Przygody na okręcie „Chancellor“/XLIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody na okręcie „Chancellor“
Podtytuł Notatki podróżnego J. R. Kazallon
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Ilustrator Édouard Riou
Tytuł orygin. Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLIV.

15 stycznia. Po tym ostatnim ciosie pozostała nam tylko śmierć. Ona nas z pewnością nie zawiedzie. Kilka chmur ukazało się na wschodzie i lekki wietrzyk poruszył powietrzem. Temperatura stała się trochę znośniejszą i pomimo naszego osłabienia ulegliśmy jej wpływowi. Oddychamy powietrzem mniej palącem, ale od czasu połowu bosmana t. j. od siedmiu dni nic nie jedliśmy. Na tratwie nic już niema. Wczoraj dałem Andrzejowi ostatni kawałek suchara, przechowany przez ojca, który mi go oddał płacząc.
Od wczoraj murzyn Jynxtrop uwolnił się z więzów; Kurtis nie kazał mu ich na nowo założyć! Po co? Ten nędznik i jego wspólnicy są tak osłabieni przez brak pożywienia, że obawiać się ich niema potrzeby. Kilka rekinów ukazało się nad wodą, patrzymy jak z wielką szybkością skrzydła ich przerzynają fale. Niestety! są to żywe trumny, czychające na pochłonięcie naszych nędznych szczątek. Nie przerażają mnie one już, raczej przyciągają. Zbliżają się tak natrętnie do brzegów tratwy, że o mało jeden z tych potworów nie pochwycił ręki Flaypola, którą trzymał zwieszoną.
Bosman, z oczami szeroko rozwartemi, z zaciśniętemi zębami, patrzy na rekinów innym niż ja wzrokiem. Chce ich pożreć, ale nie być przez nich pożartym. Gdyby mu się udało złowić choćby jednego, nie oszczędzałby jego ciała. Postanowił spróbować, ale ponieważ nie ma przynęty, stara się ją zrobić. Robert Kurtis i Dauolas podzielają jego zdanie, naradzają się wspólnie, rzucając kawałki masztu lub liny tym żarłokom dla przytrzymania ich przy tratwie.
Daoulas poszedł poszukać swego młotka ciesielskiego, z którego zamyśla zrobić przynętę. Można przypuścić, że młotek ten uwięźnie w szczękach, jeśli zwierz go połknie. Co do rączki młotka, przymocowano ją do liny, a tę mocno przybito do słupa tratwy.
Apetyt nasz jest pobudzony do najwyższego stopnia temi przygotowaniami. Wszystkimi możliwymi środkami obudzamy uwagę rekinów, które już nie uciekają.
Wędka naknoiec gotowa, ale nie mamy przynęty. Bosman, który chodzi wzdłuż tratwy, rozmawiając z samym sobą, zagląda w każdy kąt, jakby szukał trupa między nami.
Zmuszony jest chwycić się środka raz już użytego i żelazo młotka owiązuje kawałem czerwonego szala miss Herbey.
Ale bosman boi się zanurzyć wędki przed przekonaniem się, czy wszystkie ostrożności zostały zachowane. Próbuje więc, czy wędka jest dobrze przymocowana, czy lina wytrzyma wstrząśnienie? Czy słupek jest dość mocny, ażeby mógł się oprzeć. Bosman starannie bada te ważne szczegóły.
Nakoniec rzucono cały aparat w wodę.
Morze tak jest przeźroczyste, że można rozróżnić każdy przedmiot o 100 stóp pod powierzchnią. Widzimy więc przynętę, jak powoli spada w głębinę, owinięta w czerwoną szmatę, której kolor odbija się jaskrawo na niebieskiem tle wody.
Załoga i pasażerowie pochyleni przez poręcz, patrzą w najgłębszem milczeniu. Zdaje się jednak, że rekiny, odkąd ofiarowano im smaczny kąsek, znikły zupełnie. Z pewnością jednak nie oddaliły się i cokolwiek spadłoby w morze, w jednej chwili byłoby przez nich pożartem.
Nagle bosman dał znak ręką. Ukazuje nam potworną masę, która wietrząc powierzchnię morza, zbliża się do statku. To rekin długości 12 stóp wysunął się z głębi i płynie po prawej stronie tratwy.
Kiedy potwór znajdował się zaledwie o cztery sążnie od tratwy, bosman pociągnął za linę i nadał szmacie czerwonej lekki ruch, ażeby jej dać pozory życia.
Czuję, że serce moje bije silnie, jak gdyby od tej próby życie moje zależało!
Rekin zbliża się, oczy błyszczą na powierzchni morza i z pomiędzy otwartych szczęk przy każdem odwróceniu się potwora bokiem do nas, widać podniebienie najeżone ostrymi zębami.
Ktoś krzyknął na tratwie zapewne mimowolnie. Rekin zatrzymał się i zniknął w głębinie.
Bosman zerwał się blady z gniewu i rzekł:
— Zabiję pierwszego, który się odezwie!
I znów zabrał się do roboty. Bądź co bądź bosman ma racyę.
Przynętę znów zarzucono, przez całe jednak pół godziny nie widać rekina; trzeba ją więc na jakie 20 sążni głębiej zanurzyć. Zdaje się jednak, iż w tej głębokości woda jest zmąconą, co dowodziłoby, że rekiny jeszcze się tam znajdują.
W samej rzeczy wędka nagle została szarpniętą, tak silnie, że bosmanowi wyrwała linę z ręki, na szczęście przywiązano ją do tratwy i nie może się nam wyślizgnąć.
Rekin połknął przynętę i schwytał się.
— Na pomoc, chłopcy, na pomoc! — zawołał bosman. — Załoga i pasażerowie rzucili się do liny. Nadzieja wzmacnia nam siły, pomimo to z trudnością ciągniemy, bo rekin szarpie się wściekle. Powoli jednak górne warstwy wody zakipiały pod uderzeniami ogona i piersi potwora.
Nachyliwszy się zobaczyłem niezmierną masę, wijącą się wśród zakrwawionych fal.
— Śmiało! śmiało! — woła bosman.
Nareszcie wypłynęła głowa zwierzęcia, przez otwarte szczęki hak dostał się w głąb gardła i uwiązł tak silnie, że nie mogą wyrwać go stamtąd żadne szamotania się. Daoulas porwał za topór, ażeby dobić go, jak tylko zbliży się do tratwy.
W tejże chwili usłyszeliśmy trzask. Rekin zamknął gwałtownie szczęki, strzaskał niemi rękojeść haka i zniknął w głębinie.
Jęk rozpaczy wyrwał się nam z piersi. Bosman, Kurtis i Daoulas próbowali jeszcze złapać rekina. Nie mają jednak ani haka ani narzędzi, zarzucają stryczki, które jednak zsuwają się po gładkiej skórze psów morskich. Bosman nawet, ażeby ich zwabić, zwiesił nogę poza tratwę, narażając się na jej utratę.
Bezowocnych prób zaprzestano nareszcie, i każdy poszedł na swoje miejsce oczekiwać śmierci, której niczem zażegnać nie możemy.
Na odchodnem usłyszałem jak bosman mówił do Kurtisa:
— Kapitanie, kiedy pociągniemy losy?
Kurtis nic nie odpowiedział, ale pytanie było postawione.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.