Przebudzenie. Do wynajęcia/Część III/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Przebudzenie. Do wynajęcia
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój“
Data wyd. 1930
Druk Karol Prochaska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. To Let
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III
IRENO!...

Z listem w ręku opuściwszy pokój, Jon przejęty trwogą i niepewnością przebiegł wzdłuż tarasu i ominął węgieł domu. Oparłszy się o ścianę osnutą pnączami, rozdarł kopertę listu. List był tak długi, tak długi! Zwiększyło to jeszcze strach chłopca. Zaczął czytać pośpiesznie. Gdy doszedł do słów: „Poślubiła ojca Fleur“ — świat cały zawirował mu przed oczyma. Wpobliżu było okno — Jon przełazi przez nie, minął salkę muzyczną i hall, i udał się na górę, do swojej sypialni. Zwilżając sobie twarz zimną wodą, siedział na łóżku i czytał dalej, rzucając każdą przeczytaną kartkę na łóżko poza siebie. Pismo ojca łatwo dawało się odczytywać — znał je doskonale, chociaż nigdy jeszcze nie otrzymał listu ani w ćwierci równie długiego. Czytał go z uczuciem przygnębienia — ledwie że pracując wyobraźnią. W pierwszem odrazu czytaniu pojął, jakiego bólu musiał doznawać ojciec, pisząc list taki. Upuściwszy ostatnią kartkę, w jakiejś duchowej i moralnej bezradności począł znów wszystko czytać od początku. Wszystko to wydało mu się niesmacznem... martwem i wstrętnem. Naraz przeszedł przez niego gorący prąd zgrozy i wzburzenia. Jego matka! Ojciec Fleur! Wziął znów list do ręki i odczytywał go machinalnie. I znów owładnęło nim uczucie, że wszystko to było niedorzeczne i wstrętne... jakże inną była jego miłość! Ten list mówił, że jego matka... i jej ojciec!... Okropny list!
Własność! Mogliż więc być mężczyźni, którzy patrzyli na kobiety jako na swoją własność? Zaczęły się przed nim cisnąć twarze widziane na ulicy lub na wsi... twarze czerwone, flądrowate... tępe i posępne... sztywne i suche... gwałtowne i namiętne... setki i tysiące twarzy! Jakże mógł dociec, co myśleli lub robili ludzie o takich twarzach? Podparł głowę rękoma i zajęczał. Jego matka! Podniósł list i odczytał znowu:
— Uczucia zgrozy i wstrętu... żyją w niej po dziś dzień... dzieci twoje... wnukami... człowieka, który kiedyś był właścicielem twej matki, jak bywali właściciele niewolników...
Wstał z łóżka. Ta okropna, mroczna przeszłość, która się przyczaiła, by zamordować obopólną miłość jego i Fleur, była czemś ważnem i prawdziwem — inaczej ojciec nie pisałby tego.
— Czemuż nie powiedzieli mi tego właśnie — myślał — w tym dniu, kiedy po raz pierwszy ujrzałem Fleur? Wiedzieli przecie, żem ją widywał. Bali się... a teraz... teraz... na mnie się to skrupiło!
Dotknięty zbyt dotkliwą boleścią, by móc myśleć lub rozumować, wczołgał się do najciemniejszego kąta pokoju i usiadł na podłodze... niby jakieś nieszczęśliwe zwierzątko. W mroku było mu lżej na sercu, a podłoga... miał wrażenie, że się wróciły dni dawne, gdy się na niej bawił, staczając srogie bitwy. Siedział tu skulony, z rozwichrzonemi włosami, z rękoma splecionemi na kolanach — sam nie wiedział, jak długo.
Z tego ogłuszenia i tępoty obudził go brzęk drzwi, otwierających się od strony pokoju matki. W czasie jego nieobecności pozamykano okna jego pokoju i przysłonięto okiennicami, więc z miejsca, gdzie siedział, mógł jedynie słyszeć szelest kroków matczynych, aż wkońcu z poza łóżka obaczył ją samą stojącą przed jego toaletką. W ręku trzymała jakiś przedmiot. Stłumił dech w sobie, mając nadzieję, że go nie dostrzeże i odejdzie. Widział, jak dotykała rzeczy stojących na stole, jakgdyby widziała w nich coś cennego, a potem zwróciła się do okna — biała od stóp do głów jak widmo. Dość było najmniejszego skrętu jej głowy, a musiała go dostrzec! Jej wargi wyszeptały:
— Ach, Jonie!
Mówiła sama do siebie; ton jej głosu zaniepokoił serce Jona. W jej ręku dostrzegł Jon małą fotografję. Podniosła ją ku światłu, przyglądając się. Znał tę fotografję — była to jedna z tych, które zawsze nosiła w woreczku — przedstawiających go jako młodego jeszcze chłopaczka. Serce biło mu prędko i mocno. Ona, jakby posłyszała to bicie, nagle odwróciła oczy i ujrzała Jona. Wydała stłumiony okrzyk, przyciskając fotografję do piersi; wówczas Jon ozwał się:
— Tak, to ja.
Ona podeszła do łóżka i usiadła na niem, tuż, obok syna, wciąż jeszcze przyciskając ręce do piersi; stopami wparła się pomiędzy arkusiki listu, które zsunęły się na podłogę. Dostrzegła te białe kartki i uchwyciła się dłońmi silnie za krawędź łóżka. Tak siedziała, posągowo sztywna, utkwiwszy w synu ciemne oczy. Nakoniec przemówiła:
— Widzę, że już wiesz o wszystkiem, Jonie.
— Tak jest.
— Widziałeś się z ojcem?
— Tak.
Zapanowało dłuższe milczenie, wkońcu matka znów się odezwała:
— Moje ty kochanie!
— Tak, wszystko to prawda...
Doznawał w tej chwili tak gwałtownych i tak sprzecznych wrażeń, iż nie ośmielał się poruszać — — czuł odrazę, rozpacz, a przytem jednocześnie tęsknił do kojącego dotknięcia jej ręki na swem czole.
— I cóż teraz zamierzasz uczynić?
— Sam nie wiem.
Znów nastała dłuższa cisza, poczem Irena wstała z miejsca. Stała przez chwilę, nieruchomo i bezsłownie, następnie zlekka ruszyła ręką i odezwała się:
— Kochanie moje... mój chłopaku najdroższy, nie mysi o mnie... myśl o sobie samym...
I obszedłszy łóżko wokoło, powróciła do swego pokoju.
Jon odwrócił się — i zwinąwszy się niemal jak jeż w kłębek, wcisnął się w kąt między dwiema ścianami.
Upłynęło chyba jakie dwadzieścia minut, gdy zbudził go nagle jakiś krzyk, dochodzący z dołu, od strony tarasu. Zerwał się z miejsca, przerażony jak dziecko. Krzyk ozwał się ponownie:
— Jon!
To matka wołała! Wybiegł z pokoju, zbiegł ze schodów i przez pusty pokój jadalny wpadł do gabinetu. Matka klęczała przed starym fotelem, w którym leżał nawznak jego ojciec, biały jak ściana, z głową zwieszoną na piersi; jedna ręka, ściskająca silnie ołówek, spoczyczywała na rozwartym notatniku. W całej postaci był spokój jakiś dziwny, jakiego nigdy w niej nie widywało się dawniej.
Irena, posłyszawszy kroki syna, odwróciła się gwałtownym ruchem i rzekła:
— Och... Jonie... on już nie żyje... nie żyje!!
Jon przypadł ku ojcu i przechyliwszy się przez poręcz fotelu, na której niedawno siedział, musnął wargami czoło leżącego. Zimne było jak lód! Jakże to możliwe — jakże możliwe, by ojciec już nie żył, skoro zaledwie przed godziną...! Matka obejmowała rękoma kolana zmarłego i tuliła je do piersi.
— Czemuż... czemuż mnie przy nim nie było? — posłyszał jej szept. Naraz ujrzał na otwartej stronicy notatnika nakreślone koślawo ołówkiem jedyne słowo:
— Ireno!
I uczuł się złamanym na duchu. Po raz pierwszy zdarzyło mu się widzieć śmierć ludzką, a jej niedająca się wysłowić cisza wymazała z jego świadomości wszelkie inne wrażenia... a więc wszystko inne było tylko wstępem do tego oto, co ujrzał w tej chwili!... Cała miłość i życie, radość, obawa, wszelkie wzruszenie, światło i piękno to tylko przedproże tej straszliwej, białej ciszy. Uczyniło to na nim okropne wrażenie; wszystko nagle wydało mu się małem, nietrwałem i lichem. Wkońcu zdołał zapanować nad sobą, powstał i podniósł matkę:
— Mateńko! nie płacz... mateńko!
W kilka godzin później, gdy zarządzono wszystko co potrzeba i gdy matka położyła się spać, zobaczył ojca leżącego samotnie na łóżku, przykrytego białem prześcieradłem. Stał długi czas, przypatrując się tej twarzy, na której nigdy nie widziało się gniewu, lecz zawsze tylko lekki kaprys i uprzejmość.
— Być uprzejmym i trzymać się aż do końca... oto wszystko! — posłyszał raz z ust ojca. Jakże przedziwnie stosował się tatko do tej filozofji! Teraz dopiero Jon rozumiał, że ojciec oddawna wiedział, iż będzie miał śmierć nagłą — wiedział i nic nie mówił... Jął z nieśmiałym jednocześnie i pełnym uwielbienia szacunkiem wpatrywać się w zmarłego. Własne jego zmartwienia wydały mu się małemi, gdy patrzył w to oblicze. A to słowo nakreślone na stronicy notatnika! To słowo pożegnalne!... Teraz matka nie miała w świecie nikogo, oprócz niego, Jona!
Podszedł całkiem blisko ku tej martwej twarzy — nie zmienionej, a przecie zmienionej całkowicie. Pewnego razu słyszał, jak ojciec mówił, że nie wierzy w to, by świadomość miała trwać po śmierci, albo jeżeliby trwała, to jej trwanie mogłoby się ciągnąć jedynie do naturalnego kresu tkwiącej w ciele żywotności; zatem jeżeli żywot cielesny przerwany został przez nagły wypadek, nadużycie lub gwałtowną chorobę, to świadomość może jeszcze istnieć dopóty, póki wedle niezakłóconych praw natury miałaby wygasnąć doszczętnie. Ta teorja bardzo zastanowiła Jona, bo pozatem nie zdarzyło mu się jej słyszeć z ust niczyich. Gdy serce w ten sposób wypowiedziało posłuszeństwo, tedy z pewnością nie była to rzecz całkiem naturalna! Być może więc, że świadomość jego ojca była z nim tu, w tym pokoju. Ponad łóżkiem wisiał portret dziadka. Może i jego świadomość też żyła tu jeszcze... także i jego brata... jego brata przyrodniego, który zmarł w Transvaalu. Może zgromadzili się wszyscy dokoła tego łóżka?... Jon ucałował ojca w czoło i wykradł się pocichu do swego pokoju. Drzwi tego pokoju, wiodące do sypialni matki, otwarte były naoścież. Matka widocznie tu zachodziła, bo wszystko było dla niego przygotowane, nawet ciepłe mleko i paczka biszkoptów, a listu nie było już na podłodze. Wziął się do jedzenia i picia, patrząc jak dogasały resztki światła. Nie starał się spoglądać w przyszłość — wpatrywał się tylko w ciemne gałęzie dębu, widoczne na poziomie jego okna, i miał takie uczucie, jakoby życie nagle ustało... Raz w ciągu nocy, przewracając się na drugi bok wśród ciężkich snów, spostrzegł koło łóżka jakąś postać cichą i białą. Wzdrygnął się i zerwał się z pościeli.
Posłyszał głos matki:
— To tylko ja, Jonie najdroższy!
Jej biała ręka przesunęła się po jego czole, odchylając zlekka wtył jego głowę — i biała postać znikła znowu.
Samotny!... Zapad! znów w ciężki sen — i śniło mu się, że widzi imię swej matki pełznące po łóżku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Józef Birkenmajer.