Przygody na okręcie „Chancellor“/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody na okręcie „Chancellor“ |
Podtytuł | Notatki podróżnego J. R. Kazallon |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1909 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Ilustrator | Édouard Riou |
Tytuł orygin. | Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
28 września. Kapitan »Chancellora« nazywa się Jan Silas Huntly, Szkot z Dundee, lat pięćdziesiąt, opinię ma wybornego znawcy dróg Atlantyku. Średniego wzrostu z wąskiemi ramionami, małą i z przyzwyczajenia zawsze na lewo przechyloną głową.
Chociaż nie mam pretensyi być dobrym fizyognomistą, łatwo mi jednak odgadnąć charakter kapitana po parogodzinnej z nim znajomości.
Nie przeczę więc, że Silas Huntly jest najlepszym marynarzem, może znać wybornie swój zawód, ale bardzo wątpię, żeby miał wolę niezłomną i siłę charakteru wobec ciężkich prób życiowych.
W istocie, ruchy kapitana Huntly są ciężkie i ciało jego wygląda, jak gdyby znużone.
Niedbałość przebija się w jego niepewnem spojrzeniu, w ruchach rąk i w kołysaniu się z jednej nogi na drugą. Nie jest to i nie może być człowiek energiczny, ani nawet uparty, gdyż oczy jego nie zmrużają się, szczęki nie są wydatne, a dłonie zawsze otwarte, nie ściskają się w pięści. Zresztą ma jakiś dziwny wyraz twarzy, którego dotąd nie umiem sobie wytłómaczyć, będę jednak zwracał nań całą uwagę, na jaką zasługuje dowódca okrętu, ten, który jest naszym panem, drugim po Bogu.
Jeżeli się jednak nie mylę, to pomiędzy Panem Bogiem a Huntlym jest jeszcze na pokładzie człowiek, stworzony do odegrania ważnej roli w razie jakiegoś wypadku. Jest to porucznik okrętu, którego dotąd nie zbadałem dostatecznie, opiszę go później.
Załoga »Chancellora« składa się: z kapitana Huntly, porucznika Roberta Kurtis, drugiego porucznika Waltera, bosmana i czternastu majtków Anglików lub Szkotów, razem osiemnastu marynarzy, co najzupełniej wystarcza do kierowania okrętem o 900 beczkach. Zdaje się, że ci ludzie znają dobrze swój zawód, przynajmniej tak sądzę ze zręcznych manewrów, jakie robili pod komendą Kurtisa przy wyjeździe z Charlestonu.
Oprócz powyższych, służbę okrętową dopełniają jeszcze: gospodarz Hobbart i kucharz, murzyn Jynxtrop.
Pasażerów jest wraz ze mną ośmiu. Dotąd nie znam nikogo, jednostajność jednak życia okrętowego, codzienne drobne wypadki, bezustanne stykanie się ludzi ścieśnionych w tak małej przestrzeni i wrodzona potrzeba wymiany myśli, a wreszcie ciekawość, do której tak jesteśmy skłonni, nie zaniedbują nas zetknąć i zbliżyć. Hałas przy odjeździe, zajmowanie kajut i niezbędne urządzenie się, ażeby wygodnie spędzić dwadzieścia do dwudziestu pięciu dni podróży, oddalały nas dotąd od siebie.
Od wczoraj żaden z pasażerów nie przybył do stołu wspólnego, może być, że niektórzy cierpią na morską chorobę. Podobno znajdują się na pokładzie i dwie kobiety, umieszczano je w tylnych kajutach, których okna wycięte są w tablicy okrętu.
W księdze okrętowej znalazłem listę pasażerów, którą tutaj przepisuję:
Państwo Kear, Amerykanie z Buffalo, osób dwie.
Panna Herbey, Angielka, dama do towarzystwa pani Kear.
Pan Letourneur, Francuz z Hawru wraz z synem Andrzejem.
Wilhelm Falsten, inżynier, Anglik z Manchesteru.
John Ruby, kupiec z Cardiffu, Anglik.
J. R. Kazallon z Londynu, piszący ten dziennik.