Patataj! Patataj!
Pojedziemy w cudny kraj!
Tam, gdzie Wisła modra płynie,
Zboża szumią na równinie,
Pojedziemy, patataj!
A jak zowie się ten kraj?
NA ŁĄCE.
Mówi niania, że w dąbrowie
Chodzą dodnia aniołowie,
A gdzie stąpną nóżką bosą,
Tam zakwita kwiat pod rosą.
Gdybym kiedy rano wstała, Tobym wszystko to widziała, Bo gdy się tak w łące bawię, Ślad anielski drży na trawie.
W POLU.
I czego im braknie? I czego im trzeba?
Słoneczko przyświeca z wysokiego nieba.
Słoneczko przyświeca, ptaszę przyśpiewuje,
Kruczek w trawie siedzi, Zosieńki pilnuje.
Leci pliszka
Z pod kamyszka:
— Jak się macie dzieci!
Już przybyła
Wiosna miła,
Już słoneczko świeci!
Poszły rzeki
W kraj daleki,
Płyną het do morza;
A ja śpiewam,
A ja lecę,
Gdzie ta ranna zorza!
NASZA CZARNA JASKÓŁECZKA.
Nasza czarna jaskółeczka
Przyleciała do gniazdeczka Przez daleki kraj,
Bo w tem gniazdku się rodziła,
Bo tu jest jej strzecha miła, Bo tu jest jej raj!
Minęła nocka, minął cień,
Niech się wylega w łóżku leń,
A ja raniuchno dziś wstanę,
Zobacz słonko rumiane.
OGRÓDEK.
W naszym ogródeczku
Są tam śliczne kwiaty:
Czerwone różyczki
I modre bławaty. Po sto listków w róży, A po pięć w bławacie; Ułożę wiązankę I zaniosę tacie.
A tata się spyta:
— Gdzie te kwiaty rosną?
— W naszym ogródeczku,
Gdziem je siała wiosną.
PSZCZÓŁKI.
Brzęczą pszczółki nad lipiną
Pod błękitnem niebem;
Znoszą w ule miodek złoty,
Będziem go jeść z chlebem.
Muszę przynieść duchem
Złotą igłę z uchem
I jasne jedwabie,
Żeby pomóc żabie.
MŁOCKA.
Łupu, cupu! łupu, cupu!
Cepami w stodole;
Poczerniało, posmutniało
Nasze czyste pole. Łupu, cupu! łupu, cupu! Tęgo bijmy w snopy! Będziem mieli tej pszeniczki Po dwa korce z kopy.
Łupu, cupu! łupu, cupu!
Aż ręce ustały;
Ta pszeniczka, sandomierka,
Słynie na świat cały!
CHOINKA W LESIE.
A kto tę choinkę
Zasiał w ciemnym lesie?
— Zasiał ci ją ten wiaterek,
Co nasionka niesie.
A ty, sieroteńko, Co stoisz za drzwiami, Otrzyj łezki z oczu, Pójdź i ciesz się z nami.
Jest tu i dla ciebie
Miejsce wśród gromadki;
Wszyscyśmy dziś bracia,
Dzieci jednej matki.
JASKÓŁECZKA.
Wstańcie dzieci, wstańcie dzieci,
Bo już słonko złote świeci.
Kto nie widzi rankiem słońca,
Temu smutny dzień do końca.
A kto ładnie wstaje rano,
Ten je piwo ze śmietaną.
Śpiesz się, chłopcze, śpiesz, mój mały,
Bo już wróble dawno wstały,
Wody z rzeki nanosiły,
Beczkę piwa nawarzyły.
A ty Janku, mały panku,
Stało mleczko w białym dzbanku,
Derkaczowa je pierogi,
Kto się kłóci, ten ma rogi.
Chodzili tu goście
Po lipowym moście;
Kiedy sami jecie,
To mnie z sobą proście.
A ty, Janku, mały panku,
Będziesz jadał obiad w ganku,
Będziesz jadał obiad w sieni,
Nie dostaniesz nic pieczeni.
Będziesz jadał same kości,
U Filusia jegomości.
Siwe gołębie leciały,
O mego Janka pytały:
A gdzie ten Janek nieboże,
Co zajść do domu nie może?
Zaszło słoneczko w morze już,
O mój Janeczku, oczki zmruż.
Zaszło słoneczko, przyszła noc,
O mój Janeczku, dobranoc.
Proszę was, drogie dziatki,
Poradźcie co Magdusi,
Bo mi żal jej doprawdy,
Że się tak męczyć musi. Fidelka, Brysia, Chopkę, Trzy pieski ma nieboże, Już rok je uczy służyć I ani rusz — nie może!
Dopóki trzyma w rączce
Ciasteczko lub karmelek,
Na dwóch się łapkach wspina
Bryś, Chopka i Fidelek. Lecz niech położy tylko Te słodkie specyjały, Wnet—buch! na cztery łapki I stoją tak, jak stały.
Już niema to jak dzieci!
Z nich każde bez słodyczy
Jest grzeczne i posłuszne,
Bo mama sobie życzy. Dziecinki dobrze wiedzą, Że wstyd to ludziom wielki, Jak piesek jaki służyć Za ciastka, za karmelki.
Potem ciołuś ten w zagrodzie, Co tak woła: meee!...
I każdego zaraz bodzie, A Zosiuni — nie!
Wpośród dworu mego chodzę Całe boże dnie;
Mama do mnie się uśmiecha Przez okienko swe.
MAŁY TRĘBACZ.
Moja trąbka ślicznie gra: Ratata! Ratata!
Dziwuje się owca siwa,
Kto tak wdzięcznie jej przygrywa,
Dziwują się żółte bąki,
Kto tak cudnie gra wśród łąki.
Chwieje wietrzyk bujną trawą,
Niesie piosnkę w lewo, w prawo,
Aż gdzieś w dali echo gra: — Ratata! Ratata!...
Wiewióreczka patrzy z drzewa,
Czy to gaj tak wdzięcznie śpiewa?
Nastawiła uszka oba,
Tak jej granie się podoba.
I zajączek, skryty w trawie,
Słucha, patrzy się ciekawie.
Głos w oddali echem brzmi: — Rititi! Rititi!...
PAN DOKTÓR.
Na zegarze już dziewiąta:
Felek się z siostrzyczką krząta,
Bo do chorych dawno pora,
A on bawi się w doktora.
Więc mozoli się chłopczyna I parasol babci spina, Żeby chory nie rzekł: „Hola! Doktór — a bez parasola?”
Mańcia szczotką ślicznie gładzi
Najstarszy kapelusz dziadzi;
Będzie w nim Felkowi ładnie,
Jeśli mu na nos nie wpadnie.
Chatka musi być chędoga, Niezasuta śmieciem,
No!... Frrrru teraz panie Gilu, Bo miotłą wymieciem!
ZOSIA I JEJ MOPSY.
Nie wiem z jakiego przypadku
Wzięła Zosia mopsy w spadku.
Odtąd niema nic dla Zosi,
Tylko mopsy. To je nosi,
To je goni, to zabawia,
To je na dwóch łapkach stawia,
To przystroi oba pieski
W fontaź suty i niebieski.
To im niesie przysmak świeży,
A książeczka — w kącie leży.
Mama prosi, mama łaje...
Zosia nic... Jak tylko wstaje,
Zaraz w domu pełno pisku:
Mops umaczał nos w półmisku,
Mops Julkowi porwał grzankę,
Mops stłukł nową filiżankę,
— Jak urośniesz, miłe dziecię, Poniosę cię het, po świecie, Poniosę cię w kraj daleki, Aż za góry, aż za rzeki.
Gdy przejedziem wszystkie drogi,
To wrócimy w nasze progi,
Gdzie ten domek, dach pochyły,
Nadewszystko sercu miły.
Siostra wyjdzie z drogi witać, Będzie ściskać, będzie pytać, Ucieszą się wszyscy tobie, A ja zarżę przy mym żłobie.
NA POLU.
Na tem naszem polu
Jest wszelakie zboże,
Będzie dosyć chleba,
Jeśli Bóg pomoże. Z tej złotej pszeniczki Będzie mączka biała, Lubi z niej kluseczki Nasza Julcia mała.
A z tego jęczmienia
To znów będzie kasza;
Oj lubi ją, lubi
Ta Zosieńka nasza! Kasza będzie z gryki, Kasza będzie z prosa, Co się na niem z rana Błyszczy jasna rosa.
A z tego owieska
Obrok dla konika,
Jak go sobie podje,
To dopiero bryka! A z tego to żyta Będzie chleb powszedni, Dostaną go dzieci, Dostaną i biedni.
Kto ma swoje pole,
A na polu zboże,
Ten i sieroteńki
Ubogie wspomoże. Stoi Janek w progu, Sierotkę zaprasza: — „Jedz-że, sieroteńko, Co da ziemia nasza!”
Na zmęczonych nogach Ma trepki lipowe, I czapkę z barankiem Na swą siwą głowę.
A w tej siwej głowie
Piosenek bez miary!
— Pójdź-że nam zaśpiewaj,
Mój dziaduniu stary.
My sobie posiedzim Jak wróbli gromadka, A ty, Żuczku, wara! Od siwego dziadka.
TRZEWICZKI JÓZIA.
Zróbże mi trzewiczki,
Mój szewczyku miły,
Żeby moje nóżki
W szkodę nie chodziły. Zróbże mi trzewiczki Z łabędziowej skóry, Żeby moje nóżki Nie dostały bury.
Nie dostały bury,
Nie chodziły w szkodę,
Żebym miał z trzewiczków
Wszelaką wygodę. Zróbże mi trzewiczki Za czerwony złoty, Żeby nie uciekły Nóżki od roboty.
Zróbże mi trzewiczki
Choć za trzy talary,
Będę sobie chodził
Z siostrzyczką do pary. Zróbże mi trzewiczki Choć za dwa dukaty, Żeby nóżki moje Trafiły do chaty.
Do chaty dróżyna
Przez tę zimną rosę,
A w chacie dziecinki
Chodzą zimą bose. Chciałbym mieć trzewiczki Ze złota szczerego, Dałbym z nich na zimę Buty dla każdego.
A gońże nas raźno! a gońże nas wkoło!
Hej, kotki, po pracy bawmy się wesoło!
MILUŚ.
Czyś ty od Karpatów, Czyli od Dunaju, Witajże nam, babko, W tym ojczystym kraju!
CHÓR KOTKÓW.
A ta ślepa babka stara już nieboże,
Ani jednej myszki ułowić nie może.
KOMEDJA PRZY MYCIU.
FILUŚ.
Ach nieszczęsny ja kocina!
Już się mycie rozpoczyna...
Jedna panna gąbkę trzyma,
W wodzie macza i wyżyma,
Druga mnie pod boczki bierze...
Nieszczęśliwe ze mnie zwierzę!...
Aj, aj, aj, aj! gwałtu, rety!
Tom się dostał w piękne ręce!
Od tej rannej toalety
Pewno żyw się nie wykręcę...
Jedna trzyma, druga myje..
Aj, aj, aj, aj!... Ledwo żyję!
ZOSIA.
A pfe kotku! pfe brudasku!
Masz futerko pełne piasku,
Umyć cię też muszę z brudu...
Tyle pracy, tyle trudu,
A ty wrzeszczysz, kotku bury,
Jakby cię kto darł ze skóry!
JULKA.
I ty, Żuczku, swawolniku,
Nie piszcz, nie rób tyle krzyku!
Dalej, prędko, łeb i uszy...
Ręcznik potem cię wysuszy.
A to Boskie z nim skaranie!
Nie wrzeszcz-że tak, mości panie!
MAMA
Dobrze, dobrze, moje dziatki!
Kto się myje, ten jest gładki,
A w tem gęstem życie derkacz sobie siedzi,
Płacze, lamentuje i bardzo się biedzi, — Już kosiarze brzęczą w kosy, Gdzież ja pójdę nagi, bosy! Der, der, der, der, der, der...
— A idźże w pszeniczkę, bo jeszcze zielona,
Jeszcze i za tydzień nie będzie koszona. — Nim przeniosę graty, dzieci, To i tydzień jak nic zleci. Der, der, der, der, der, der...
— A idźże w ten jęczmień, w jęczmień ten zielony,
Jeszcze i za miesiąc nie będzie koszony. — Kiedy jęczmień wąsem rusza, Aż truchleje we mnie dusza. Der, der, der, der, der, der...
— A idźże w te owsy, co się późno kłoszą,
Stamtąd cię kosiarze nijprędko wypłoszą. Kiedy owies trzęsie kłosy, Za kark mi natrzęsie rosy. Der, der, der, der, der, der...
Mama ślicznie przyśpiewuje,
Albo cudną prawi bajkę,
A zaś tata w kamizeli
Tańczy z synkiem, paląc fajkę.
Przez dzień cały ciężka praca,
Ciężkie troski i kłopoty,
Lecz jak słonko je wyzłaca
Tego ranka promyk złoty!
ŚNIADANIE.
Hola, hola, mości Bury,
Bo wyliżesz w łyżce dziury. Patrz, jak kotek siedzi ładnie, Czeka, czy mu co nie spadnie,
Podzielić się z głodnym trzeba,
Choć drobinką mleka, chleba.
KOTEK PSOTEK.
Miała Zosia Kotka-Psotka;
Tak go w domu nazywano,
Bo coś spsocił w każdej chwili,
Czy to wieczór, czy też rano.
Stary kowal młotem wali: Buch! buch! buch!
Mało brody nie osmali, Zuch! zuch! zuch! Kowalczyki kują, Raźno przyśpiewują, Chociaż iskra z ognia pryśnie, To tego nie czują.
— Proszę ciebie, ty kowalu, Mój! mój! mój!
Dla konika mi podkówkę Kuj! kuj! kuj! Dla konika tego, Siwka srokatego, Com go dostał w podarunku Od tatusia mego!
Stary kowal młotem wali: Buch! buch! buch!
Ledwie brody nie osmali, Zuch! zuch! zuch!
Pamiętajcie też o szczygle, I dawajcie mu siemienia, Całuję was miljon razy Wasz brat Staś I do widzenia!”
BUREK I JANKA.
Pójdźno, Burku! Masz tu sianka!
Znasz mnie przecież! Jestem Janka...
Wyszłam sobie w pole sama,
Bo otwarta była brama.
Już nie jestem taka mała,
By mnie niania pilnowała,
I wodziła wciąż na pasku!
Trafię nawet i do lasku,
Wyjdę sama i na pole...
A tam bociek na stodole...
Zaś pod dachem to znów rada
Jaskółeczka czarna siada,
Co gniazdeczko ma u góry...
Na nią kot się patrzy bury...
Ten kocisko — to niecnota...
Ja nie kocham wcale kota!
Ja mu za to nie dam mięska!
Ani trochy! ani kęska!
A jak mi się co zostanie,
To dla Brysia na śniadanie.
Bryś jest w budzie i ujada,
Woła, żeby wesprzeć dziada.
A ten dziad to jest ubogi,
Kij ma zamiast jednej nogi,
Śpiewa pieśni i pacierze,
A do torby dzieci bierze,
Ale tylko te paskudne,
Co to beczą i są brudne!
Mnie nie wezmą w torbę dziady...
Nawetby nie dali rady!
Mama teżby mnie nie dała,
A i torba jest za mała.
Zresztą, zawsze mówi niania,
Że ja jestem grzeczna Jania.
JASIO ŚPIOSZEK.
Chcecie pewno wiedzieć wszyscy,
Jak się chłopczyk ten nazywa,
Co w ogródku sobie siedzi I na trąbce swej przygrywa? —
Dalej, dalej, wojsko nasze, Raz, dwa, trzy!
Dalej szable i pałasze, Raz, dwa, trzy!
Dalej trąbki, dalej kije!
Nasze wojsko dziś się bije, Raz, dwa, trzy!
Niech tam sobie tchórze, baby,
Siedzą niby w bagnie żaby, Gdy im skóra drży.
My idziemy na wojenkę,
Śpiewający w głos piosenkę: Jak to konik rży,
Jak się idzie borem, lasem,
Przymierając z głodu czasem — Raz, dwa, trzy!
NASZ WĄSATEK.
Żadne chyba nie zna z dziatek
Kotka, jak był nasz Wąsatek.
Co za kot! Jaka w nim cnota!
Nie, równego niema kota!
A nad naszym domkiem będzie dach słomiany,
Z pięknych żytnich snopków równo poszywany,
A na dachu będzie gniazdo dla bociana,
Żeby nam klekotał od samego rana.
A w tym naszym domku będą białe ściany,
A na nich obrazek ślicznie malowany:
Jedzie rycerz, jedzie, brząka ostrogami,
Siostrzyczka go żegna, zalewa się łzami.
A przed naszym domkiem będą niskie progi,
Żeby do nas zaszedł ten dziadziuś ubogi,
Żeby do nas zaszedł, przed kominkiem siadał,
O tych dawnych czasach dziwy rozpowiadał.
A za naszym domkiem będzie sad zielony,
Ślicznemi kwiatkami pięknie zasadzony,
A za sadem pole z żytem, jak potrzeba,
Żeby żaden głodny nie odszedł bez chleba.
DRUCIARCZYK.
Ten mały druciarczyk
Garnuszki drutuje,
Kto mu da choć grosik,
Temu podziękuje.
— Czego to tu pan dobrodziej
Między stado nasze chodzi?
Czy to trakt dla pana wąski,
Że pan leziesz między gąski?
Czy przebrało się zabawy
W piłkę, w lisa i w koniki,
Że pan depcesz nasze trawy
I wyprawiasz dzikie krzyki,
I na gąski rzucasz piaskiem,
I gąsięta straszysz wrzaskiem?
A może chcesz na gęsiarka?
To ci worek da szafarka,
Żebyś skrył się przed szarugą,
Koszulinę da ci długą,
Da ci w rękę bat, kochanie,
Suchą kromkę na śniadanie,
Zostawi ci na wieczerzę,
Co się resztek z misy zbierze;
A jak zginie gąska która,
To w robocie będzie skóra!
Jakoś to się nie podoba?
No, to się rozprawim oba!
Poznasz wnet, mości Filipie,
Jak to gąsior mocno szczypie!
Masz pamiątkę! Masz, mój panie,
Niechże siniak ci zostanie!
Krzyczysz? Nic mnie to nie wzrusza;
No, niech teraz panicz rusza.
A powiedz tam, mój kolego,
Niech się dzieci gąsek strzegą!
JANEK WYBIERA SIĘ W DROGĘ.
Oj, jak ślicznie tam daleko,
Pod tym lasem, nad tą rzeką!
Jak się słonko w wodzie złoci!
Co tam w łąkach jest stokroci,
Co tam zboża, co tam chat,
Jak szeroki piękny świat!
Tak w pogodny letni ranek
Dumał sobie mały Janek,
Wystawiwszy główkę płową
Aż za furtkę ogrodową,
Gdzie w oddali widać het
Wstęgę rzeki, wzgórza grzbiet.
Naraz krzyknie: — Wiem, co zrobię!
Chleba w torbę wezmę sobie,
Ani mamie, ani komu,
Nic nie powiem w całym domu,
I daleko pójdę w świat,
Bom nie baba, ale chwat!
PRZYGODA NIEUKA.
Na trzy mile, het, od Wólki,
Każdy kotki zna Anulki,
— Z czego? — może chcecie spytać.
A no, bo się uczą czytać!
Mruczusiowi w lewo, w prawo,
Elementarz jest zabawą;
Filuś trafia też litery,
Kładąc na nie łapki cztery.
Ale Burek!... straszne rzeczy,
Co się ten kot nie nabeczy,
Nie namiauczy przy czytaniu!
Ba, przy sylabizowaniu!
Dopieroż ją wypuściła Z owej skórki jędza baba, I królową potem była Ta zaklęta pierwej żaba.
Czy to prawda, czy tak sobie,
Tego nie wiem już na pewno.
Zawszeć boskie to stworzenie,
Chociaż nie jest i królewną!
PARASOL.
Wuj parasol sobie sprawił.
Ledwo w kątku go postawił,
Zaraz Julka, mały Janek,
Cap za niego, smyk na ganek.
Z ganka w ogród i przez pola
Het, używać parasola!
Idą pełni animuszu:
Janek zamiast w kapeluszu,
W barankowej ojca czapce,
Julka w czepku po prababce,
Do wiatraka pana Mola!...
A wuj szuka parasola.
Już w ogrodzie żabka mała
Z pod krzaczka ich przestrzegała:
— Deszcz! deszcz idzie! Deszcz, deszcz leci!
Więc do domu wracać, dzieci!
Mała żabka, ta, na czasie
Jak ekonom stary, zna się,
I jak krzyknie: deszcz! — to hola!
Trza tęgiego parasola!
Lecz kompanja nasza miła
Wcale żabce nie wierzyła.
— Niech tam woła! Niech tam skrzeczy!
Taka żaba!... wielkie rzeczy!
Co nam wracać za niewola!
Czy nie mamy parasola?
Wtem się wicher zerwie srogi.
Dzieci w krzyk, i dalej w nogi...
Szumią trawy, gną się drzewa,
To już nie deszcz, to ulewa;
A najgorsza teraz dola
Nieszczęsnego parasola.
W górę gną się jego żebra,
Deszcz go chlusta, jakby z cebra,
Pękł materjał... Aż pod chmury
Wzniósł parasol pęd wichury.
Darmo dzieci krzyczą: Hola!
Łapaj! Trzymaj parasola!
Nie wiem, jak się to skończyło,
Lecz podobno niezbyt miło;
Żabki o tem może wiedzą,
Co pod grzybkiem sobie siedzą;
— Prosim państwa, jeśli wola,
Do naszego parasola! —
PRZYGODA MAŃCI.
Chyłkiem, ciszkiem, milczkiem, bokiem
Biegnie Mańcia w pole mrokiem.
Ot, w sekrecie wam powiadam,
Że drapnęła od swej madam,
Od swej madam, od swej bony,
Co parasol ma zielony.
Coś tam, mówiąc między nami, Nie powiodło się z lekcjami, Było dużo fuku, puku: — A próżniaku!... A nieuku!... Aż też Mańcia, tak jak stała, Smyrgła w pole, niby strzała!
Księżyc właśnie wszedł z za chmurki,
W życie wabią się przepiórki,
Twarde wąsy oset jeży,
Słychać łopot nietoperzy...
Mańcia staje, staje... słucha...
Pustka, zmrok, żywego ducha!
Żółty bąk z okrutnym brzuchem Bzyknął jej nad samem uchem, Ćma oślepła w oczy bije, Trawa drży... a może żmije? Może wilk?... Może wyskoczy Strach, co to ma wielkie oczy?
Mańcia staje. Z pod fartuszka
Słychać głośny stuk serduszka:
Stuku, puku... Ledwie żywa.
Wtem tu: — „Meee”... Coś się odzywa...
Patrzy, aż ci tu jagniątko
Leży w trawie niebożątko.
Moja Mańcia w skok do niego. — A ty małe nicdobrego! A nicponiu! A ty zbiegu! To tu miejsce do noclegu? To ty nie wiesz, że matusi Strach o ciebie tam być musi?
Chodź mi zaraz tu na ręce!
Już ja uszków ci nakręcę,
W taką ciemność! W taką rosę!...
Chodź! Ja zaraz cię odniosę.
A jagniątko: „Meee”. — A poco
Panna sama biega nocą?
JAK TO BĘDZIE?
Już się oczki wyspały?
Już to patrzą się mile?
A, pieszczoszku mój mały,
Poleż jeszcze przez chwilę!
Jak to rączki wyciąga, Mój Stasieniek, mój złoty! Czekaj, czekaj! siostrzyczka Ma dziś dużo roboty!
Jutro będzie Wielkanoc,
Babki w piec już wsadzone,
Gotują się kiełbasy,
I mieć będziem święcone!
Najpierw obrus bielutki Mama na stół położy, Na nim stanie w pośrodku Ten Baranek, ten Boży.
Przy Piotrusiu, z swoją lalką, Jania sobie siedzi mała, Bo chce, żeby jej laleczka Też rozumu nabierała.
Nawet piłka, co zazwyczaj
W całym domu dokazuje,
Teraz sobie cicho leży
I czytania nasłuchuje.
Kotki mruczą, piesek drzemie, Jania lalkę ściska silnie, A książeczkę Mańcia czyta, Wszyscy zaś słuchają pilnie.
NASZA HANIA.
Nasza Hania pustak wielki,
Same harce i figielki,
Same śmiechy, same psoty;
W całym domu głosek złoty,
Jak skowronek nam podzwania... — Wielki pustak nasza Hania!
Nikt się przed nią skryć nie może,
Pełno Hani w całym dworze,
Od poranka aż do mroku,
W ciągłych susach, w ciągłym skoku,
Za tym wiatrem się ugania... — Wielki pustak nasza Hania!
Do ogrodu biegnie zrana,
Brodzi w trawie po kolana,
Gdzie jagódka już dojrzeje,
Wnet się do niej Hania śmieje,
Już nie czeka i śniadania... — Wielki pustak nasza Hania!
Tańczy z Brysiem, tańczy z kotem,
Między kury wpada potem:
Uciekają, wrzeszcząc, wszędy,
Te na płoty, te na grzędy,
Pełno krzyku i gdakania... — Wielki pustak nasza Hania!
Ledwie gdzie zabrzękną klucze,
Prosi: „To ja się nauczę!”
Puścić ją?... Już sery skubie, —
Nie dać, piszczy: „Ja tak lubię!”
Więc szafarka nie zabrania... — Wielki pustak nasza Hania!
Starą niańkę wpół pochwyci,
W motowidle starga nici,
Na przetaku zmiesza proso,
Patrzy, gdzie tam pierze niosą,
— „Phhuu!...” I na wiatr porozgania.. — Wielki pustak nasza Hania!
Istny skoczek! Istna fryga!
Tylko że się w oczach miga.
Wielka będzie łaska boska,
Jeśli jej nie przytną noska,
Albo w lot nie porwie kania... — Wielki pustak nasza Hania!
Ale serce u niej złote:
Niech zobaczy gdzie sierotę,
Zaraz wszystko daćby rada,
Zaraz przy niej w piasku siada,
Zaraz pełno całowania... — Wielki pustak nasza Hania!
Stara niania głową kręci:
Co to, co to się wyświęci?
Czy zmartwienie, czy pociecha?
Ale Hania się uśmiecha:
— „Dość już, dość tego gderania!...” — Wielki pustak nasza Hania!
Hej, maczkiem, a chyłkiem,
A ciszkiem, a cisz.....
W zasadzce tu stoim,
A hasło czy wiesz?
W zasadzce tu stoim,
Wzniesiony nasz miecz,
Kto idzie? Daj hasło,
A nie wiesz — to precz!
NA ZASADZCE.
Chłopcom zawsze bójka w głowie.
Zeszli się raz gdzieś w parowie:
Janek z trąbką i z szabelką,
Mały Kazik z pałką wielką,
I Zygmuntek wystrojony
W piękny hełm z lejka zrobiony.
Wnet zaczęła się narada:
— Jak bić wroga? Jak mu szkodzić?
Sprawą tajna: nie wypada.
Zbytnio o niej się rozwodzić!
Lecz w tem była trudność cała,
Której przyczyn nie dochodzę,
Że tak, jak ich trójka stała,
Wszyscy byli sami — wodze.
A żołnierze?... Co żołnierze!
Niech żołnierzy licho bierze!
— Ja tam będę pułkownikiem,
Nie ustąpię się przed nikim!
— A ja będę generałem,
Bom najmniejszy w wojsku całem. — A ja będę oficerem,
Bom wykleił hełm papierem!
Ogień w oczach, płomień w twarzy,
Nikt nie umknie i pół kroku.
Aż tu nagle się Tatarzy
Podkradają chyłkiem z boku.