Resztki życia/Tom II/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Resztki życia |
Wydawca | Księgarnia Michała Glücksberga |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst tomu II |
Indeks stron |
Przeprowadziwszy chwilę rodzeństwo które się na to zgodzić nie mogło, by po dwóch u drzwi Podkomorzanki odprawach, raz trzeci do nich zapukać, choć pragnęło bardzo wcisnąć się do zaczarowanego oczyma Adeli ustronia; Szambelan pod pozorem pilnéj sprawy cofnął się ku swojemu dworkowi. W drodze dopiero ochłonął zupełnie i zdał sobie rachunek z tego co go spotkało, oburzając się na Poronieckiego, i gdy tam słowa nie miał na odpowiedź mu należną, teraz wymowne bardzo znajdował wyrazy na skarcenie jego zuchwalstwa. — Śmiałek jakiś! — mówił do siebie, — ale to postępek nie do darowania, puścić go płazem nie można..... toć on ze mną począł sobie, jak z jakim młokosem.... Wprawdzie były powody, miał o co się przyczepić do mnie, ale zawsze! — Cóż teraz począć? najstosowniéj plunąć, pogardzić i milczéć!...
Wchodził do swojego dworku usiłując wsunąć się jak najciszéj, tak aby uniknąć oczów pani Farfurskiéj, ale ta już na niego czatowała oddawna. Ledwie za klamkę pochwycił, gdy przeciwne drzwi otworzyły się szybko i kuzynka stanęła przed nim z rozognioną ciekawością twarzą.
— Cóż to się stało? — zawołała, — pan byłeś u sąsiada?
— Ja?
— Widziałam jak wychodziłeś! na moje oczy!
— Tak! tak! w rzeczy saméj, właśnie o tem mówić miałem, śmieszne zdarzenie, sam mnie zaczepił, prosząc o radę w jednej sprawie; niepodobna było odmówić!
— Dlaczegóż dotąd tak unikał, a tu nagle tak się rozczulił?
— Rozczulił, w istocie, zgadłaś Jadwisiu! tak było, łzy miał w oczach... ale to tajemnica do pewnego czasu... nie mogę nic powiedziéć... dałem słowo...
— Nawet mnie? — z wyrzutem poczęła, krygując się kuzynka.
— Ale nikomu a nikomu...
To mówiąc, Szambelan wpadł do swojéj izdebki myśląc że przerwie rozmowę, ale pani Farfurska pogoniła za nim.
— Co mi to pan prawisz! — odezwała się, tajemnica? bałamuctwo! Niby to ja tak ograniczona jestem, że uwierzę, tyle czasu od Waćpana uciekał, a tu nagle zwierzenia się jakieś i tak ścisłe związki...
Szambelan przyparty ostro, nie znalazł już innego środka nad oburzenie, z którem rzadko, w stanowczych tylko chwilach zwykł był wybuchać. Przybrał więc minę uroczystą i poważną, odprostował się, usta zesznurował i rzekł powolnie.
— Nie widzę potrzeby nikomu zdawać rachunku z moich czynności!
— Żartuj zdrów! — rozśmiała się kuzynka — przed kimże to grasz tę komedję.
— Mościa pani!
Chwilę popatrzywszy na niego szydersko, Farfurska rozśmiała się w głos i wyszła.
Dzień to był feralny dla nieszczęśliwego starca, który upadł wysilony na kanapę, narzekając na nieznajomego, swoję ciekawość, niewolę miasteczka i życie pełne goryczy.
Przybycie pana Joachima, powracającego ze wsi i przychodzącego przywitać sąsiada, przerwało czarne myśli i nieco rozjaśniło mu czoło.
— Dawnożeś WPan z przejażdżki?
— Kilka godzin tylko.
— Nie uwierzysz, — dodał sąsiad, — jak nam tu WPana brakło i długim czas jego oddalenia się wydawał. Zdaje mi się, że znajdziesz zmian wiele.
— Tu? a cóż się tak odmienić mogło?
— A! a! winna wszystkiemu Podkomorzanka i panna Adela..... miasteczko ciągle jeszcze zajęte nowem zjawiskiem, Referendarz już formalnie się kocha, ja szaleję, młody Żelizo pisze poezje, panna Petronella sarka, xiądz Herderski się unosi, wszyscy patrzymy na siebie z ukosa...
— No, a nasz nieznajomy? — spytał od niechcenia przybyły.
Szambelan zaczerwienił się i zakrył chustką.
— A! ten, — rzekł — no, to wiadomo że się do niczego nie miesza, i jak był, tak pozostał dzikim i nieprzystępnym. Wprawdzie, dorzucił miarkując się, ja z nim małą zabrałem znajomość, ale mnie ona do dalszych stosunków nie nęci, dziwak opętany.
Oddalenie się pana Joachima wcale na poczynającą się chorobę nie pomogło, pojechał niespokojny o siebie, niepokój powędrował za nim, powrócił podrażniony i nierad cierpieniu i lekarstwu. Rozplątany węzeł marzeń wił się po jego sercu i głowie, napróżno usiłował ochłodnąć, zapomnieć, wyszydzić sam siebie, nic nie pomagało, obraz Adeli stał przed nim nieruchomy, a któż nie wie że ideały rosną, gdy rzeczywistość z oczów znika. Tak się i tu stało, w wyobraźni i sercu spragnionem rysy zaledwie pochwycone, oblały się blaskami czarnemi, cały poemat rozwinął się na tle tęsknoty i dumań.
Joachim postrzegł że oddalenie było oliwą na ogień wylaną, że zbliżenie mogłoby chyba ostudzić i oprzytomnieć. — Poczynająca się namiętność już mu kłamała i nasuwała rozumowania fałszywe których on logice pozornéj oprzeć się nie mógł. Mówił w sobie, że powinien narazić się na niebezpieczeństwo aby je przebrnąć i zwyciężyć, a w głębi tego było pragnienie powrotu, tęsknota za czarnemi oczyma pięknego dziewczęcia, niewysłowiona żądza cichego zapatrywania się na nią. Uczucie żądało zbliżenia, rozum je posłuszny tłumaczył jak pedagog najęty tem że rzeczywistość leczy, odczarowuje, że są plamy i na słońcu, że w codziennem obcowaniu to co zdala wydawało się tak jasnem, ściemnieć musi i znijść z obłoków na szarą ziemię.
Z postanowieniem więc walki odważnéj powracał biedny wędrowiec do miasteczka, rachując na swe doświadczenie i siły.
Po przykrem wrażeniu jakiego doznał gdy mu Szambelan zaczął mówić o otaczających Adelę, o przebywającym przy niéj młodym Oktawie, już był powinien poznać że sam przed sobą kłamał obojętność, ale uczucia tego nie chciał nawet tłumaczyć; niespokojny pochwycił kapelusz i zostawując Szambelana zakłopotanego, wyszedł niedobrze wiedząc dokąd, a machinalnie znalazł się przed gankiem Podkomorzanki.