Ratujmy się sami!
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Ratujmy się sami! |
Pochodzenie | Bluszcz, 1908, nr 18 |
Redaktor | Piotr Laskauer |
Wydawca | Piotr Laskauer |
Data wyd. | 1908 |
Druk | Piotr Laskauer i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Ratujmy się sami!
|
Podróżując na ogół bardzo wiele, bez porównania więcej, niż ludzie, należący do innych narodów, obwozimy przeważnie po świecie bezmyślność i próżność. Wędrówkom naszym brak jest ściśle określonego celu, najczęściej żadnej nie wyciągamy z nich korzyści.
Wyjąwszy kupców i przemysłowców, którzy na Zachód spieszą, gdyż jest on dla nich bodźcem postępu i niekiedy motorem działalności, wyjąwszy chorych, którzy zresztą w bardzo wielu wypadkach mogliby, bez szkody dla zdrowia, zastąpić kuracyę zagraniczną kąpielami i sanatoryami krajowemi, całe rzesze rodzin polskich włóczą się po najpiękniejszych miejscowościach Europy, obojętne na cuda przyrody, odczuwające słabo cuda sztuki i, żądne jedynie nowości. Za nią jedną gotowi dążyć niezmordowanie, wyprzedzając jedni drugich.
Stępiwszy resztki wrodzonej wrażliwości estetycznej, rzesze naiwne, pozorami wykwintu świecące jak próchnem i osłaniające niemi czczość i pustkę ducha, przenoszą się z wagonu do wagonu, z hotelu do hotelu, z kraju do kraju — niemal drzemiąc.
Szczery zachwyt, entuzyastyczne uniesienia obce są tym ludziom. Ani toń morza, ani majestat gór spiętrzonych, nie przemawiają do nich potęgą swego uroku. Bo i kiedyż mogły przemówić do nich? w jakiej szczęśliwej chwili mogły zostać odczute, zrozumiane?
W dobie lat dziecięcych, w małym podróżniku, groźny pomruk fali, harde wyżyny gór budzą przedewszystkiem trwogę. Drży on i cofa się... Lęk wszakże trwa niedługo, zostaje wyśmiany — na tem koniec.
Nikt malca nie stawi oko w oko z zachodem albo wschodem słońca, z firmamentem zasianym gwiazdami, albo wściekłością burzy, nikt nie uczy patrzeć na piękno, podziwiać je i kochać, jako dar, jako szczęście, uciechę i ozdobę życia... Dziecko, do którego natura przemówiła, zdmuchnięte odrazu, zgaszone i wystygłe, zbiera muszle na wybrzeżu, lub chodzi wystrojone po deptaku modnym. Nie dostrzega już zjawisk, które je w pierwszej chwili przerażały, nie widzi potęgi natury ani jej piękna.
Wiek młodzieńczy, sam przez się, takiemu dziecku zgaszonemu krainy czarów nie otworzy — czasem jednak, choć w ogóle rzadko, traf postawi na jego drodze kogoś, kto klucz Sezamu posiada, wprowadzi je i zechce być mu przewodnikiem. Lecz w warunkach, jak wspomniane, traf powyższy, bywa raczej powodem do komplikacyi trudnych, niż trafem szczęśliwym.
W wieku dojrzałym coraz bardziej lubi się wygody; podróż dalsza lub wycieczka krótsza potrzebną bywa jednak z nudów. Ale uczyć się w podróży, badać, poszukiwać, jest rzeczą specyalistów różnych gałęzi wiedzy, nie zaś laika, który pragnie się rozerwać, odświeżyć, zobaczyć coś nowego i nic więcej. Wiek starszy jest wytłomaczony. Starość to odpoczynek, sama natura daje nam wskazówkę, że tak być powinno.
W ten sposób rozumują ci, których nałóg podróżomanii, zaszczepiony od dzieciństwa, wypędza z kraju corocznie, i dlatego powiedzieć można, że grosz, wywieziony przez nich, ginie bez korzyści. Dobrze jeszcze, gdy nie idzie wprost do kieszeni naszych najzawziętszych wrogów, z czem ogół podróżnych stale bynajmniej się nie liczy.
A wszak podróże są jednym z dogodnych i wielostronnych środków kształcenia. Każdy wedle potrzeb swych i upodobań znaleźć w nich może materyał do nauki, wszyscy zaś mnóstwo wrażeń nowych i odświeżających. Dla ludzi znużonych pracą mózgu, podróż, lub choćby tylko wycieczka dalsza w strony obce, jest wprost ożywczym zdrojem. Głód wrażeń bywa tak dotkliwy jak potrzeba posiłku; dopóki odczuwać się dają, organizm choćby najmocniej wyczerpany, posiada żywotność. Byle zaraz, byle jak najśpieszniej wzmocnić go, pokrzepić, a będzie nadal prawidłowo funkcyonował. Lecz, gdy apetyt zniknie, gdy wrażeń ucichnie potrzeba, gdy człowiek spracowany i zdenerwowany żąda ciszy i samotności takiej, że radby pod ziemię się schował, najdroższych swoich nie widział, z nikim nie rozmawiał, źle jest bardzo. Dlatego zanim do ostateczności takiej dojdzie, dać mu trzeba ratunek.
Ludzi przepracowanych umysłowo mamy bardzo wielu. Wśród literatów, artystów, dziennikarzy, wśród nauczycieli i nauczycielek, jedni są bliżej kresu wytrzymałości nerwów, inni dalej; mało kto cieszy się całkowitą równowagą i pewnym jest jutra. Ci umęczeni poświęciliby chętnie parę lat swego bezbarwnego życia za jeden miesiąc nie jakichś tam przerafinowanych uciech stolicy pierwszorzędnej, lecz zwiedzenia brzegów morskich, kawałka Szwajcaryi lub Finlandyi, fiordów norweskich, — upojenia się naturą i odżywienia — odrodzenia. Dać im to byłoby dobrodziejstwem niesłychanem, prawdziwym czynem miłosierdzia, a jednocześnie owocem zdrowo pojętej ekonomii.
Kto złoży tę ofiarę w dobie ciągłej ofiarności? Kto ma środki dostateczne, aby to podźwignąć? Miliarderów kraj nasz nie posiada, lecz świadomość o potędze zrzeszeń trafia coraz bardziej do przekonania społeczeństwa i coraz nowe cuda tworzy. Zbiorowe podróże i wycieczki wejdą wcześniej czy później na porządek dzienny i sprawę rozstrzygną. Oby się to stać mogło jaknajrychlej bez odwlekania z roku na rok, nie lata, lecz miesiące tworzą kandydatów do Tworek i Jana Bożego, a zwykle decyduje nawet krótszy termin. Niekiedy jedna chwila!...