[265]LV. Hippolit i Egerja.
Gdy lat i rządów Numa dokonał zgrzybiały,
Lud, senat i matrony zgasłego płakały.
Bo opuściwszy miasto i żyjąc w gęstwinie,
Wdowa się w arycyjskiej ukryła dolinie
I żalem przerywała Dyany obchody.
Pocieszały ją nimfy tych gajów i wody
I tezejski bohater[1], tknięty łzami wdowy,
Z dobrego serca temi odzywa się słowy:
»Nie tylko twój, Egerjo, los jest opłakany.
Widząc drugich nieszczęście lżej zniesiesz twe rany.
Oby nie moje smutki boleść twoją srogą
Nieco ukoić mogły! Lecz i moje mogą.
Wszak słyszałaś, jak ojciec Hippolita płochy
Skazał na śmierć, zwiedziony podstępem macochy.
Zdumiejesz się niemało, nie uwierzysz przytem,
A przecie prawda szczera: jam tym Hippolitem.
Gdy bowiem Pasyfai córka[2] nadaremnie
Nieprzystojnych postępków żądała ode mnie,
Czy gniewna za odmowę, czy bojąc się zdrady,
Mnie przed ojcem o własne obwinia szkarady.
Wygania ojciec z miasta niewinnego syna
I okropnemi słowy, jak wroga, przeklina.
[266]
Do pittejskiej Trezeny[3] wóz wygnańca zmierza
I zatoki korynckiej przebywa nadbrzeża.
Wtem podniosło się morze, a wielki wód nawał
Postać góry przybierać i wzdymać się zdawał.
Rozstąpiły się nagle ryczące przestworza,
A groźny swym wyglądem byk wyskoczył z morza;
Piersią nad wodę wyższy, z otwartego pyska
I nozdrzami część morza na powietrze tryska.
Pobledli towarzysze: ja, od trwogi wolny,
Innych prócz trosk wygnania czuć nie byłem zdolny
Wtem zlękłe, pędzą oślep aż nad morskie tonie,
Stawiając w górę uszy i parskając, konie;
Lecą z rozpędem w przepaść po skalistej ziemi.
Ja silę się wędzidły władać spienionemi,
Wtył przechylony, lejce potężniem wyprężył;
I byłbym pewnie wściekłość rumaków zwyciężył,
Ale koło, na wartkiej kręcące się osi,
Na pniu pęka, a rozpęd kawałki roznosi.
Spadam z wozu; wtem, jak mnie lejce zakręciły,
Wnętrze snuć się poczęło, na pniu więznąć żyły;
Część członków wloką lejce, część w drodze została,
Kości strzaskane chrzęszczą, duch uchodzi z ciała,
Co dla oka potworną jedną było raną.
Czyż twoja boleść z moją może być zrównaną?
O nimfo! ciemne kraje widziałem po zgonie,
Rozgrzałem ranne ciało w czarnym Flegelonie;
I gdyby mię syn Feba z grobu nie ocucił,
Jużbym nigdy, przenigdy do życia nie wrócił.
[267]
Ale mocnemi zioly i sztuką Peona
Zaledwiem je odzyskał wbrew woli Plutona.
Nie chcąc, abym gniew jego jątrzył mym widokiem,
Nieprzejrzanym mię Cyntja okryła obłokiem.
W nim gdy postać mą zmieni i lat mi przyczyni,
W Delos mię mieć, czy w Krecie, waha się bogini.
Nakoniec w tych mi stronach[4] wyznacza siedlisko,
A chcąc wszelki ślad zakryć, zmienia mi nazwisko
I tak rzecze łaskawie bogini życzliwa:
»Niech się odtąd Hippolit Wirbjusem nazywa«.
Odtąd mieszkam w tym gaju, a łaską bogini
Wszedłszy w rząd mniejszych bożków, strzegę jej świątyni«.
Obcy smutek Egerji żalu nie ulżywa
I leżąc u stóp góry, łzami się rozpływa,
Aż siostra Feba, patrząc na wdowę zbolałą,
W zdrój ją żywy roztopi, rozrzedziwszy ciało.