Przypomnij! (Orzeszkowa, 1921)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Przypomnij!
Pochodzenie Nowele i szkice
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1921
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa; Kraków; Lublin; Łódź; Poznań; New York
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZYPOMNIJ!

Gdybyśmy obok zmysłów, ograniczonych do świata materji, posiadali inne, świat ducha spostrzegać i przenikać zdolne, ujrzelibyśmy i usłyszeli w przestworzu mnóstwo płomyków, iskier, ech, które z ziemi, z nieba, z powietrza, z ludzkich źrenic, głosów, gestów ulatując, we wnętrza nasze wlatują. We wnętrza, co znaczy, w serce, w głowę, w nerwy nasze te płomyki, iskry, echa wlatują i — co tam czynią? Uczucia, myśli, energje rozmaite w nas krzeszą, krople miodu na piołunowym liściu składają, lekarstwa warzą, kołysanki matczyne bezsennym oczom nucą…
Z przechadzki, na którąśmy wyszli zniechęceni i leniwi, wracamy z iskrą ochoty i siły do życia. Czy wypadkiem nie jest to jedna z tych iskier, któremi słońce pogodne usiewało dziś liście drzew i fale rzeki?
Jakaś pieśń bez słów rozległa się w sposępniałych komnatach naszego serca i choć nie opiewa żadnej radości takiej, jaką po imieniu nazwaćbyśmy mogli, czyni serce sposobniejszem do przyjęcia w siebie każdej radości. Czy wypadkiem nie jest to echo tej pieśni, którą wczoraj stary bór pod gwiazdami śpiewał, albo tej nawet, którą dawno już temu koniki polne w rośnych trawach grały, albo tej, która niegdyś zabrzmiała była w głosie kochanym i, odległa w przeszłości, — powróciła echem?
W bezdennej melancholji samotnego wieczoru, pod przymkniętemi powiekami przesuwają się po tle ciemnem szeregi widm tak smutnych jak śmierć, krzywda, rozłączenie, zapomnienie, aż nagle, w przestworzu rozwidnionem błądzić poczynają kształty, rysy, tony, pełne świeżości i wdzięku, nadziei, i pocieszenia. Nie sąż to płomyki, iskry, echa, które w zmrok i pustkę samotności przyleciały od jasnych pól, od zielonych łąk, od kąpiących się w blasku słonecznym ogrodów, od kwiatów zrywanych, od serc ludzkich dobrych, które, choć dalekie, znane są i bliskie?
Jeżeli dziś, otwierając oczy ze snu, uczułeś się więcej niż przedtem pocieszonym, mężnym, błogosławiącym życiu, choć twarde i ostre, — czy nie jest to płomyk, który niepostrzeżenie do piersi ci wleciał, gdy przed wczorajszem udaniem się do snu, dłoń czyjaś milczącym, ale serdecznym uściskiem rękę twą objęła?
Jeżeli, zamiast bezsilnie giąć się pod srogim powiewem losu, stoisz wyprostowany na straży tego, nad czem stróżować ci wypadło, — przypomnij! czy wsparciem niewidzialnem nie jest ci słowo jakieś, z ust czyichś wypadłe, na dno myśli albo serca niespostrzeżenie spadłe i żarzące się tam iskrą milczącej lecz wiecznotrwałej pamięci?
Przypomnij! Ile razy w sercu twem roztajało to, co w niem od chłodu życia było skrzepło, ukoiło się, co było przez życie zranione, zmartwychpowstało, co pod strzałami jego legło? Nie byłyż to płomyki, iskry, echa, lecące od dni słonecznych, od nocy gwiaździstych, od wód kryształem płynnym ciekących, od kwiatów, od dobrego spojrzenia oczu miłych, od miłego uśmiechu ust dobrych, od kilku czarnych liter na białym papierze przez rękę kochaną przysłanych?
Skrzydła, na których dusze ludzkie wzbijają się w dziedziny myśli wysokich, uczuć silnych, marzeń okupujących winy rzeczywistości, — skrzydła, na których jedni z nas wyżej i trwalej, drudzy niżej i krócej kołyszą się pod błękitami, zdala od szarzyzn i zgnilizn nizin, — nietylko z wielkich ogni, z donośnych tonów są utkane, lecz także z drobnych płomyków, iskier, ech, któremi często nieświadomie dla nas, jak jagoda winna, sokiem przez słońce stwarzanym, nabrzmiewa nam dusza.
I niema na ziemi takiego nędzarza, któryby od niej i od zamieszkujących ją istot, mnóstwa takich drobnych, często niespostrzeganych, niezapamiętywanych pomocy, pociech, wsparć nie otrzymywał.
Najtwardszej nawet doli zawsze jeszcze jakiś kamień litościwie uściele się pod głowę, do serca sierocego uśmiechnie się jeszcze z miłością jakaś choćby stokroć dzika, dla ust głodnych ptak złoży jajo w dziupli drzewa i pod krzakiem paproci dojrzeje cierpka choćby jagoda leśna.
A cóż mówić o szczęśliwych! Nie o szczęśliwych, bo tych na ziemi niema, lecz o takich, których życie, ze strony jednej chłoszcząc, z innej oszczędza, albo pieści? Tacy o każdej prawie minucie dnia chwytają w dłoń, w mózg, w serce jakaś przelatujący płomyk, jakąś wytryskującą stąd i zowąd iskrę, jakieś echo błądzące po przestrzeni świata i własnej ich duszy, — nie wiedząc często, gdzie źródło ich pocieszenia, skrzepienia, gdzie początek naprzeciw chmur występującej tęczy nadziei, do chmur wkradającego się promienia radości.
I w tem tkwi miłosierdzie, zlitowanie życia, które często okrutnem i bezlitosnem nam się wydaje.
Ilekroć z ust przed ludźmi, jeżeliś gadatliwy, z serca przed sobą tylko, jeżeliś dumny, wylewasz na życie skargi i wyrzuty — przypomnij!
Związki niedostrzeżone, sekundy niezapamiętane, wzruszenia zaznane i jak wiatr przemknione, drobiny złota w glinę życia wplątane, okruchy djamentów, płatki kwiatów, z wyśnionej góry szczęścia zwiane na ciebie jego pylimy — przypomnij!
I odtwórz je nawzajem, odwdzięcz je życiu. Nie ziarna gorczyczne, które do duszy ci wpadły, na dusze innych rozpylaj, lecz serca uderzeniami, myśli wzlotem, głosu twego dźwiękiem, ust uśmiechami twórz dobroczynne płomyki, iskry, echa, rozsiewaj okruchy djamentów, płatki kwiatów, pyliny zdejmowane z niedościgłej śmiertelnym góry doskonałego szczęścia.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.