Przysłowia i zwyczaje gospodarskie/Styczeń
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przysłowia i zwyczaje gospodarskie |
Pochodzenie | J. I. Kraszewskiego Kalendarz Gospodarski na Rok Pański 1870 |
Wydawca | Józef Ignacy Kraszewski |
Data wyd. | 1870 |
Druk | Józef Ignacy Kraszewski |
Miejsce wyd. | Drezno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Z dniem każdym stary świat nasz schodzi do grobu, co żyło i święciło się przez długie wieki zapomina, co było obyczajem staje się śmiesznością prawie, tradycje opadają zwolna na dno społeczeństwa, tulą się po ubogich chatach... i niepostrzeżone uchodzą. Przecież obyczajem i tradycjami różnią się od siebie ludy, one stanowią ich fizjognomję moralną, nadają im wdzięk, cechują charakter, i dla czegożby choć pamięć o nich i po nich zachować się nie miała? Jest to spuścizna przeszłości droga dla dzieci, bo w téj sukni w któréj ona chodziła jeszcze się zachował jak gdyby wycisk jéj postaci.
Dzisiejszy obyczaj inny, żywot wielce różny, myśl odmienna, ludzie się rodzą z inną krwią, duchem, sercem i pragnieniem. Ale ilekroć poezji serce ostygłe zapragnie, wracać po nią trzeba do krynicy, do staréj urny grobowéj pamiątek; bo dzień dzisiejszy ma twardą pracę na dłoni namulanéj, rachubę w głowie i troskę na sercu.
Zbierajmy więc z pamięci jak to tam dawniéj bywało.
Nie znajdziemy w niéj od razu wszystkiego, ale jeśli Bóg da życie, w każdym roku coś zapomnianego da się na ten różaniec wspomnień nanizać.
Oto Nowy Rok. Nigdy może nie troszczono się tak namiętnie odgadywaniem z niego, ba i z najrozmaitszych innych prognostyków przyszłości... Prorokowała Wigilja N. Roku jakie miało być lato przyszłe, prorokował dzień pierwszy z czém tajemniczy młodzian przychodził. Kto mógł jechał na łowy w wigilją, aby z polowania wróżyć o szczęściu myśliwskiem i powodzeniu zamiarów. Wieczoru Sylwestrowego nie obchodzono u nas chyba modlitwą dziękczynną za łaski w ciągu roku od Boga doznane; obyczaj to nowszy i dzisiejszy ucztować w uroczystéj chwili.
Z rana w dzień Nowego Roku gromadziła się czeladka i rodzina około głowy sędziwéj, ojca a pana, winszowali wszyscy, składali życzenia, ściskano się wzajemnie, nie obywało bez płaczu. Wieśniacy, starszyzna gromady, przychodzili z kurą, z ręcznikiem, z bułką chleba i oracją, obsypywali jegomości i jejmość wszelakim zbożem, aby rok był plenny a obfity.
Z tego roku nowego wróżono wiele, mówiono sobie:
Nowy Rok pogodny, zbiór będzie dorodny; albo: jakim pierwszy, drugi ćmi, takie Sierpnia, Września dni.
Na nowy rok jasno, i w gumnach ci będzie ciasno.
Daléj jeszcze: Stary w nogi, Nowy Rok na progi.
Nowy Rok, nie patrz w bok, to jest, pogódź się ze wszystkiemi i zapomnij urazy.
Była to pora sąsiedzkieh kuligów, zabaw hucznych, pląsów młodzieży, wszelakiego wesela... zapusty się poczynały!!
Zresztą żadnym szczególnym obrzędem Nowy Rok się u nas nie odznaczał; nie dawano podarków oprócz może czeladzi, stół był obfity, ale zwyczajny.
Nowy Rok słotny uważano za niedobrą przepowiednią wilgoci, szkodliwéj dla kraju którego szerokie niziny i płaszczyzny, wielce od niego cierpiały, wymakały pola, mnożyło się robactwo, ztąd: Gdy Nowy Rok mglisty, jeść cię będą glisty.
Do zabaw styczniowych należało starodawne chodzenie z jasełkami, kozą, szopką, gwiazdą, które poczynało się po Bożem Narodzeniu, a przeciągało za święto Trzech Króli. Organista, żaczkowie, kościelni posługacze, ludzie od wiejskich szkółek... chodzili z szopką po dworach.
Szopka była wizerunkiem doskonałym ówczesnego teatru, niby włoskie pupazzi, niby francuzkie marionetki.
Niema wątpliwości że początku jéj szukać należy w kościołach, gdzie naprzód plastycznie Chrystusowe narodziny wystawiano; mówi o tém ks. Kitowicz w pamiętniku, doskonale opisując jakie w szopce mieściły się obrazy, jakie w niéj sceny odegrywano w intermezzach (termedjach).
Poczynała się każda reprezentacja od Szopki, od pieśni Pasterzy u kolebki Zbawiciela, od Trzech Króli, od Heroda z djabłem i śmiercią, średniowiecznemi dramatis personae, ale nie zapierano się w niéj i teraźniejszości. W międzyaktach śmiesznych przedstawiały się różne ciekawe historje. Organista i żaczkowie czuli swoją i wieśniaczą biedę, więc czasem oględnie ukąszono pana włodarza a ekonoma. Nie lubiano żydów, figurowali więc pociesznie a często i tragicznie i żydkowie, żydówki, zaraz potém djabeł i śmierć. Wychadzał na scenę chłopek karmiący się rzepą. Często improwizowane mono- i dijalogi tego który mówił za wszystkich, nie były bez talentu i soli. A czeladź dworska a dzieciaki pańskie, polegały ze śmiechu i klaskały w ręce.
Koza, niedzwiedź, koń, stały sobie spokojnie w czasie takiego przedstawienia, ale zachowując zawsze ścisłe — incognito.
Kto był koniem, a kto kozą, trudno się było dowiedzieć na pewno... z talentem odegrywano ich role, ale z przyzwoitą téż skromnością talentowi właściwą.
W dzień Trzech Króli na Rusi uroczyście obchodzono święcenie wody, tak zwany Jordan, w kościołach katolickich poświęcano myrrhę, kadzidło i złoto, a oprócz tego kredę, którą potém na drzwiach pisano co rok na nowo, trzy głoski imion trzech króli, G. M. B. broniące domostwa od wszelkiego złego, ognia, powietrza i nieszczęścia. Święcenie złota na ołtarzu, ściągało i pierścienie ślubne i pamiątkowe dukaty.
Na Trzech Króli od Nowego Roku (mówiono) przybyło dnia o baranim skoku. — Na Trzech Kró1i, noc się tuli, albo, królowie pod szopę, przybyło dnia na kurzą stopę.
Placek z migdałami nigdy, o ile wiemy, dawniéj u nas nie był w używaniu, króla téż nie obierano, i obyczaj ten francuzki, zachodni, późno do nas zawitał, a nigdy powszechnym nie był.
W Styczniu już upatrywano znaki nachodzącéj wiosny i tak mówiono że na św. Pryska, lód przebije pliska (d. 18.). Ale w naszym klimacie po łagodnym często Styczniu, surowy i ciężki do przebycia następował Marzec.
D. 21. na św. Agnieszkę, bywał już Skowronek, przysłowie mówi: św. Agnieszka, wypuszcza skowronka z mieszka, albo zagrzeje kamyszka, lub jeszcze:
Od świętéj Agnieszki,
Sprzątają z drzew liszki.
A jeśli mróz tęgi
Szczep gąty i dęgi.
Radź o drzewie i stodole,
Nawozy téż wywóź w pole.
O dniu 22. św. Wincentego była pogadanka: Gdy Wincenty za pogody, więcéj wina niźli wody. Znaczyło to że rok miał być suchy.
Rozbudzanie się natury zwiastowały różne fenomena. Była to pora wrzasku kotów, wylęgania się krzywodzioba; ślimaki zbierać radzono, ażeby potém mnogość ich drzewom nie szkodziła. Jedli je u nas smakosze i chorzy, ale jedzenie ślimaków dla przysmaku uchodziło za papinkowstwo obrzydliwe i śmiano się z niego. Nieoszacowany Haur powiada że ślimaki w Styczniu najzdrowsze, po staropolsku jednak byczynę wolano.
Miesiąc to był w gospodarstwie około budowli, porządku szczególniéj zajęty, sposobiono się na rok nowy, aby wszystko do przyszłéj pracy było pogotowiu. Na zapas solono mięsa z kolendrą, palono wódkę zdrową z jarego żyta, doglądano czeladzi aby nie próżnowała.
Miesiąc Styczeń, osobliwie początek i środek jego prognostykował o zimie i całym roku, pilnie téż nań uważano i na szrony i na szarugi i na mrozy — ale przyszłości nie odgadł żaden nawet astrolog krakowski.