[104]PRZYGODA MAŃCI.
Chyłkiem, ciszkiem, milczkiem, bokiem
Biegnie Mańcia w pole mrokiem.
Ot, w sekrecie wam powiadam,
Że drapnęła od swej madam,
Od swej madam, od swej bony,
Co parasol ma zielony.
Coś tam, mówiąc między nami,
Nie powiodło się z lekcjami,
Było dużo fuku, puku:
— A próżniaku!... A nieuku!...
Aż też Mańcia, tak jak stała,
Smyrgła w pole, niby strzała!
[105]
Księżyc właśnie wszedł z za chmurki,
W życie wabią się przepiórki,
Twarde wąsy oset jeży,
Słychać łopot nietoperzy...
Mańcia staje, staje... słucha...
Pustka, zmrok, żywego ducha!
Żółty bąk z okrutnym brzuchem
Bzyknął jej nad samem uchem,
Ćma oślepła w oczy bije,
Trawa drży... a może żmije?
Może wilk?... Może wyskoczy
Strach, co to ma wielkie oczy?
Mańcia staje. Z pod fartuszka
Słychać głośny stuk serduszka:
Stuku, puku... Ledwie żywa.
Wtem tu: — „Meee”... Coś się odzywa...
Patrzy, aż ci tu jagniątko
Leży w trawie niebożątko.
Moja Mańcia w skok do niego.
— A ty małe nicdobrego!
A nicponiu! A ty zbiegu!
To tu miejsce do noclegu?
To ty nie wiesz, że matusi
Strach o ciebie tam być musi?
[106]
Chodź mi zaraz tu na ręce!
Już ja uszków ci nakręcę,
W taką ciemność! W taką rosę!...
Chodź! Ja zaraz cię odniosę.
A jagniątko: „Meee”. — A poco
Panna sama biega nocą?