Z rąk do rąk
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z rąk do rąk |
Pochodzenie | Nowele i szkice |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1921 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa; Kraków; Lublin; Łódź; Poznań; New York |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
W przejrzystym zmroku nocy południowej, która gwiazdami na niebie, a białością posągów na ziemi jaśnieje, jak posągi kształtni, jak bogowie weseli, młodzieńcy i dziewice greccy stanęli wielkiem kołem i oddają się ulubionemu igrzysku.
Z pod tunik i chlamid wyciągnięte ich ramiona, spokojne, swobodne, czujne, czyhają na zapaloną pochodnię, która, z rąk do rąk rzucana, chwytana, rzucana znowu, wielkie koło oblatuje, nie upadając, nie gasnąc, jak ptak płomienny, z piersi wyrzucający iskry, a z dzioba wstęgę różanego dymu.
W połyskach lotnego płomienia, smugi różane mkną po białych tunikach i po młodzieńczych twarzach, to występujących z mroku, to niknących w nim znowu, razem ze swemi uśmiechami radości i triumfu.
Triumf! Pochodnia gorejąca wiele już razy obleciała szerokie koło i nie upadła, nie dotknęła ziemi, nie zgasła, lecz owszem, coraz ognistsza, iskrzystsza, wzbija się, leci, świeci, różane dymy wonne po świecie rozwiewa.
Saphos! Saphos!
Oklaski wybuchają, w gaju mirtowym słychać wśród szmeru liści melodję radosną a słodką.
To bogowie w głębiach gaju świętego hymn chwalebny wznoszą dla tych z pomiędzy śmiertelnych, którzy przez krótką przynajmniej godzinę zdołali uczynić ogień gorejący, ogień świecący — nieśmiertelnym.
Nagle stało się ciemno!
Pochodnia upadła i zgasła.
W ciemności rozlega się krzyk żalu i gniewu.
— Czyja ręka nie zdołała lub nie chciała pochwycić w locie płomiennego ptaka i przekazać go ręce innej?
— Gdzie jest ten, co harmonję zmącił, łańcuch rozerwał, światło zgasił i trwaniu ognia koniec położył?
— Niech wyjdzie pod światło gwiazd z obliczem rumianem od wstydu i przed kołem bratniem wzrok powiekami przysłoni, a głowę nisko pochyli, jak winowajca!
Oblicze, od wstydu rumiane, skrajem chlamidy zasłaniając i nisko chyląc głowę, winowajca opuszcza koło bratnie i, wyrzutami ścigany, oddala się, szuka ścieżyn samotnych, zmroków najgęstszych i znika w ciemnościach.
Ku morzu poszedł, którego tafla połyskliwa świeci w oddali, lecz ku gajowi świętemu kroków nie zwrócił. Bo powszechne w Grecji panuje mniemanie, że stopy bogów są twarde i serca nieubłagane dla tych, którzy ogniowi, roznieconemu wśród chłodów i ciemności ziemi, zgasnąć pozwalają…
Taka była o szarych godzinach letnich ulubiona gra młodzieży greckiej; taka też odbywa się w szarych mrokach świata nieustannie, wszędzie, dokoła nas i w oddali, tylko, otoczeni przez nią, widzieć jej nie możemy i, udział w niej biorąc, nie myślimy o tem, co czynimy.