Resztki życia/Tom I/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
B


Był to professor emeryt pan Paweł Malutkiewicz zwany pospolicie Seneką, zamieszkujący tu z małą pensyjką od lat kilku. Całem jego zajęciem było od lat dwudziestu przeszło poczęte i nieustannie przez niego zbogacane nowemi noty tłumaczenie Seneki, i ztąd go imieniem upodobanego filozofa zwano.
Był to jeden z najszczęśliwszych ludzi na świecie.
Uśmiechniecie się gdy wam powiem, że mimo to, ledwie mu na życie starczyło tak był ubogi, — żył bezżenny, osamotniony, w dnie słotne napadała go głuchota, często cierpiał na reumatyzmy i nie miał w świecie żywéj duszy, któraby się oń troszczyła, i o którąby się niepokoił.
Pomimo to, ten zupełny sierota uśmiechał się zawsze z słodyczą i nie poskarżył nigdy — sam mówił i łacno mu wierzyć można było, że był szczęśliwy. I on także dożywał tu ostatków życia, ale chwile jego były tak zajęte, tak pełne, umysł tak pracą ożywiony, świeży, uczucia tak młodzieńcze i szlachetne, że resztek biednych używał piersią całą.
Głównie szczęście swe winien był, czemu? pracy i celowi jaki sobie w życiu założył.
Nie wiem czy kiedy był młodym i czy go świat obchodził, czy o czynniejszem w innéj sferze życiu zamarzył, nikt go nie widział i nie znał inaczéj jak dzisiaj, to jest wiekuistym tłumaczem Seneki. Życie jego całe zajęte było pismami Seneki, łacińską literaturą, narzekaniem na upadek zamiłowania starożytności i wyśmiewaniem nowostek. W tem obcowaniu ciągłem z filozofją starożytną (gdyż choć Seneka był mu najulubieńszy, nie wystarczał jednak sam niezmordowanemu pracownikowi, który pożerał co tylko Rzym i Grecja zostawiły po sobie) — Malutkiewicz stał się człowiekiem starożytnego hartu duszy. Był to raczéj stoik niż chrześćjanin, filozof w rodzaju Epiktetowego ideału, więcéj niż uczeń Chrystusów, ale niemniéj człowiek prawy, zacny, wielkiéj siły charakteru i prawdziwie pogardzający światem. Prawdomówca nielitościwy, miał sobie za obowiązek być niegrzecznym by zostać sprawiedliwym, fałszu niecierpiał, nie rozumiał udawania, a świat i jego wielkości pozorne, wcale mu nie imponowały, owszem ubóstwo swe znosił z jakąś dumą poczciwą diogenesowską.
A że przy tem miał stały cel życia, że nie spróżnował chwili, a codzień cóś w swoim Senece znajdował do poprawienia, w texcie wątpliwość, w przekładzie niedokładność, że już dwadzieścia razy przepisywał De Clementia, a trzydzieści Epistolae plus quam aureae; — że życie to oszczędne i niewykwintne zaspokajało go doskonale, a nic nie pragnął nad to co miał, bo zebrał bibljoteczkę klassyczną jakiéj u nas w kraju nie miał nikt; staruszek poczciwy był w istocie najszczęśliwszym z ludzi, i chętnie się na to zgadzał że mu nic nie zostaje do życzenia prócz wydania Seneki.
To więc co do szczęścia najpotrzebniejsze, miał nawet nadzieję, że ujrzy dzieło swe odbite na welinie nowemi głoskami, z żywotem autora i przypisami. Ale dotąd kroku był jeszcze ku temu nie uczynił, po kilkudziesiątletniéj pracy nie czując się gotowym do wystąpienia przed światem.
Staruszek miał fizjognomję pargaminową, żółtą, oko jednak choć pracą ściśnięte i zapadłe, bystre, czoło wyniosłe, nos maleńki i nieco zadarty, usta wpadłe, policzki wystające i sam znajdował że nieco Sokratesa przypominał, a w rzeczy saméj był dobrze brzydki, ale coś poczciwego miał w twarzy nie pięknéj.
Od ciągłego siedzenia i przechylania się na bok prawy cały był zgięty w tę stronę, a przez niewytłumaczone oddziaływanie jakieś wszystkie spięcia odzieży, węzeł chustki, koszula i kołnierzyki, uciekały mu zawsze w lewo. Chodził trochę przygarbiony.
Zdaje się że jedyną życia jego trucizną było to przesuwanie się uparte odzieży na lewo, bo nieustannie koło siebie ją poprawiał choć to nic nie pomagało, a chustka, surdut, koszula, znowu się sunęły w tę stronę.
Wysiedziawszy znaczną część dnia nad Seneką, a parę godzin poświęciwszy lekcjom łaciny któréj uczył jakichś malców dobréj woli, a raczéj potrzebujących karmić się tą niezbyt smakującą im potrawą, — lubił potem Malutkiewicz zabawiać się w towarzystwie gawędą i rozprawiał wiele. Ale rozmowie jego brakło przedmiotu bo żył z xiążką i świat go nie obchodził, musiał więc mówić tylko o Senece, o starożytnych, opowiadać ich biografje, a gdy był w dobrym humorze, żartował sobie z literatów, szczególniéj z nowszych pisarzy których mocno posądzał o nieznajomości języków klassycznych i literatury.
— Żeby z nich który choć tego głupiego Eszenburga przeczytał? — mawiał — jużbym im darował...
— Moglibyście waszmość, wyśmienicie wstąpić do mnie, siąść w ganku i pogawędzić ze starym — rzekł potem. — Idziecie? po co? dokąd?
A nie zawadziłoby starego posłuchać?
Quod Senior loquitur, omnes consilium putant.
— Ale nie lepiejżebyś zrobił professorze kochany, żebyś ty z nami poszedł? — spytał pan Joachim, — wieczór cudny, przechadzka rozmowie nie wadzi, ty i tak siedzisz do zbytku. Nas tu trzech przeciw jednemu sedentarjuszowi perypatetyków..... ot! chodź z nami.
Malutkiewicz z razu stanął jakby uderzony argumentem.
— Ja na przechadzkę, — rzekł powoli — po co?
Amicum laedere, ne joco quidem licet.
— Powiada Seneka, — dodał xiądz Herderski z uśmiechem.
— A pewnie że Seneka, — poparł professor, — zatem żeby on na tem nie cierpiał żem ja uparty, bez żartu idę z wami, czekajcie tylko bym się przyodział... a potem służę.
To mówiąc, z żywością młodego chłopca professor wszedł do domu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.