Przygody na okręcie „Chancellor“/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody na okręcie „Chancellor“
Podtytuł Notatki podróżnego J. R. Kazallon
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Ilustrator Édouard Riou
Tytuł orygin. Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.

30 października (ciąg dalszy). Rozmawiałem długo z panem Letourneur, chcąc go przekonać, że pobyt nasz na tych rafach nie może się długo przeciągnąć.
— Przeciwnie, wątpię, ażebyśmy tak prędko stąd się wydobyli — utrzymywał Francuz.
— Dlaczego, panie Letourneur? wyrzucić kilkaset pak bawełny do morza nie jest zbyt trudną rzeczą, w dwa dni załatwimy się z tą robotą.
— No tak, panie Kazallon, można byłoby to zrobić bardzo prędko, gdyby tylko dziś majtkowie mogli zejść na spód, co jak pan wiesz jest niemożliwem z powodu zepsutego powietrza i wiele dni może jeszcze upłynąć, zanim zdołamy się tam dostać, tembardziej, że górne warstwy palą się ciągle. Zresztą po opanowaniu ognia czyż możemy natychmiast odpłynąć? Najprzód należy naprawić otwór wybity w okręcie i to zreperować go z całą ostrożnością, jeżeli uniknąwszy spalenia, nie chcemy utonąć! Nie, panie Kazallon, łudzić się nie można i uważałbym się za najszczęśliwszego, jeżeli za trzy tygodnie opuścimy te rafy. Daj Boże tylko, żeby jaka burza nie zerwała się, zanim stąd odbijemy, albowiem »Chancellor« zostałby rozbity jak szklanka i skały te mogłyby stać się grobem naszym!
Rzeczywiście jest to największe z niebezpieczeństw, które nam zagraża. Pożar ugasimy, statek spuścimy na morze, przynajmniej tak sądzę, ale oprócz tego jesteśmy na łasce losu silniejszego wiatru. Przypuszczając, że najwyższa część wysepki da nam schronienie na czas burzy, co stanie się z nami w razie rozbicia na kawałki »Chancellora?«
— Powiedz mi panie Letourneur, czy masz zaufanie do Roberta Kurtis?
— Najzupełniejsze i uważam to jako łaskę boską, że Huntly zdał na niego dowództwo okrętu. Jestem pewny, że wszystko co można będzie zrobić dla wyratowania nas, Kurtis z pewnością dokona.
Zapytałem kapitana, jak długo spodziewa się pozostawać na tej skale, na co mi odpowiedział, że będzie to zależało od okoliczności sprzyjających, co do pogody zaś, ta nie zdaje się nam zagrażać.
Barometr wznosi się bez żadnych oscylacyi, jakie zdarzają się w razie nieuspokojenia dolnych warstw powietrza. Ta przepowiednia szczęśliwie wróży o naszych dalszych czynnościach.
Nie tracąc ani jednej chwili, każdy wziął się do wyznaczonej pracy.
Przedewszystkiem Robert Kurtis zajął się energicznie gaszeniem pożaru; ponad poziomem, do którego woda dosięgła, paki w najlepsze się palą. O wyratowaniu ładunku nie ma zupełnie co myśleć. Trzeba więc zadusić ogień pomiędzy dwiema wodami. Pompy zaczynają pracować na nowo.
Do pierwszej pracy załoga wystarcza na obsłużenie pomp, obywając się bez pomocy pasażerów, gotowych zresztą w każdej chwili stanąć do roboty. Może być, że nas wezwą do wyrzucania pak z bawełną.
Zanim to nastąpi chodzimy, rozmawiając z p. Letourneur, czytamy, zresztą ja codziennie przez kilka godzin piszę ten dziennik.
Inżynier Falsten, nie lubiący wchodzić w bliższe stosunki z nikim, zajmuje się cały dzień rachunkami lub kreśli wzory machin z przecięciami, planami i elewacyą.
Jakby to było dobrze, żeby on wynalazł jakiś przyrząd do wydobycia się stąd »Chancellora!«
Co do państwa Kear, ci zawsze na uboczu, oszczędzają nam nudnego słuchania wiecznych zażaleń; szkoda tylko, że miss Herbey przez to nie może przyjść do nas, wcale prawie jej nie widujemy.
Silas Huntly nie miesza się do niczego co jakikolwiek bądź związek ma z okrętem. Marynarz przestał w nim żyć, człowiek zaś wegetuje zaledwie.
Hobbart, gospodarz statku, pełni swoje obowiązki jak gdyby nic szczególnego nie zaszło. Ten Hobbart jest to lizus, fałszywy i wiecznie żyjący w niezgodzie z kucharzem Jynxtrop, murzynem z obrzydłą twarzą, ordynaryjmym impertynentem, mającym wieczne konszachty z majtkami.
Rozrywek zatem ma pokładzie zbyt wiele nie ma. Na szczęście przyszła mi do głowy myśl obejrzenia wyspy, przy której »Chancellor« uwiązł. Nie będzie to ani zbyt długa, ani też urozmaicona wyprawa, w każdym razie na kilka godzin opuścimy okręt i zbadamy grunt zagadkowego pochodzenia. Oprócz tego należy wnieść na plany figurę tej wyspy z całą ścisłością. Nie wątpię, że panowie Letourneur wraz ze mną zdołają dokonać tej pracy hydrograficznej, pozostawiając uzupełnienie jej Kurtisowi po nowych obliczeniach, z możliwą dokładnością przez niego dokonanych.
Pp. Letourneur przyjęli ten projekt i łódka z linkami do sondowania została nam oddaną, nadto jeden z majtków odkomenderowany dla popłynięcia z nami.
31-go października zrana odpłynęliśmy z »Chancellora«.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.