<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
K


Kto taki? kto taki? — przerwał nagle naprzeciw idący którego nie postrzegli aż się zbliżył i stanął przed nimi z laską na ramieniu.
Szambelan wielce zafrasowany śmiejąc się poprawił kapelusza i chciał zagadać.
— No, ale któż taki ta nudna baba? — nalegał nowo przybyły. — A! domyślam się, — rzekł po pauzie, — mijacie wrota Podkomorzanki, Szambelan niechybnie ją tak zdeterminował. — Ślicznie, bardzo ślicznie...
— Jako żywo! mylisz się asindziéj, — krzyknął odgadniony, — mówiliśmy o kim innym.
Nadchodzący, jak się z ubioru pokazywało, był duchownym, a na teraz zastępował proboszcza przy kościele który dawniéj do xięży Pijarów należał. On sam był niegdy członkiem tego zgromadzenia i po rozwiązaniu go za szczęście miał sobie że go ostatniego zostawiono przy tych murach i kościele do których przywykł od lat młodych. X. Kalasanty Herderski chociaż już sam jeden tu pozostał, sercem zawsze należał do zakonu którego suknię nosił jeszcze.
Był to mężczyzna pięknéj twarzy choć nie pierwszéj już młodości, szlachetnych i wypogodzonych rysów, jasnego czoła, trochę może jak na xiędza za strojny i zbyt po świecku wyświeżony, ale z wyrazu jego oblicza znać było, że mu nic nie ciężyło na sumieniu, że w zgodzie żył z sobą.
W miasteczku wszyscy kochali xiędza Herderskiego który żył cały miłością przeszłości, wspomnieniami zakonu i czuł się dumnym że był następcą Konarskiego.
To co się dawniéj dawało postrzegać w klasztorach pijarów, cechowało xiędza Herderskiego; był to nie ów dawny xiądz, pokorny cenobita, cichy, skromny, potulny, ubogi i umyślnie opuszczony, ale duchowny światowy, jeśli się tak nazwać godzi, strojny, wyperfumowany, umiejący doskonale znaleźć się w salonie, dbający o to jak się pokaże. Obcowanie z klassą wyższą nadało mu śmiałość, sposób obejścia się swobodny, język który go do niéj zbliżał.
Pomimo téj cechy oryginalnéj, xiądz Herderski ściśle spełniał obowiązki swoje, nie uwalniał się od najprzykrzejszych i nie stękał na ofiary. Ale w dzisiejszem położeniu już nie professor ani kaznodzieja, ale kapłan wiejski i proboszcz, obcując z ludem najwięcéj, doznawał sam przykrości w niezwykłą wpadając sferę i zrażał pańskością swą ubogich, którzy się doń poufale zbliżyć nie śmieli. Obowiązki proboszcza spełniał cierpliwie, kościół podniósł, cmentarz ogrodził, organy wyrestaurował, zakrystję zbogacił, kazania jego zdaleka zwabiały słuchaczów, — ale to nie był ideał proboszcza wioski do którego lud zbliża się z zaufaniem i kocha poufale a sérdecznie. Xiążka, rozmowa, modlitwa uroczysta, salon, były dlań stosownem zajęciem; w chacie ubogiéj, na pogrzebie, z ludem prostym dusił się i męczył.
Był to duchowny, wedle świata, wielkiego znaczenia w sferze stosownéj; — sam on za takiego się uważał, i przyznawał do nieumiejętności postępowania z wieśniakami i maluczkiemi, których nie mniéj przeto kochał. Żywego charakteru, niekiedy niepostrzegł się jak mu się wymknęło śmielsze zdanie, ale szczery i szlachetny idąc za popędem uczciwym nierozważnie, sądził w duchu że czyni to w ślad idąc poprzedników swoich, i walczy po staremu z jezuityzmem. Wszystko téż co mu się niepodobało, jezuityzmem nazywał.
Ceniono i kochano poczciwego xiędza Herderskiego, to pewna jednak że do spowiedzi, do łoża chorego, do pociechy i podziału smutku prędzéj wezwano wikarego bernardyna niż jego, — na wista zaś, herbatę, na eleganckie chrzciny, wesele wystawne, gdzie słowem pięknem przemówić było potrzeba do szanownych oblubieńców lub exorty za duszę o któréj dalszych losach trudno coś było wnioskować — rychléj jego niż bernardyna. Trzeba mu téż przyznać, że był bardzo wymowny i miał dar poruszania ludzi, choć sam nie ruszał się wcale. Przywykły do trumien i łez, nie rozczulał się łatwo, ale doskonale znał sprężyny które pociągnąwszy, można było łzy dobyć, i nikt tak nie mówił mowy pogrzebowéj przy spuszczaniu do grobu jak on, nikt tak nie potrafił pochwalić nieboszczyka gdy nie było zbytnich powodów chwalenia.
Nieraz prostaczek bernardyn wikary zdumiewał się w pokorze ducha temu olbrzymiemu talentowi na zimno, xiędza proboszcza i dziekana. Umarł człek który włościan troszyneczkę dusił, z żoną nie żył, dzieci zaniedbywał, niewiedzieć co było począć — ale sama biedna żona i dziatki przychodziły prosić i zaklinać o exortę. Xiądz proboszcz pogładził się tylko po brodzie.
— No! no! bądźcie państwo spokojni. — I jak zaczął obracać życie zmarłego, zawsze znalazł coś niezbyt przeciwiącego się prawdzie, z czego mógł sumiennie pochwalić, a z pomocą amplifikacji czynił łacno z nieboszczyka wielkiego w kraju obywatela, ideał przywiązania do ziemi ojczystéj lub coś podobnego.. W innych razach dobywał cnoty nieznane z kryjówek i mocno na nie nastawał, mijając coby wprost z życiem się nie zgadzało, — zawsze i zawsze znajdując co powiedzieć.
W domu xiędza Herderskiego choć nieco znać było duchownego, wszakże mało przypominał celę anachorety, wiele dbał o elegancję i istotnie domek miał jak cacko urządzony, pachnący, kwiecisty, śliczniuchny. Mnóstwo osób bywało u niego na herbacie, a często i na obiadkach, które starannie przyrządzał bardzo dobry i sławny na całą okolicę kucharz, niegdyś uczeń francuza Brieux, którego xiążę Sapieha wykradł był z Paryża.
Zobaczywszy xiędza Herderskiego który znany był z uwielbienia swego dla Podkomorzanki, Szambelan stał jak podcięty..... proboszcz śmiał się że go złapał, pan Joachim udawał że nic nie słyszał, i byłaby może milcząca scena owa zakłopotania przedłużyła się, gdyby z furtki naprzeciw któréj się zastanowili właśnie, rozpoczętéj rozmowy nie przerwał im głos wesoły acz stary..... bo w nim zdala czuć było że wychodził z ust już zębów pozbawionych.
Etiam celeritas in desiderio mora est! — zawołał — czyli, chociażeście asindzieje prędzéj przyszli niżem się ja spodziewał, wszakże pragnienie moje widzenia was, późnemi czyni gośćmi!
— A! pan professor, — zawołał odwracając się xiądz Herderski, a za nim tenże wykrzyknik powtórzyli, Szambelan rad że się wyrwał ze szpon pijara i pan Joachim.
Na progu schludnego dworku stał człowiek stary już, łysy jak kolano, w długim surducie, z okularami w ręku i uśmiechał się do przybyłych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.