Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Przybłęda
Podtytuł Powieść
Pochodzenie „Kurjer Warszawski“, 1892, nr 60-160
Wydawca B. Kiciński
Data wyd. 1892
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nieomyliła się w swych rachubach Albina. Pułkownik tak został nią oczarowany, że począł z sobą samym naprzód sofistykować, aby przekonać siebie, że nie zapóźno jest żenić się w jego wieku, i że ożenienie było nie fantazją, ale obowiązkiem najświętszym.
Wmówił potem w siebie, iż, raz postanowiwszy się żenić, powinien był wziąć zacną, poczciwą, ubogą dziewczynę i t. d.
Stworzywszy sobie w ten sposób obraz swej przyszłej, zupełnie odpowiadający Albinie, przyszedł do tego, iż należało mu sprobować szczęścia i... oświadczyć się.
Z początku nie przypuszczał nawet, aby ona, córka Wysockich, mogła odmówić pułkownikowi! lecz zarazem zrodziła się wątpliwość.
Nuż odmówi? Upokorzenie byłoby bolesnem; pułkownik na taki wstyd narażonym być nie chciał.
Sprawa rozwiązała się daleko dla obu stron szczęśliwiej, niż się spodziewać było można. Pułkownik zwrócił się do Czarlińskiej, chcąc ją naprzód wybadać.
Rozpoczął od tego, iż się jej zwierzył z tęsknicy starokawalerskiego żywota i napomknął, coby powiedziała ona, gdyby o ożenieniu pomyślał?
Sędzina go odgadła. Zbyła z początku żartami. Potem, z trafnością, której po niej trudno się było spodziewać, pod wielkim sekretem, zakląwszy go, zwierzyła mu, że i Bodiakowski znudził się życiem kawalerskiem i z desperacji chciał się nawet Albinie oświadczyć... a owa biedna córka budnika panu dziedzicowi — odmówiła!
Była to wskazówka dla pułkownika, argument ad hominem, który go mocno strwożył. Wprawdzie między nim a Bodiakowskim nie mogło być porównania — tak myślał — ale... należało być ostrożnym.
Czarlińska dużo z tego powodu mówiła mu o Albinie, słuchał bacznie. Myśli mu to z głowy nie wybiło. Postanowił ostrożnie sam wybadać tę dziwaczną, jak ją zwał, dziewczynę.
Nadeszła wiosna. Pułkownik zaprosił do siebie na podwieczorek Czarlińska z córką i Albiną i dwie panie z sąsiedztwa. Przy podwieczorku znalazł sposobność do rozmowy.
Treści jej powtarzać nie będziemy, lecz zdaje się, że pułkownikowi dała ona do myślenia. Wysocka bowiem oświadczyła wyraźnie, iż za mąż by nie wyszła, nawet w najświetniejszych warunkach, bo do stanu tego powołania nie czuła.
Wyczekawszy trochę, Puchała naostatek zwierzył się sędzinie i polecił jej — nie odkrywając zupełnie tajemnicy — wyrozumieć Wysocką.
Czarlińska, oszczędzając jego miłość własną, jak mogła, musiała mu przynieść odpowiedź odmowną, osłodzoną i ocukrowaną w ten sposób, że — pułkownik był jedynym w świecie człowiekiem, za którego wyjśćby się czuła dumną i szczęśliwą, ale raz uczyniła postanowienie pozostać swobodną itd.
Po rekuzie otrzymanej Bodiakowski zniknął i dąsał się, Puchała nie wziął jej za złe. Pocałował kilka razy w rękę panią sędzinę, prosił ją o sekret i stosunki pozostały na tej stopie, na jakiej dotąd były.
Pułkownik nie przestał zajeżdżać do Sosenek i z wielką przyjemnością godzinami siadywał na rozmowie z Wysocką. Przywiązał się do niej poczciwie, któż wie? pochlebiał sobie może, iż zwolna ją pozyska. Albina w istocie była mu wdzięczną i obchodziła się z nim, jakby z — ojcem.
Szacunek ten i przyjaźń starczyły staremu.
Tymczasem biedna dziewczyna cała była w myślach i rozważaniu, jak jej postąpić należało... z Bożakiem i... Kamilką...
Przez kilka tygodni nie dała znaku życia. Wahała się.
Napisała potem do p. Onufrego, iż się jej zdaje, że, na próbę przynajmniej, powinien był swoją wychowankę oddać na pensję, na którejby się nieco otarła. Po roku już można było osądzić i rokować coś o jej przyszlem rozwinięciu.
Po odebraniu tego listu, Bożak natychmiast sam przybiegł do Sosenek podziękować.
Ze smutkiem przekonać się tu mogła biedna Albina, jak nadzwyczajnie był tą swoją Kamilką zajęty, rozkochany. Miłości tej dla dziecka nierozwiniętego, umysłowo jeszcze stojącego tak nizko — Wysocka nie pojmowała.
— Panie Onufry — odezwała się z boleścią i wymówką, którą napróżno starała się pokryć żartobliwym tonem — pan jesteś zakochany w tem dziecku?
Bożak się zarumienił.
— Ja nie wiem — rzekł — może.
— Pan! — odparła Albina — pan! którego Kamilka ani zrozumieć, ani ocenić nie potrafi. Wytłumacz mi proszę, jak to może być? Możnaż się kochać w ten sposób, w ładnym obrazku?
Bożak oczy spuszczał.
— Taką miłość dawniej zapewne musiano nazywać czarami — rzekł. — Jest w niej czarodziejstwo natury, która tryumfuje nad cywilizacją, nad duchem, ciągnąc urokiem czysto zmysłowym, upokarzającym, a tak okrutnie silnym, jak śmierć!
Powiedział to smutnie i ciągnął dalej:
— Sądzisz pani, że ja sam sobie gorzkich nie czynię wymówek? Że mnie to nie upokarza? Są chwile, w których ja to niewinne dziecko nienawidzę, jak kata.
— Mówmy więc o tem z całą otwartością starych przyjaciół — rzekła Albina z politowaniem. — Jest to nad wszelki wyraz smutne. Przypuść, że Kamilka, wychowując sic, rozwijając, zmieni; że, zamiast zyskać, straci na wykształceniu; że ona przyszłości pana zagrażać będzie. Ofiary z niej dla siebie, wiem to, uczynić nie zechcesz; masz-że być sam ofiarą namiętności?
— Widzisz pani — odparł Bożak — że walczę i staram się, nie mogąc całkiem przezwyciężyć, a przynajmniej poskromić szału i wziąć go w kluby. Nie przestałem być uczciwym człowiekiem.
— Cóż dalej? — mówiła Albina — jeżeli po roku Kamilka okaże się choćby znośną.
Bez zastanowienia najmniejszego pan Onufry zawołał:
— Ożenię się!
Nastąpiło milczenie.
— Oddaj ją pan na pensję — zakończyła przykrą dla siebie rozmowę Wysocka.
Niedosyć było ofiary ze strony Albiny, iż w naradzie tej musiała być pomocą Bożakowi przeciwko sobie (całkiem się już sama wyrzekła wszelkich nadziei), ale tak ją prosić, zaklinać zaczął, modlić się, iż musiała przyrzec mu na pensję do Z. sama odwieźć Kamilkę.
Potrzeba było na to zezwolenia sędzinej, która nietylko że je dała chętnie, ale ofiarowała się sama towarzyszyć Albinie, co Bożak przyjął z wdzięcznością, oświadczając, iż da powóz, konie, ludzi i prosi, aby mógł na siebie wziąć koszta podróży.
Tak tedy wyjazd został postanowiony, a Albina otrzymała umocowanie wyboru pensji, choćby jaknajdroższej, lecz jaknajlepszej.
Wistocie, inaczejby się może nie podjęła tego posłannictwa.
W mieście znalazły się tylko dwa takie zakłady naukowe dla kobiet: jeden czysto spekulacyjny i oddawna już istniejący, który niczem się nie odznaczał, oprócz że właścicielka dom sobie już wymurowała własny; drugi, od niedawna założony, miał być prowadzony przez biedną wdowę, która własne tylko dzieci zamierzała w ten sposób łatwiej i lepiej wychować. Była to kobieta zacna, z sercem macierzyńskiem, trochę może za łagodna, a co gorzej, niedoświadczona. Chęci jej, gorliwość, dobra wola musiały czego brakło zastąpić.
Albina przez dwa dni całemi godzinami siedziała z nią na rozmowach, starając się jej dać wskazówki, które uważała za niezbędne.
Dziewcząt, oprócz dwóch córek samej pani, pięć tylko było w zakładzie, wszystkie znacznie młodsze od Kamilki, a daleko od niej umiejące więcej. Utrudniało to zadanie pani Wernerowej, ale też warunki, jakie Bożak ze swej strony ofiarował, płaciły za trud sowicie.
Przez cały ciąg podróży i pobytu w miasteczku, sędzina ze zdumieniem widziała Albinę nadzwyczaj zmienioną, rozgorączkowaną, niespokojną i wyłącznie prawie zajętą Kamilką, którą poznać i wybadać się starała.
Mimowoli wkradało się w to i pewne uczucie zazdrości, i ciekawość tajemnicy tego uroku, jaki dziewczę miało dla Bożaka.
Albina nie mogła jeszcze zrozumieć, jak ta istota, wpół uśpiona, nierozpowita, na Bożaku czyniła wrażenie, czem go ku sobie tak pociągała. Dla niej było to i pozostało niewytłumaczonem.
Kamilka była bardzo ładną, a co gorzej, zawczasu zdawała się nadto wiedzieć o tem i zajmować się pięknością swoją.
Serce jej dobrem być mogło, ale się go dopatrzeć w niej nie umiała Albina. Po Mlynyskach nie wylało dziewczę ani łezki, rwało się do nowego życia, a nadewszystko do nowych sukienek, stroików i może znajomości.
Do nauki szczególnego nie objawiała pociągu, ale pojmowała i przyswajała sobie łatwo co słyszała, i umiała zręcznie zużytkować.
Słowem, dziewczę to pozostało dla niej zagadką.
Rok następny, przebyty na pensji, miał stanowić o tem, co z niej wyrosnąć miało i jaki charakter mógł się wyrobić z tych nasion, które prawie każdy człowiek na świat z sobą przynosi, a z nich jedne w nim zamierają, drugie do życia prawo mają.
Sędzina dla siebie i córki skorzystała z pobytu w większem mieście; porobiła sprawunki, zabawiła Jadwisię, wracała szczęśliwa. Albina, jak wyjechała smutną, tak z tem uczuciem powitała Sosenki.
„Kochana Lucynko! — pisała do przyjaciółki. — Obarczam cię listem, bo tak mi ciężko na duszy i smutno, taką walkę i bój kryję w sobie, iż się z tobą podzielić muszę... biedą moją!
„Muszę się pozbyć tego uczucia, które los zdawał się naumyślnie przez jakiś czas podsycać, aby mi dziś się go boleśniej wyrzec przyszło.
„Kochałam oddawna Bożaka, ale gdybym go tu nie spotkała i nie złudziła się jego nadzwyczajną dobrocią dla mnie, która mi się czem innem wydała, byłaby ta moja biedna miłość zwolna zeschła, jak zerwany kwiatek, włożony do zielnika...
„Zjawienie się Onufrego tutaj odżywiło we mnie uczucie, rozbudziło nadzieje, rozmarzyło mnie okrutnie, po to tylko, aby mi dzieciak ładny, stworzenie głupiutkie... istota, która nie ma nic za sobą, prócz twarzyczki różowej i uśmiechniętej, odebrała mój skarb...
„A!... tak mi się go wyrzec trudno!... tak trudno..
„Powiadam sobie stokroć, że powinnam się zdobyć na ten heroizm, aby, widząc go w niej rozkochanym szczęście mu własnemi rękami wyrobić, starać się Kamilkę podnieść, wykształcić, uczynić godną jego.
„Tak rozumiem mój obowiązek, ale mi się serce krwawi. Wyrzec się go, oddać go jej, pomagać do zabicia... siebie. Tak, bo to będzie samobójstwo szczęścia mojego.
„Gdyby nie ona, jestem pewna, że serce jego byłoby się ku mnie zwróciło, gdyby nie ona.
„Postanowiłam przez ten rok próby przypatrywać się jej, doglądać i po roku...
„A! nie wiem, co będzie po roku! Dlaczegóż ja koniecznie mam do tego pomagać, co mnie zabija? Mogę się ztąd oddalić, nie wiedzieć, nie patrzeć.
„Dziś żałuję niemal, że wziął moich rodziców. Zaciągnęłam obowiązki, powinnam mu być wdzięczna, nie mogę zerwać, trudno mi uciec. Dokąd?...
„W świat! byle na to nie patrzeć, a serca sobie nie krwawić!
„Zaledwieśmy powróciły z wyprawy do Z., gdzie umieściłam Kamilkę na pensji, Bożak nadbiegł, dopytując się z taką troskliwością o najmniejsze szczegóły, jak gdyby one dla niego miały niesłychaną wagę.
„Byłam tem — niemal oburzoną.
„Badał mnie o najmniejsze słowo, o znalezienie się, o wrażenia Kamilki, i wszystko, oczom mu powiadałam, znajdował cudownem, obiecującem, doskonałem...
„Chce w niej koniecznie widzieć ideał, gdy w istocie jest to trzpiotowate, wesołe dziecko, z całkiem jeszcze niewyrobionym charakterem.
„Musiał spostrzedz, żem trochę zimno mu odpowiadać zaczęła, poczuć, że się zbytnio zdradzał z zapałem, i przepraszał mnie.
„— Ostudzaj mnie pani, proszę — mówił, śmiejąc się — przywodź do rozumu, bo doprawdy ja sam się wstydzę mojej namiętności...
„Napróżno starałam się o czem innem zagadnąć go, myśl odciągnąć, prawił ciągle o Kamilce, wydobywając ze mnie, czym się spodziewała po niej tej istoty idealnej, którą on ją chciał mieć. Troszczył się o wpływ miasta i pensji. Musiałam mu opisywać panią Werner, opowiadać, jakeśmy się z nią o wychowanie Kamilki ułożyły.
„— Ale cóż pani wnosisz na przyszłość? Powiedz mi, proszę, jakie ona wrażenie czyni na niej? Mów mi prawdę!
„— Jedno tylko mogę panu powiedzieć — odparłam — to, że dotąd nic się w niej nadzwyczajnego, wybitnego nie mogłam dopatrzeć; Kamilka może trochę zanadto wie, że jest piękną, i zagląda za często do zwierciadełka. Zresztą jest ciekawą, ma pamięć, sądzę, że, gdy zechce, będzie się uczyć łatwo. Umysł jeszcze w pieluszkach...
„Wszystko to nie zaspokajało Bożaka, który mi zaczął przywodzić różne słówka Kamilki, według niego wielce obiecujące, według mnie wcale nic nie znaczące.
„Zamilkłam.
„Dowodem, jak jest nią zawsze zajęty, może być i to, że ciągle mnie nudzi, abym pisała, dowiadywała się, radziła i niespuszczała z oka jego wychowanki.
„Zgóry zapowiedział, że za kilka miesięcy prosić mnie będzie, abym pojechała odwiedzić dziewczę i opowiedziała mu, jaką znajdę w niej zmianę. On sam związał się słowem względem mnie, iż jej w ciągu tego roku widywać nie będzie. Ledwiem to na nim wymogła. Zrozumiał jednak w końcu, że powinien był to uczynić.
„Powiedziałam mu to otwarcie.
„— Pan jesteś nieuleczalny utopista; zarówno Kamilkę i Młynyska chcesz czemś uczynić niezwyczajnem... idealnem... Nadto pragniesz, a to zawsze grozi tem, iż nic się potem dokonać nie może. Pułkownik dawał panu dobrą radę, zmniejszyć obszar dóbr — na mniejszą skalę coś przedsiębrać...
„— Tak, ale ja ziemi się pozbywać nie chcę — odparł sucho...
„Wdałam się z nim w rozmowę gospodarska, podpierając się tem, com słyszała od Puchały; ale wprędce, zaledwie ją rozpocząwszy, zwrócił się do Kamilki...
Wkrótce potem Albina pisała znowu do przyjaciółki:
„— Zmuszoną zostałam, wcześniej, niżem się spodziewała, jechać do miasta, aby naocznie się przekonać o postępach Kamilki...
„Bożak tysiącem posług i ustępstw sąsiedzkich zyskał sobie zupełnie sędzinę, tak, że ona, zamiast mnie wstrzymywać, sama namawiała do tej nieznośnej podróży...
„Jadwinia naparła się jechać ze mną.
„Przyznam ci się, że kwaśna i smutna puściłam się w tę drogę...
„Sumienie każe mi życzyć Bożakowi i pannie Kamili, aby dziewczę się jaknajszczęśliwiej rozwijało, a moje serce upiera się przy wcale innem niepoczciwem pragnieniu.
„Wchodząc w głąb duszy, widzę, że byłabym rada, gdyby zbrzydła i pozostała sobie dziecinną i głupkowatą... Wstydzę się mojego egoizmu.
„Nimeśmy dojechały do Ż., wyrobiłam przecież w sobie uczciwe postanowienie, być bezstronnym sędzią.
„Z bijącem sercem weszłam do Wernerowej, nic śmiejąc prawie oczu podnieść na Kamilkę...
„Dziewczę jest — do nie poznania prawie zmienione... Nie zyskało nic wdzięku, ledwiebym nie powiedziała, że straciło ów dawny urok, który mu dzikość pewna dawała. Bojaźliwsza, sztywniejsza, może mniej otwarta i więcej nauczona ukrywać — Kamilka nie straciła czasu. Wyrosła, nabrała kształtów, ruchów zręczniejszych, ale nie jest to już polny kwiatek, tylko jakby coś przesadzonego na grzędę, a jeszcze z nią nie oswojonego.
„Nie straciła nic tylko z dawnej zalotności. Uczy się dobrze, ale nadzwyczajnych zdolności nie ma, muzyka ją bawi, ale ucha i uczucia jej nie obiecuje...
„Sam na sam będąc z Wernerową, zapytałam jej o zdanie, o to, co najwybitniejszego w niej znajduje.
„Chwaliła mi wychowanicę wogóle, ale zmuszona przyznała, że zalotności i ona spostrzegła wiele, a w umyśle zdolności nadzwyczajnych nie odkryła...
„— Fenomenu i cudu się z niej nie spodziewam, ale mi wstydu nie zrobi — zakończyła...
„Wzięłam na parę dni do siebie i Jadwisi pannę Kamilę, aby czynić nad nią spostrzeżenia. Dowiedziałam się tylko, którzy nauczyciele są — przystojni, a w ulicy nie było jednego młodego człowieka przechodzącego, któregoby Jadwisia po nazwisku nie mogła wymienić.
„Z pobytu w mieście znalazłam ją tak szczęśliwą, że wcale za Młynyskami nie tęskniła...
„Myślałam, że się będzie bardzo czule dopytywać o opiekuna. W początku istotnie mówiła o nim, ale się zdradziła z tem, że się przezemnie spodziewała podarku od niego.
„Przymówiła się o nowe sukienki i stroiki, utrzymując, że inne jej współuczennice daleko były lepiej wyposażone.
„— Moja Kamilko — odpowiedziałam jej — one są dziećmi majętnych rodziców, a ty sierotą na łasce pana Bożaka. I to, co masz, jest już bardzo wiele.
„— Ale pan Bożak bogaty? — odparła.
„— Tak, tylko nie ma obowiązku dzielić się z tobą. Serce ma dobre i czyni przez miłosierdzie.
„Skrzywiła się na miłosierdzie i uśmiechnęła tak jakoś, jakby się już czego innego domyślała.
„Wogóle wrażenie na mnie uczyniła — smutne, ale się samej siebie lękam, nie wierzę sobie, i Bożakowi powiem tylko, co znalazłam dobrego. Na co go zrażać zawczasu? A potem? Zdaż się to na co?
„Tak sobie powiedziawszy, powróciłam z Jadwisią, a byłam tak niecierpliwie oczekiwaną, że Bożaka zastałam już w Sosenkach, bo wyrachował, że dnia tego powinnam powrócić.
„Nie dał mi się prawie rozebrać i przeodziać, tak mu pilno było wiedzieć coś o Kamilce. Umyślniem go wytrzymała długo, wskazując na Jadwisię, bom przy niej nie chciała i nie mogła być otwartą.
„Chwaliłam mu wychowankę, ale nie zataiłam, że jest dosyć trzpiotowatą i zalotną. Wernerową sama to postrzegła...
„— Proszę panny Albiny — przerwał gorąco — kobiecie troszkę zalotności jest koniecznie potrzebnem. Niech mi pani wierzy. Piękna istota musi instynktowo starać się podobać i podnieść to, co czuje w sobie, co jest jej skarbem.
„Musiałam mu ja opisać jak wygląda, powtarzać jej słowa i śmiać się, gdy każde z nich oprawiał w dodane przez siebie brylanty.