...»A kiedy milczy niebo, śpiewa chór; A kiedy śpiewa chór, drży serce wroga«. Słowacki, »Lilla Weneda«.
Kto pierwszy[1] w ludzie ruszył ducha, nie wiem.
Sam może buchnął z piersi. Czas był taki,
Że serca stały pod jasnem zarzewiem
Gwiazd betleemskich, że miały swe znaki
I zmowy z niebem tajemne, ogromne,
Czas cudów, co go nigdy nie zapomnę.
Cichość pól była na przestrzał dzwoniąca
Szeptem aniołów, co szły z zwiastowaniem
Dni wielkich; a noc, chociaż bez miesiąca,
Tak pełna świtu, że myślim: już wstaniem!
Ze snu się zrywał lud i słuchał w ciszy,
Pewny, że słyszał hasło, że je słyszy.
A ziemia drżała. Już sobą ruszyły
Pagóry, aby iść i stanąć wałem
Pod hufcem polnych traw; już na mogiły
Lirniki wyszły z licem poczerniałem,
Gdy nagle buchnął głos, jak Polska długa
I jak szeroka: — »Bug! Nad Bug! Do Buga!«
Więc nie tak wartko Wisła rwie o wiośnie,
Gdy w nią swe śniegi z hukiem puszczą Tatry,
I nie tak pożar skróś traw suchych rośnie,
I nie tak leci ptak i nie tak wiatry,
Jak ten się rzucił głos, który miał loty
Ptaka i wiatru i wód i żar złoty
Żywych płomieni. Zajęły się duchy,
Jak iskry, kiedy w tajnym padłszy lochu,
Pełgną i tleją, nim rzucą w wybuchy
Zduszony ziemi dech i piorun prochu.
A choć nie było wodza ani godła,
Wiedzieli wszyscy hasło: — „Do Horodła”. —
Może borowe szumy je rozniosły,
Może echowe, żórawiane głosy...
W domu niewoli różne służą posły,
Od huku burzy, aż do szeptu rosy.
Z sioła do sioła i z miasta do miasta
Latają w ogniach wici, jak za Piasta.
Po dworach hasło zjawiło się w błysku
Starej rycerskiej krwi, rdzawej zbroicy.
A już pod siodło rżał koń na pastwisku,
Już kord ze ściany szczękał ku prawicy,
Już cichem światłem mżył ryngraf z nad łoża,
A w piersiach grała hejnał jasna zorza.
Lecz w miastach gorzał duch męczeński w ludzie,
Duch rzymskich aren[2], duch już zaświatowy.
Wszyscy tam żyli w śnie jakby i w cudzie,
I zadumane śmiercią mieli głowy,
I szli, ku krzyżom rozwarłszy ramiona,
A twarze mieli, jak za dni Nerona.
Nigdy i nigdzie nie było na ziemi
Od dni tych takich twarzy, co są blade,
A gorejące ogniami jasnemi
Od wizji, w których widzą swą zagładę,
Na jakimś wielkim ołtarzu objaty...
Twarze, co mówią: — Prędzej czyńcie, kąty! —
Więc gdy się hasło po mieście rzuciło,
Cichość się stała nagła, rozszeptana,
Tylko spiż dzwonów z ogromną bił siłą,
Tylko się częściej mignęła sukmana
Chłopska w ulicy, a siwe czamary
Krzyżem się słały, jak pomost, u fary.
Aż przyszła chwila. Mgłą ranną nakryci,
O pierwszym brzasku, przed zorzą zbudzeni,
Szliśmy, gdzie mieli cerkiewkę unici.
Ta stała w wianku lip, jak cicha ksieni,
Której ofiarna zieleń pasze skronie —
Coś męczeńskiego było w tej koronie.
Cerkiew zamknięta dawno, one czasy
Pamiętająca, gdy popy tu jure[3]
Za kark ciągnęły unitów pod rasy
I spowiadanym wtykały proskurę[4],
Jak w Krynkach[5], kędy zadławiono chłopa,
Iż przygwałcony, splunął nią w twarz popa.
Właśnie Siemaszko[6] jechał wtedy siadać
Pod biciem dzwonów na Witebsku. Zaczem
Nie dano o tem plunięciu powiadać;
Nocą rzucono trupa w dół cichaczem
I podpisano przy szczęku pałaszów
Wielki soborny akt, ów akt judaszów.
I medal srebrny na tryumf ten bito.
Medal na lice miał twarz Chrystusową,
Zaś z drugiej strony »grażdanką«[7] wyryto,
Jako car teraz Kościoła jest głową.
Pierwszy go dostał na pierś pop opluty.
Więc otarł z śliny twarz i nabrał buty.
Lecz czy chłop nadto, płytko był grzebany,
Czy onej śliny nie chciały zejść ślady,
Pop, choć z medalem, choć co dnia pijany,
Po nocach zrywał się spotniały, blady,
I wołał, że go ten trup, z pręgą siną,
Dusi, że pluje nań ognistą śliną.
Więc gdy z pod lip tych, co szumią dokoła
Cerkiewki, wzięto parocha do kaźni,
Iż nie dał wynieść organu z kościoła,
I »trebownika«[8] nie chciał, że go »zbłaźnia«[9],
Ów pop opluty przeniósł się tu z Krynek,
W akt służby pisać dawszy: »na spoczynek«.
Lecz go nie znalazł. Od wieków tu słynie
Ciemna twarz Chrysta w cierniowej koronie,
Na każdym cierniu po krwawym rubinie,
Każdy cierń złoty, a obraz w zasłonie
Rok cały. Tylko w dzień wielkopiątkowy
Czyni się widnym majestat tej głowy.
Ledwie pop nastał, nieboga unitka
Przybiega, do nóg i sięga za szyję,
I grosz zarobny wyciąga ze zwitka...
Syn jej umiera!... Niech obraz odkryje!
Cudowny obraz! — Garść była miedziaków.
Pop poszedł odkryć sam, nie wołał djaków.
Pociągnął sznura. Aż nagle, strzelista
Jasność uderzy w niego światłem skrawem...
Jak piorun, tak go poraża twarz Chrysta.
Pop ryknął, oczy zasłonił rękawem,
Runął, krew z duszą chlusnęła przez usta...
Odtąd zamknięto cerkiew, była pusta.
Teraz klucz zgrzytnął w zamku. Nie był rdzawy.
Znać że cichaczem często otwierany.
Wewnątrz ład dawny: ambona i ławy,
I pełne jęku, choć nieme, organy,
I twarz Chrystusa, przejasna od cudu,
Odkryta, iż był to czas męki ludu.
W cerkiew przed nami, szedł, otwarłszy wrota,
Siwy Kapucyn, przeor z Lubartowa[10].
A za nim jasność rzuciła się złota
Przez ciemne belki i dźwięczność echowa
Skróś powietrznemi ozwała się tony
Pod sklepieniami, gdy rzekł: »Pochwalony!«
Unitów to nam odkrzykły tak duchy
Pobitych, co się w tej cerkiewce skryły,
Step przeleciawszy ogromny i głuchy,
Z posieleń, z kopalń, z rot, z cudzej mogiły,
I tu obsiadły, jak siwe gołębie,
Kopułkę starą, krzyż i dach na zrębie.
Lecz ksiądz, przykląkłszy na jedno kolano,
W dwa słowa prawie rozmówił się z Bogiem,
A gdy mu komżę i stułę podano,
Jął czytać cichą mszę. Tłum rósł przed progiem;
Posłowie nieśli spisany dziś nocą
Akt odnowienia Unji dawną mocą.
Niepewnem było, zali nam w Horodle
Spisać akt dadzą czas, razem z protestem.
W szczerem więc polu, na wozach, na siodle,
Była ta Polska, co rzekła w nim: — »Jestem!« —
Wielki akt polny, z pod polnej buławy
Ducha, co do tej hetmanił nam sprawy.
Szli delegaci. Kontusze, żupany,
Czamary, świtki, kapoty, siermięgi,
A każdy, jakby za drużbę przybrany,
Mirtu gałązkę miał i białe wstęgi.
Bo też weselny dzień był, gdyż ślubiono
Nanowo stare Zabuże z Koroną.
A było srebrne skróś łez to wesele,
A było złote skróś rudy tej ściegów,
Które katorżna taczka sobą ściele,
A brylantowe Sybirnych skróś śniegów...
Pierścieńce jego u szubienic rdzawe,
I po więziennych lochach — były krwawe.
A wtem Kapucyn: — »Bracia! Nikt nie zgadnie,
Co go dziś czeka! Idziemy na wroga;
Czujcie, bezbronni! Bo noc nim zapadnie,
Może niejeden na sąd stanie Boga.
Bijcie się w piersi! — Jak w śmierci godzinę,
Tak was rozgrzeszę tutaj... In nomine...«
Buchnął płacz, ludzie padli na kolana,
Grzmotnęły pięście: — «Bądź miłościw, Chryste!«
A ksiądz wzniósł ręce... Twarz łzami zalana,
Oczy gdzieś w Boga utkwione, strzeliste,
I siwa broda drżąca i ta głowa...
— Ogromna wizja i katakumbowa.
Męczeńskie palmy wieją ponad światem,
Ziemia drży, groby kędyś się otwarły...
Wiosną zapachniał i nadziei kwiatem
Dół, gdzie jest Łazarz położon umarły...
Już do Betanji polną idzie miedzą
Wskrzesiciel... Ludy patrzą, a nie wiedzą. ............
W milczeniu ruszył pochód. Dzień był młody.
Chłód rzeźki, świeży. Jako gęśle brzmiące,
Tak srebrnie dzwoniąc, jasne biegły wody
Drobnych ruczajów. Na wschód, prosto w słońce
Droga nam poszła falistym skróś krajem,
Z dolin na wzgórza obrosłe rozmajem.
Tuman się jeszcze ranny winął nizko,
Przez zapaszyste błonia i otawy;
W modrem powietrzu złotniało ściernisko
Wysokie, sierpem brane, pełne trawy
Rośnej, soczystej, a podsiane wyką.
Derkacze po niem nurkały z muzyką.
Jesień już cicha szła i zamyślona,
Przez sianożęcia późne, przez ugory,
Srebrzyste nici puszczając z wrzeciona,
Co W słońcu brały tęczowe kolory;
Na wyraj lecąc, zgubione dla oka,
Bocianie wojska szumiały z wysoka.
W noclegu jeszcze trafiły nas słuchy,
Że Chruszczew[11] z Buga zdjął promy i łodzie
I że kozactwo ruszył. Zaczem duchy
W dwie strony jęły ważyć się w narodzie:
Czy gwałt odeprzeć gwałtem, czy też zgoła
Pierś bezobronną podać mu i czoła.
Szlachta za walką była. Z nią trzymała
Młódź wiejska, chłopi i sług dworskich chmara...
Żydzi się w poprzód radzili kabała,
I też za walką byli. Zaczem para
Buchnęła z czubów, z nozdrzy, a przez lice,
Gęsto zaczęły latać błyskawice.
Ale niewiasty i słyszeć o bitwie
Nie chciały. (Miasta również szły za niemi).
Tak zapamiętał je duch, tak w modlitwie
Męki tej, były wysoko od ziemi,
Już palm męczeńskich wiewem owionięte,
I wniebowstępne już i takie święte.
Rada stanęła na tem, by iść śmiało
Z krzyżem, z śpiewaniem pieśni, jak huf boży.
Wojsko się będzie rozstąpić musiało
I wolną drogę do Buga otworzy,
A nie, to padniem, »Za ziemię ojczystą«!
Wołając, jak niegdyś wołano: »Pro Christo!«[12]
Zaraz się usta kochane podniosły,
Do ostatniego z swymi pocałunku...
A od Horodła szły nowe nam posły:
— »Chruszczew kozactwu uzwolił rabunku...
Chruszczew sto rubli na wódkę rozrzucił...«
Kobiety zbladły, lecz nikt się nie wrócił.
Po dworach tylko zaczęto pierścienie
I pieniądz zrzucać. — »Żyw będę — odbiorę.
A nie, to zmówcie wieczne odpocznienie,
I — na potrzeby kraju...« — Kraj w tę porę
Tak brał dziedzictwo, jak ojciec je bierze
Po synach. Nikt nie mówił o ofierze.
Tymczasem, jak śnieg, kiedy z góry leci,
Rosnąc w lawinę, aż nagle upada
Z hukiem i trzaskiem śmiertelnej zamieci,
Tak nasza coraz wzrastała gromada;
Aż w dobrej mili z nami się złączyła
Ogromna ludu ciągnącego siła.
Jako więc Wisła, kiedy się rozwidla,
By tężej ująć pomorskie dzierżawy,
Tak z jednej strony krakowskie ożydla,[13]
Z drugiej w kapotach ciągnęły Kujawy,
Aż w Kopyłowie, do jednego cieką,
Z miast, z wiosek, z dworów, lud spłynął — jak rzeka.
Pojazdy, wozy, kałamaszki, kocze,
Cała tam Polska, zda się, była jezdna.
Gwar, zamęt, wszystko pcha się, grzmi, turkocze.
Jużby też chyba Bug musiał być bez dna,
Żeby tę ciżbę połknął i pogrążył!
Drabek się chwytał, a biegł, kto nie zdążył.
W półkoszkach chłopi, w kałamaszkach zasię
Szlachta, co dotąd podgala czupryny
I maciejówki[14] nosi i trzos w pasie,
A płaszcz z szaraczku ma w dwie peleryny,
W skrzyni zaś chowa zżółkłe manifesty
Królewskie, pozwy graniczne, protesty.
W pojazdach księża, kobiety i starce.
Z mężczyzn, kto tylko mógł, ten był na siodle;
Młódź niecierpliwie puszczała się w harce,
Pilno jej było już stanąć w Horodle.
W końcu, z szwargotu chrapliwej muzyki
Aż głuche, ciągły żydów pełne bryki.
Czas był, że nagle wszystkie polskie dusze
Bratnim językiem z sobą zagadały.
A tam gdzie były infuły, paljusze,
W pobok rabiny szły i szły kabały.
A jęk tak wzniósł się do Jehowy tronu
Z Polski, jak z murów zburzonych Syonu.
Czas krótki, ale pamiętny na wieki.
Tymczasem wszystko wrzało. — »Bug! Do Buga!
Unja! Ruś!« — Jakby nagle z za tej rzeki,
Z tego Zabuża zabłysła nam druga
Ojczyzna, jakaś nowa Polska, cała,
Wolna, z wiekowych więzów zmartwychwstała.
Duch w takie pędy był i w takie loty
Rzucony tak nam znikła wszelka małość,
Tak my się wszyscy poczuli sieroty
Po tej zabitej Matce, taka żałość
Buchła w nas, że się nie znawszy, jak żyje,
Brat bratu rzucał w ramiona, na szyję,
By razem płakać. Ile wtedy mocy
W pierś ludu weszło, tego Moskwa nie wie.
Skróś długich zmierzchów niewoli, skróś nocy,
Świecić nam będzie to jasne zarzewie
Które się z tego zatliło płomienia,
Aż przyjdzie trzecie rano, dzień zbawienia. ............
Lecz chłopów było mało. Tych czekano
Od tamtej strony. Tam lud miał się tłumem
Ruszyć i ku nam iść ziemią zabraną.
Co jako morze, tak gra kłosów szumem;
Wołyń, Podole, het, do Uściługu[15]
Powiać nam miały chorągwie od Bugu.
Po dworach — szlachta, żydzi byli czynni
Po karczmach, a zaś po odpustach — dziady.
Z dziwem patrzyli popi błahoczynni,
Gdzie ciągną owe milczące gromady,
Gdy w okolicy nie było prazdnika?[16]
Lecz znikąd dostać nie mogli języka.
Bo jak mogilna ziemia lud tam milczy,
A duszę w sobie tak głęboko chowa,
Że nie wytropi jej wzrok popi, wilczy...
Sam już ten jeden wyraz: Częstochowa,
Ma na Mazurach, co tam gęsto siedzą,
Moc, której popy nigdy nie wyśledzą.
Tymczasem, żeśmy ruszyli z noclega
Naczczo, a szło już przypołudnie parne,
Między dwa bory, od brzega do brzega
Zaobozował naród. Nie ogarnę
Obrazu tego wzrokiem ani słowy...
Wiec to był jakiś, bajeczny, piastowy.
Jak mewy, kiedy nad Trockiem jeziorem[17]
Padną i brzegi puchami zakwiecą,
Jak łęg wiślany, kiedy się kolorem
Wiosny zapali, jak roje, co lecą
Z kurpiowskich barci na lipy brzęczące,
Tak bielał, kraśniał lud, tak szumiał w słońce.
Nie byłby mi dziw, gdyby tu gdzieś blizko
Plusnęło Gopło bajeczną swą głębią,
Żeby przez ono słoneczne ściernisko,
Posły skrzydlate szły, płosząc gołębią
Chmurę na chacie rozbłysłej już cudem...
Tak lud ten cały był — Piastowym ludem.
Bo, chociaż wieków naporem przygięty,
Wbrew swej naturze wziął ruch poniewolny,
To w chwilach, kiedy jest sam sobie święty,
Do swych początków polnych wraca — polny,
I wybijają na jego oblicze
Prastare piętna w runy tajemnicze.
Więc zaszumiały teraz święte gaje
Pieśnią młodzieży i mężów obradą,
A ręce niewiast białe korowaje[18]
Na macierzankach, na mchach rzędem kładą...
Tak dusza ludu, dopóki jest żywa,
Tak się odpręża, dźwięcząc, jak cięciwa.
Więc się tam bratnim przełamawszy chlebem,
Braterskiem czuciem skrzepiwszy i słowem,
Ruszyli my się nod modrera tem niebem,
Co się zdawało polem bławatkowem,
Na które nam iść przez Bug prosto trzeba...
Nigdym modrego tak nie widział nieba.
Zaczem się zaraz ustawiać w porządku
Jął do pochodu tłum wielotysięczny.
Z krzyżem, w sukmanie, stanął na początku
Chłop ordynacki[19]. Krzyż srebrny, miesięczny,
Zdawał się iść sam przez czyste błękity,
Za nim chorągwi las, w szumach rozwity.
Pod chorągwiami — cechy. W dąb ciosane
Chłopy! Kiliński takich miał za sobą.
W pośrodku, między szumy chorągwiane,
Z licem zczerniałem odwieczną żałobą,
Płynął powietrzem, gdzieś od Częstochowy,
Obraz Hetmanki pól tych i Królowy.
Ale za oną Panią z Jasnej Góry
Nie stał Czarniecki, nie dzwonił w szablice,
Tylko się w długie rozwinęły sznury
Z śmiertelnych wosków jarzące gromnice...
Czyż nigdy, nigdy, nigdy Bóg nam nie da
Żelaza w rękę, co raziło Szweda?
Czy nam już iść tak, pod umarłych zorze,
Bez upojenia chwały i bez siły?
Czy karki zgiąwszy w hańbiące obroże,
Pokoleniami kłaść się do mogiły
Bez czci i z której ziemia nas wyplunie,
Żeśmy nie w walki zginęli piorunie!
Dość. Bóg już rękę położył na chmurze,
Już z wskaziciela jego skra wybucha...
Już w jego szacie łyskają się burze,
Już świat dygocze pod wichrami ducha.
Już wszystko grzmi w nas: myśl, czucie i słowo...
My sami idziem chmurą piorunową! ............
Lecz jak ostatni obłok, jeszcze biały
W czarności nieba i słońcem podbity,
Tak ozłocone gromnicami wiały
Komże i alby wzięte na habity
I na sutanny. Sto, dwieście ich, trzysta,
Jeszcze... Ogromna chmura i srebrzysta.
Za nią — kobiety. Tarcz mocna i dumna:
Bijące serca, bohaterskie łona.
Nigdy i nigdzie tak jasna kolumna
Duchów nie była w bój żaden rzucona
I nigdy puklerz nie był taki złoty,
Jak tych niewieścich głów rozwiane sploty.
Męką natchnione i pieśnią aż rwące,
Płomienne oczy utopiwszy w niebie,
Szły sióstr, żon, matek, kochanek — tysiące,
Krokiem nie dając swym miłym przed siebie,
A która nie ma nikogo na ziemi,
Rodaków broni piersiami własnemi.
Zaprawdę, ta się reduta nie zdaje,
Kędy duch taki żywy szaniec sypie!
Zaprawdę, nie są stracone te kraje,
Choć panichydę[20] wróg pieje na stypie,
Gdzie takie wały są i takie mury,
Z białości lilji polnych, z róż purpury!
Za tą przejasną tarczą szli posłowie
Ziem polskich, z Rusi, Litwy i Korony.
Tam, na atłasów szkarłatnych wezgłowie,
Stepankowicki akt Unji złożony,
Koronnych Stanów nieśli delegaci
I siwy rabin. Szli — jak pięciu braci.
Powiały w słońcu trójbarwne kokardy;
Nikt się już teraz nie czaił, nie skrywał,
Na lica wyszedł blask jasnej pogardy
Życia. Rzucone kości — los rozgrywał.
Więc przez czamary, żupany, kontusze
Wyjrzały z polskich piersi — polskie dusze.
A tu już ludu tłum walił, jak woda:
Szlachta, mieszczany, żydy. Wszyscy byli
Pieszo. Kto jechał — zsiadał; a podwoda
Długim taborem ciągnęła w pół mili,
Przy wozach młodzież. Ta konno hasała:
Chłopska sukmana i krakuska biała.
Szeptano, że te gęste wozy, bryki,
Nie tylko prowjant wiozą, że pod sianem
Jest amunicja i broń: kosy, piki,
Fuzje, pałasze, że już na wsiadanem
Klasztorne skrytki wydały potrochu
Strzelb, karabinów, kul, nabojów, prochu.
Teraz na wozach widać było matki,
Co pierś dzieciątkom swoim podawały;
Ówdzie kaleka, starzec, i to rzadki,
Przysiadł na sianie, jak gołąb ten biały,
I tylko czasem błysk nagły źrenicy
Zdradzał, że starzec wie o tajemnicy. ............
Uderzył chorał w niebo. Zadziwione
Słuchały bory ogromnej muzyki
Głosów, co miały w sobie łzy zdławione
I konających jęk i okrzyk dziki
Gniazd gorejących i krew i żar łuny...
A echa biły w sosny, jak pioruny.
Słuchały bory. I tak już zostanie
W nich ten jęk głosów na długo, na wieki.
Wnuk późny, idąc, usłyszy to granie
W koronach sosen, i wzniesie powieki
I krok zatrzyma, nagle zadumany
Polsce... Sosny te, to jej organy.
Coraz potężniej grzmiał śpiew. Od Horodła
Bór tylko dzielił nas. A już wiedziano,
Że tam, gdzie rzuca cień ostatnia jodła,
Kozactwo stoi nieprzebitą ścianą
I że do Buga nie puści nikogo.
Więc takeśmy szli, śpiewając, tą drogą,
Jak na śmierć. Czasem, jak gdyby od błysku
Nagłego szaszki, źrenica się zmruży;
Czasem się dłonie zaplotą w uścisku,
Czasem twarz zbladnie, to znów się krwią wzburzy —
I nic! To chwila tylko, jedno mgnienie...
I nic! I prosto idziem na stracenie.
A wtem pikieta konna. Stał na drodze
Dragon. Ujrzał nas, konia w bok i cwałem. —
Niedługo — drugi. I ten puścił wodze,
I jak ptak, leciał wyrębu przestrzałem.
Śpiew drgnął... Lecz zaraz, jakby z pozaświecia,
Wziął nową siłę. Wtem pikieta trzecia.
A w tejże chwili przedarł się przez krzaki
Jeździec, na oko — szlachcic. Był w czamarze.
I prosto na nas. A chustką wiał znaki
Białą, jak czynią rzecz parlamentarze.
Dopadł: — »Jenerał Chruszczew śle orędzie,
Że strzelać rozkaz ma i strzelać będzie«. —
Wystąpił na to z szyku starzec. Oba
Policzki wydął, oczy zmrużył z wzgardą:
— »Waszmość kto taki? I co za osoba«? —
A gdy się tamten zastawiał kokardą
Białą, że poseł, — »Widzę! — rzekł — Zdradziecki
Herb! Zdradził Waści, jakby sam Niesiecki!«[21] —
Szarpnął ów konia, krew buchła mu w lica.
A stary: »To nic! To niech Waść zapomni,
Żeś się też kiedyś liczył za szlachcica!
A nim to kiedyś uczynią potomni,
Ja Waści... ja cię... odszlachcę!« — Tu plunął.
Jeździec się zachwiał, jakby go w łeb lunął,
I w konia! Scena ta, ledwie że zmieszała
Pochód. Nie wszyscy nawet ją widzieli,
Porwani śpiewem, co jako nawała
Burzy, wypełnił bór od mchów podścieli
Aż po koronne czuby tak strzeliście,
Że chociaż wiatr nie powiał, drżały liście.
Co przez wiek męki zebrało się szlochu,
Buntu, rozpaczy, klątw, jęku, modlitwy,
Od Nerczyńskiego u taczek gdzieś lochu,
Od zsylnych stepów[22] do zgwałconej Litwy
I do Korony zdeptanej — to biło
Z śmiertelnej pieśni, nieśmiertelną siłą
Życia, co, że jest żywe — wie o sobie
I w żadnej nie da pogrześć się mogile
I W Żadnym cicho nie doleży grobie.
Imperjum całe nie ma ziemi tyle,
By ten zasypać grób, który jest pusty,
Bo duch nasz nad nim, a w nim — tylko chusty! ............
Ale przez czarność jodeł już błękity
Jęły namieniać żywe. Już skry mżące
Gęściej w brunatne szyło aksamity
Podłoża coraz to ognistsze słońce,
Aż wskróś ostatnich zielonych przeźroczy
Nagła się jasność dnia rzuciła w oczy
Bazem z bagnetów i szaszek błyskami.
Wojsko! Piechota stała w dobrym szyku
Bojowym. Jazda po flankach. Przed nami
Świecił sztab. Słońce grało w każdym sztyku
I w każdej szaszce iskrzasto tęczowo,
A cicha otchłań lazuru nad głową.
Brakło nam wodza, ale były moce
Wodzące. Naród znał je, czuł, ich słuchał.
A czyli szeptem, jak wiatr w ciche noce,
Czy jak grzmot burzy głos taki wybuchał,
Wiedzieli wszyscy, że nad nimi stoi
Duch-wódz, Duch-hetman, Duch-cud w jasnej zbroi.
Teraz tym wodzem był nam paroch[23] lichy
Unicki, wyschły, w wytartej odzieży...
Ten rzekł: — »Nie z zemsty idziem tu, ni z pychy.
Na nic tu oręż. Ten — Bogu należy.
Kto ma broń, niechaj ją natychmiast złoży!
Tutaj nie bitwa. Tu będzie sąd boży.
Bezbronni, w niebo wzniesiemy ramiona
I tak iść będziem. Śmierć nas nie przestrasza.
Ta sprawa duchem będzie obroniona,
Nie błyskiem lufy, nie ostrzem pałasza;
Tu męczenników siła, nie atletów...
A teraz, bracia! — na długość bagnetów!...«
Rzekł, wzniósł ramiona, rozkrzyżował ręce,
Zapamiętany w sobie i olśnięty,
I w modrą jasność, czarnej Bożej męce
Podobny, zaczął iść ten prostak święty...
A hasło w tłum już wpadło, jak rakieta,
Okrzykiem lecąc: — »Na długość bagneta!«
Odbił komendę bór i w tejże chwili
Rąk się podniosła na powietrze chmura,
Od drobnych, jasnych, co jak rój motyli
Wzleciały, do tych, co jako wichura
Mroczna się wzbiły od młota, od kosy,
Chmura rąk, wzbitych, rozwartych w niebiosy
Bezbronnie, strasznych bezbronnością swoją,
Skróś magnetycznej pełnych w sobie siły
Rąk, co po piorun sięgnąć się nie boją,
Co się po niego do Boga zwróciły
I już się palą iskrami złotemi,
Przyciągnąć mocne grom z nieba do ziemi.
Przez chwilę cisza była. Tak ptak wzbity
Zawściąga loty nieruchomo. Nagle
Z tysiąca piersi uderzył w błękity
Hymn starodawny. Lud ruszył. Jak żagle,
Gdy wiatr pod siebie chwycą, na nic wiosła:
Tak nas sama ta pieśń powietrzem niosła.
A wtem zagrały bębny. Jak wąż złoty,
Mieniąc się łuską karabinów, sztyków.
Ruszyły ku nam szeregi piechoty:
Na hufiec duchów hufiec niewolników.
Lud szedł. Piechoty linja się wstrzymała
Na strzał armatni. Zatoczono działa
Przed front. Błysnęły pod słońce lawety
Odprzodkowane. Spojrzałem po tłumie:
Szli wszyscy. Żeby starce choć... kobiety...
Nikt! W głosów wichrze i w chorągwi szumie
Szli, z wzniesionemi ramiony. Przed frontem
Przy każdem dziale, z zapalonym lontem
Stanął kanonier. Lud szedł. Jeszcze chwila,
A jakiś złoty piorun tu uderzy!
Bo się tu jakaś moc straszna przesila,
Bo tu na sądnej stoimy rubieży,
Skąd niema drogi. A głos tu ostatni
Musi mieć boży grom, lub grom armatni. ............
Wtem Chruszczew z sztabem i z Dońcami konno
Przy skakał. Stanął, odkrył głowę: — »Rady
Boba, gaspada[24]! — Choć wy nieobronno,
U mnie jest rozkaz! Tu nie od parady
Puszki![25] Lont czeka tylko na komendę:
Jej Bohu, tu nie szutki![26] Strzelać będę!«
A na to z tłumu krzyk: — »Nie rozumiemy
Nic po moskiewsku!« Chruszczew zsiniał cały,
Jakby się dusił, przez chwilę stał niemy,
A wytrzeszczone oczy na łbie drgały...
Aż opanował się, na sztab spojrzał, zaczem
Słał adjutanta, by mu był tłomaczem.
Podjechał młody oficer, nerwowo
Targając uzdę. Był blady, drżał cały.
Zaledwie jednak przerzekł pierwsze słowo,
Kiedy tjsiączne głosy się zerwały:
— »Precz! Pójdziem wszyscy na długość bagneta!«
Wtem krzyk: — »Syn Michaś!« — Podbiegła kobieta
Przed tłum i oba rozwarłszy ramiona,
Z krzykiem, w łzach cała, nie widząca świata,
Leciała, jakby wiatrem uniesiona,
Jak ów ptak, kiedy gniazda już dolata,
Leciała: — »Synu!« wołając do niego.
A wtedy stało się coś okropnego.
Oficer krzyknął: — »Matka!« — Ręką w czoło
Uderzył, oczy wielkie, nieprzytomne,
Okręcił niebem błękitnem wokoło —
Nigdy tych oczu jego nie zapomnę! —
Za pistolety: błysk, huk... W skroń wypalił,
I przez łeb konia do nóg jej się zwalił.
Chwycono matkę, rozerwano sznura,
Który mu jeszcze drgał u akselbanta,
Ściągnięto z ramion rękawy mundura,
I precz! I niema tu już adjutanta
Sztabu! I żadnym nieshańbiony znakiem
Moskiewskim, trup ten znowu jest Polakiem!
Lecz krew ta sądne przechyliła szale.
W tej prawie chwili tłum wstąpił na wzgórze:
— Bug! — Ksiądz Bojarski krzyknął: — »Jenerale!
Oszczędzim tobie kul! Oto Zabuże!
Oto nas widzi już! Oto nas wita!
Tu będzie Kościół i Rzeczpospolita,
Tu stwierdzim Unję przed światem!« — A była
Znaczna wyżyna pod ścierniem stojąca,
Pośrodku jakiś kurhan, czy mogiła,
Cała złocista teraz w blaskach słońca.
W dole Bug siniał. Oba brzegi Buga
Widne daleko, het, do Uściługa.
Tak Chruszczew: — »Czort was woźmi! Tu jest pole,
A u mnie rozkaz jest: Nie puszczać w miasto,
Taj strzelać! Ja — jej Bohu nie pozwolę
W gorod![27] No tu, nie gorod!« — Odwrócił ceglastą
Twarz, szarpnął konia, ruszył i na metę
Strzału stanąwszy, dał stawiać lunetę.
Widział nas teraz dobrze. Od zachodu
Tabor się cały wynurzył tymczasem
I tysiącznemi kupami narodu
Na milę ziemi zajmował pod lasem;
Na zboczach rządny orszak, a u szczytu
Chorągwie w ciszy bezmiernej błękitu.
Chcieliśmy krzyż dać wysoki na wzgórze,
Ot, choć bierwiona proste związać cztery,
Żeby go zdala widziało Zabuże...
Ale w obozie nie było siekiery.
Gdy wtem Poleszuk jeden do poręby
Skoczył, gdzie z rzadka młode stały dęby.
Plunął w garść, za pień tęgo zaparł nogi,
Spojrzał, gdzie drzewo sobą wagę bierze,
Jak tur łba zniżył, gdy nastawia rogi,
Pierś wciągnął, wygiął na zewnątrz pacierze,
Skurczył się, nagle wyprężył, pień ścisnął:
Trzasnęło w ziemi, a dąbczak wyprysnął.
Poleszuk razem z nim się na wznak zwalił,
Lecz go nie puścił. Porwał się, stał chwilę,
Pięścią konary od pniaka odsmalił,
Wierzch pod kolano wziął, przyłamał tyle
Co na poprzeczkę, łykiem związał żywera
I krzyż przyciągnął. Patrzyliśmy z dziwem.
A już w Horodle biły wszystkie dzwony.
Ogromne jakieś jęki niemilknące,
Przez Bug się niosły, gdzie stały szwadrony
Kozackie, strzegąc przejścia, i tysiące
Ludu... Podole, Wołyń, Ukraina...
A Bug tak wiązał nas, jak wstęga sina...
Na niebie — żeby jeden rąbek chmury!
Nic, tylko toń ta głęboka i modra...
A pod nią cicho klęczące pagóry
I woń ziół polnych, paszących im biodra,
I to głów morze, te fale narodu,
I te szeregi piechoty od wschodu,
Co cały obraz ten, stubarwny, złoty,
Czarną swą linją nagle zamykała,
Rotami stojąc. A pomiędzy roty
Oficerowie, kanoniery, działa
I latające nad tem wszystkiem puchy
Jesienne w słońcu i dzwonów wybuchy.
Tymczasem ołtarz ustawiono polny.
Msza była cicha, jak przed bitwą bywa,
A wiatr się ruszył po trawach podolny,
I zaszeptała ziemia, jak pierś żywa.
Szept po dziewannach, po głogach się szerzył,
Aż wzmógł się, wzleciał, w chorągwie uderzył.
Chorągwie czoła zniżone w pokłonie
Przed Sanctissimum wzniosły. Widok nowy!
Ile ziem, ile województw w Koronie,
W Litwie, na Rusi, tyle nam nad głowy
Proporców szumi! Szumią godła, znaki:
Archanioł, Pogoń, Orły, nasze ptaki
Królewskie! Zawrzał lud, kobiety łkały,
I żadne oczy suche tam nie były.
Bo oto wstawał ojczyzny duch biały,
Żywy, ze swojej wiekowej mogiły
Protestujący! — Dojrzało Zabuże
Orły. Krzyk rozgrzmiał... W Bug rzucano róże
Poprzez kozackie piki. Jakieś chłopię,
Drobny żak szkolny, przepełznął pod konie,
Zielona gałąź, włosy jak konopie,
I w Bug! Chciał do nas. Poniosły go tonie
Razem z tem kwieciem na głębię. Tak płynął,
Trzymając gałąź w ustach, aż mi zginął,
Wartem[28] nakryty. — Gołębiu ty biały.
Puszczony poprzez moskiewskie zatopy
Z wiechą oliwną, także ci to grały
Proporce w piersi, gniecionej przez popy,
Żeś się aż rzucił w nurt śmierci bezdenny?...
Gołębiu! Drobny pośle bezimienny! ............
A w chorągwianym już ksiądz czytał szumie
Akt odnowionej Unji, od ołtarza.
Lud dech wstrzymywał. Spojrzałem po tłumie:
Pobladły twarze, a cichość — przeraża...
Wielotysięczny tłum wre, a nad głową
Słychać dzwoniącą piosnkę skowronkową.
Ksiądz czytał: »Siłą zbrojną otoczeni,
Pod wylotami dział, u śmierci proga,
Stwierdzamy Unję w ziem dawnych przestrzeni,
Protestujący tu w obliczu Boga
I ludów przeciw gwałtowi rozbioru« —
— »Amen!« — krzyk buchnął. Od boru do boru
Grzmotnęły echa. A była w tym grzmocie
Moc piorunowa. Na sztab Chruszczew skinął,
Uderzył w bęben, i rota po rocie,
Wąż się piechoty ruszył i w kłąb zwinął,
A paszcze armat wyjrzały odkryte...
Ksiądz czytał: — »Wszystkie Ziemie Pospolite
I Województwa pieczęcie swe kładą!« —
Zaczem się chybnął tłum. Ruszyły posły
Ku ołtarzowi dostojną gromadą,
A w koło szmery szły i w okrzyk rosły:
— »Gdańsk! Malborg, Smoleńsk! Inflanty!« wołano.
Poseł kładł pieczęć i zginał kolano.
Na Ewangelii oparłszy dwa palce...
Rota przysięgi żołnierska i krótka,
Jako przystoi ziemiom, co są w walce
I na koń muszą, gdy zabrzmi pobudka.
Wtem krzyk głośniejszy zatrząsł wzgórzem całem:
— »Don! Don!« — wołano. — »Don z nami!« — Spojrzałem.
To Podhaluzin![29] Przybył późno, w krytej
Cygańskiej bryce, Bug nocą przepławił.
By Ziem dopełnić Rzeczypospolitej.
Teraz się strojny i błyszczący zjawił
Brzęcząc ostrogą, a za nim się niosły
Sokole skwiry i stepów dech — w posły.
Ten kładł ostatnią pieczęć na proteście.
W sygnecie ją miał takim, jak pan Sawa...[30]
Więc mi się zdało, że tu rękojeście
Szabel wnet szczękną, że się ta przeprawa
Przez Bug — nie skończy promem ani brodem,
Lecz jakiejś starej chwały jasnym wschodem.
Wtem ksiądz wzniósł ręce. Zabłysnął akt biały
W słońcu, jak hostja. Z szumem się zniżyły
Proporce, głowy, a jasne hejnały
Dzwonów z za Buga daleko gdzieś biły...
Aż nagle, z obu stron buchnęło rzeki:
— ...»Boże, coś Polskę przez tak długie wieki«... ............ ............
Takąm cię widział! Królewską a polną,
Zniżoną czołem, a wzniesioną w duchu,
Pod bagnetami stojącą, a wolną
W orłów twych szumie i w hymnów wybuchu,
Takąm cię widział, Polsko! I niech zgasną
Słońca nademną — ty będziesz mi jasną!
Niechże mi teraz złotą harfę dadzą,
Druidzką harfę[31], co ma jęk echowy.
Na druidyczny kamień niech prowadzą,
A ja w pieśń zaklnę ten błysk piorunowy,
Co z wielkich godzin bije w serce ludu...
I będę śpiewał pieśń i czekał cudu!
↑Myśl uroczystego obchodu 448-ej rocznicy Unii horodelskiej (2 października 1413) w miasteczku nadbużańskiem Horodle dnia 10 października 1861 r. powstała, jak się zdaje, w głowie poety Apolla Korzeniowskiego, najwykształceńszego z ówczesnej patryotycznej młodzieży, który pierwszy wprowadził manifestacyjne obchody rocznic historycznych.
↑Arena (z łać. piasek) — piaskiem posypana widownia w cyrku lub amfiteatrze, gdzie pierwsi chrześcijanie byli rzucani na pastwę dzikim zwierzętom.
↑Krynki — miasteczko w pow. grodzieńskim na Litwie.
↑Józef Siemaszko, unicki biskup litewski podpisał 12 lutego 1839 roku w Połocku wraz z dwoma innymi biskupami akt zerwania unii z Rzymem, wypowiedział posłuszeństwo papieżowi i oświadczył uroczyste przystąpienie, które nazwał powrotem, do Kościoła grecko-rosyjskiego, rządzonego przez cara i radę zwaną wsynodem prawosławnymi; aktem tym cała Litwa i Białoruś została przyłączona do prawosławia.
↑Grażdanka — urzędownie wprowadzony w Rosyi alfabet, który zastąpił dawniejszy, zwany kirjlicą.
↑Trebownik, właściwie trebnik (z ros.) — księga obrzędów kościelnych, rytuał, ngenda.
↑Zbłaznić (z ros. sobłaznitъ) — gorszyć, psuć, obrażać.
↑Ks. Fidelis Paszkowski, gwardyan Kapucynów z Lubartowa, miał 10 października wczas rano kazanie w cerkwi unickiej w Stepankowicach, które do łez rozczuliło obecnych, kazanie, zakończone »śmiertelnem rozgrzeszeniem«.
↑Jenerał Chruszczow, naczelnik wojenny w Lublinie.
↑»Pro Christo« (»Za Chryslusa«) — flaszeczka, zawierająca nieco krwi męczennika, złożona na jego piersiach w trumnie, z wyrzniętemi literami p. Chr.
↑Ożydla — wyłogi u kamizoli lub sukmany; tu: sukmany z krakowskiemi ożydlami.
↑W deputacyi z Ukrainy zadnieprskiej miał się znajdować Mitrofau Podhaluzin, potomek w prostej linii dawnego kozaka zaporoskiego. W r. 1863 dowodził on niewielkim oddziałem jazdy powstańczej pod pseudonimem Huragana; ujęty przez Moskali, został rozstrzelany w rowie cytadeli warszawskiej w r. 1866.
↑Sawa-Caliński — kozak, jeden z najdzielniejszych dowódców w konfederacyi barskiej, w bitwie pod Szreńskiem w powiecie mławskim ciężko ranny, ukrywał się w poblizkich lasach, zdradzony przez felczera, został przez Moskali ujęty i zawieziony do Przasnysza. Tam przez zdarcie bandaży z rany dobrowolnie śmierć sobie przyśpieszył.
↑Druidzka harfa — harfa Druidów, kapłanów w starożytnej Gallii, mających wielki wpływ na wszystkie dziedziny narodowego życia Celtów.