<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Filochowski
Tytuł Przez kraj wód, duchów i zwierząt
Podtytuł Romans podróżniczy
Wydawca Wydawnictwo Bibljoteki Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
KILKA SŁÓW O KLIMACIE I O MAGII LECZNICZEJ.



Kraj nasz ma dziwny zaprawdę klimat. Dość wybrać się dokądkolwiek na odpoczynek lub na kurację, by zaraz, nazajutrz, a może tego samego dnia zaczęło lać. I to akurat lać tyle właśnie czasu, wieleś sobie przeznaczył na wakacje w jakimkolwiek miesiącu lata, wiosny lub tak zwanej polskiej jesieni. Naturalnie, że po powrocie do miasta musisz z buntem w duszy wysłuchać różnych smakowitych plotek na temat pogody.

— Ktoś mi mówił — oznajmi naprzykład przyjaciel albo krewny — ktoś mi wspominał, że nad morzem zaczęły się kryształowe dni. Czemu to ja, głupiec skończony, urlop swój zmarnowałem w Zakopanem! Od rana do nocy i od nocy do rana deszcz, deszcz bez końca.

Strzeżcie się jednak próżnych żalów! Bolesne doświadczenie uczy, że wycieczka do tych właśnie połaci kraju, gdzie rzekomo świecić ma słońce, zgotowałaby wam zawód bolesny: w dniu waszego przyjazdu napewno zaczną się deszcze, które nie rychlej się skończą, aż ostatecznie zgnębieni i kwaśni, zrezygnujecie z marzeń o pogodzie i z dalszego ciągu wywczasów.

Do takich mniej więcej wniosków dochodzę w trzecim dniu swego ciechocińskiego okresu wędrówki. Deszcz pada niemal bez przerwy, ziąb iście jesienny febrycznie stuka zębami, park zieje malarją a ludzie złością. Na dość zaniedbanym stawie sklerotyczny łabędź, umęczony dobrocią kuracjuszek, które litosiernie karmią go papierem i korkami, z tępą miną przysłuchuje się szalonej wrzawie żab.
Gdy wszystkich zdjęła ponura rozpacz, pokojowa z mego hotelu nieci w sercach szaloną nadzieję:
—Tylko patrzeć, jak słoneczko zabłyśnie...
Cóż nam pozostało, jak właśnie tylko patrzeć? Zresztą bywalcy ciechocińscy złośliwie utrzymują, że tę pieśń nadziei dobra dziewczyna od kilku już lat we wszystkich sezonach wszystkim wyśpiewuje kuracjuszom.
Zbyt długo ciągnącą się niepogoda, jak wiadomo, usposabia do czynów rozpaczliwych. Idę więc i ja do konsyljarza. Jest to obrządek uzdrowiskowy, rytuał, ofiara, zdaniem lekarzy bardzo w kuracji pomocna. Idę więc na tę liturgję magiczną, trzeba bowiem czemś się zająć, a przecież pani Lalka, o ile nawet tu gdzie jest, to podczas deszczu nie opuszcza domu z pewnością, liczyć więc na spotkanie się z nią w parku byłoby nonsensem.
Wykazałem jednak tyle przezorności, żem sobie wybrał medyka, który łagodniejszy przepisuje régime i mniej w pacjencie wykrywa chorób. Mimo to do hotelu wracam posępny, niczem ballada o upiorze. Jakieś zwężenia jednych narządów, a rozszerzenia innych, jakieś zrosty, przerosty, niedorosty! Według lekarza, przybywam podobno w ostatniej chwili. To znaczy: jeszcze miesiąc, a może tylko dwa tygodnie, a dalszy ciąg romansu pisałyby już moje niezabalsamowane (kto by wypychaczowi zapłacił?) zwłoki.
— Tylko Ciechocinek może panu życie ocalić — na zakończenie konsultacji oświadczył mi najłagodniejszy z lekarzy, przepisując kąpiołki i jakieś aptecznego pochodzenia specyfiki.
I znowu rytuał.„Rozcieńczyć w dwuch łyżkach niegotowanej wody, zażyć, a potem chodzić przez dwadzieścia minut. Później dopiero połknąć drugą dawką i znowu chodzić“. Zapomniałem tylko zapytać, w którą stronę chodzić, a to może być szczegół decydujący. W pergaminie bowiem Gracjana Bojanka, który, jako uczeń czarodzieja Kuleszy, wiedział co komu szkodzi i pomaga, taką oto znalazłem wskazówkę:
— „A wżdy, kiedy będziesz miał od kołtuna leczyć, to wrzuć do księżej sadzawki mosiężne szczypczyki, modrą nitką owinięte, nie zapomnij przytem cztery razy podskoczyć, nie zbyt nisko, ale też i nie za wysoko, a potem pod lewe podrapać się kolano. A jeżeli byś zechciał siebie albo też inszego z kolki w boku oraz z darcia w kryżu i w gnaciech uzdrowić, to każ mu na noc kapusty i grochu z cynowej miski się najeść, żeby mu jadło aż pod grdyką stanęło, a wtedy niechaj pasterz za stodołą zagra na fujarce posmarowanej kozim tłuszczem, chory zaś tymczasem niechaj sobie dobrze pofolguje. A niechaj także nie zahaczy, jedząc a następnie folgując, trzy razy po trzy nosem z góry na dół pociągnąć i siedem razy po siedem od prawej ręki ku lewej co jedenaście oddechów wyszeptując wyraźnie tylko: kułma-kułmykułme“.
Rad nie rad jutro rozpoczynam zabiegi. Wypiję, pochodzę, potem znowu wypiję i pochodzę.

Jeżeli ściśle będę się trzymał wskazówek, to może w końcu rozszerzy mi się to, co się zwężyło, a zwęży to, co rozszerzyło?






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Filochowski.