokojny,
Po którym cicho żaglują wszechświaty,
I srebrne skrzydła nad morzami wzniosę
I z piór otrząsnę krwawą życia rosę.

Dla mnie jest zbudowana
Jakóbowa drabina,

Co w prochu się poczyna,
A idzie w wieczne światło, — w Arymana[1].
Przez ból, przez łzy,
Przez wizje prorocze,
Przez grobów sny
Przejdę, przekroczę...

Nad życia krzyż,
Nad życia noc
Dźwignę się wzwyż
Przez własną moc,
I srebrnolity
Rozchwieję puch
I w wieczne świty
Wtopię się — duch!








  1. Aryman — w mytologii perskiej bóg ciemności, pierwiastek złego; bogiem światłości był Ormuzd (Ahura-mazda).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.