Resztki życia/Tom II/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Resztki życia |
Wydawca | Księgarnia Michała Glücksberga |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst tomu II |
Indeks stron |
Właśnie mimo krzaku wirginji w którym bzyczały osy, przemykał się nie oglądając za siebie staruszek, gdy w chwili kiedyby oczów ludzkich najmniéj pragnął uniknąć, zetknął się oko w oko z panem Referendarzem i godną jego siostrą.
Był to dzień utrapień dla nieszczęsnego Szambelana, — nikt bowiem straszniejszym dlań nie był nad starą pannę i krochmalnego jéj brata.
Petronella cofnęła się widząc wychodzącego z pustego dworku w którym nikt dotąd nie bywał staruszka i załamując ręce, zawołała z przejęciem:
— Pan Szambelan tutaj! — w Imie Ojca i Syna... a taiłeś się pan tak starannie ze swemi stosunkami, a ubolewałeś że nic dojść nie możesz? Więc to jakaś tajemnica? poznaliście się... znacie? a przed nami to zakryte?
Złapany na gorącym uczynku stary potrzebował całéj swéj przytomności umysłu aby się wytłumaczyć nie przyznając do upokorzenia jakiego doznał i sceny którą mu zrobił Poroniecki; rozmaite myśli przebiegły mu po głowie, zawahał się, zmieszał, chciał odejść tymczasowo aby wolną chwilą uprząść jakąś bajeczkę, ale panna Petronella nie puszczała i uśmiechając się nagliła.
— Taki to z pana przyjaciel, — rzekła, — oświadczasz się zawsze ze swą przychylnością, a masz widać sekreta których my pewniebyśmy jednak nie zdradzili... czyż się to godzi?
— Ale żadnych sekretów — jąkał się Szambelan, prawdziwie najnaturalniéj w świecie.....
— Bywałeś tu a niceś nie mówił? więc go znasz? więc z nim w stosunkach?...
— Tak, w istocie, od kilku dni, poznajomiliśmy się przypadkiem, na przechadzce, nie wiedziéć jak przylgnął do mnie biedny człowiek, — oglądając się dokoła mówił stary. Bardzo zacny a nieszczęśliwy i godzien litości...
— Więc któż to taki? — nalegała panna Petronella...
Szambelanowi tak dalece wykłamać się była potrzeba i odwrócić podejrzenia, że nie bardzo obliczając następstwa, jął mówić żywo słuchającéj z najgorętszem natężeniem ciekawości pannie Petronelli:
— Człowiek zrażony do świata, ale wielkiéj zacności, ogromnie bogaty..... familji bardzo znakomitéj, spokrewniony z najpierwszemi domami... pełen talentów, dobroczynny, czuły ale dusza zraniona potrzebująca wypoczynku...
— Byćże to może?
— Ze łzami spowiadał się przedemną, — dodał stary, — musieliście państwo postrzedz jak ztamtąd wybiegłem wzruszony, przejęty... rozczulił mnie swoją niedolą.....
— Ale jakimże sposobem poznaliście się?
— Najnaturalniéj, sam uczuł jakąś ku mnie sympatję, zbliżył się..... potrzeba zwierzenia, zresztą niewysłowiony jakiś pociąg który nas wzajemnie ku sobie nęcił... dosyć że padliśmy sobie na szyję i obleli łzami...
— Aż tak! — zawołała panna Petronella, — ale mówże porządnie? cóżeś widział? co słyszałeś? bogaty? nieszczęśliwy? czy żonaty? nie? jakże?
Szambelan zrobił minę tajemniczą i zafrasowaną.
— Więcéj nad to mówić mi jeszcze niewolno, — rzekł, — związany jestem słowem uroczystem, świętem, złożonem na ołtarzu przyjaźni... milczę.... bo muszę...
Panna Petronella ruszyła ramionami.
— Ale przecieżby to od nas nie wyszło — odezwała się.
— Słowo dane, słowo święte! — pospiesznie rzekł ocierając się ciągle i poglądając ku furtce Szambelan, — dosyć że to jest najzacniejszy z ludzi, ale serce zranione głęboko.
— Czemuż u lepszych, niż ci co mu życie zakrwawili nie szuka pociechy? — westchnęła panna.
Referendarz pokiwał głową i dobył wstążeczek orderowych z dziurki surduta chcąc je uwidocznić, niewiele zresztą przykładając uwagi do rozmowy, która go mniéj obchodziła niż siostrę, chciwą szczegółów i łakomą gawędki.
Szambelan byłby się już wymknął, ale mu nie dozwoliła.
— Czegoż się WPan tak spieszysz? — zawołała z gorzkim wyrzutem rachując na to, że w dłuższéj rozprawie z czemkolwiek wypaplać się musi. Cóż się stało z panem Joachimem? On, co nigdy z miasteczka się nie ruszał, znikł nam z oczów nagle, w tem być coś musi? nic pan nie wiesz?
— Sam się temu dziwuję i zrozumieć nie mogę.
— Czy nie zbroiła co córeczka? hę? zięć może? przecież to nie dla polowania?
— Nic nie wiem.
— Pełen dziś WPan jesteś najobrzydliwszych tajemnic, — z wyrzutem odpowiedziała panna, ale choć nas tak jako ludzi obojętnych i obcych nie okazując nam zaufania, na któreśmy zasłużyli traktujesz, my nie umiemy odpłacać równą monetą. Chodź z nami... mam rzeczy ciekawe...
— Ciekawe? — powtórzył Szambelan.
— I nie będę z nich robić tajemnicy jak WPan, — dodała uśmiechając się misternie panna Petronella. — Wystaw sobie, kochany Szambelanie, że od przybycia téj Adelki, wszystko u nas w miasteczku głowy potraciło, — nie mówią tylko o niéj, nie pragną tylko ich towarzystwa, nie chodzą tylko tam... Niechże my, słabe ludziska, ale xiądz Herderski siedzi dnie i wieczory całe u Podkomorzanki, u Żelizów tylko ona na placu, młodemu Oktawowi zdaje mi się głowa się zawróciła, Malutkiewicz fraka nie zrzuca, idzie rozmowa tylko o niéj... to śmieszne!!
— Piękność, — odezwał się stylem Stanisławowskim stary — zawsze panuje nad światem:
Pomimo wszystkie płci naszéj zalety,
My rządzim światem, a nami kobiety.
— Ale jeden dzieciak, boć to ledwie rozwinięte, a płoche i samowolne jak dziesięcioletnie dziewczę, — mówiła panna. — Wystaw sobie, że nawet Referendarz...
Brat uśmiechnął się z pewnym rodzajem zadowolnienia.
— No! no! — rzekł, — a cóżby to było tak zdrożnego, nie widzę, ani mój wiek, ani pozycja nie zagradzają mi drogi.
— Ale się formalnie zakochał, Szambelanie! — ciągnęła daléj panna Petronella, — co na to powiesz?
— Ja podobnie, — rozweselając się powoli, ale nie bez obawy poglądający jeszcze za siebie, odpowiedział Wędżygolski, — wszyscyśmy zakochani, ale nie z równą nadzieją! Ja pierwszy nie mam żadnéj.
— Jakże i owszem, — szepnęła panna, — możesz mieć nadzieję i pewną, że się z ciebie śmiać będą. Podkomorzanka jak była całe życie, tak jest nieopatrzną, zraża ludzi poważnych i dojrzałych, a młokosów wabi. Wystaw sobie, że młodego Oktawa zapraszają tam codzień na jakieś czytania, niby na lekcje... chłopcu biednemu zawrócą głowę, a z tego przecie nic być nigdy nie może. Tymczasem mój brat, któryby mógł mieć serjo jakieś widoki, dwa razy już nie został przyjęty.
— Jakież widoki? — powtórzył zdziwiony Szambelan wpatrując się z osłupieniem w Referendarza — jakto? panbyś myślał?
— Ale ja nic nie myślę! nic nie chcę! — oburzony tem aby go nie skompromitowano, zawołał urzędnik — panienka ładna, podoba mi się, jednak do jakichś tam projektów bardzo daleko.
— Ale gdyby... przerwała siostra.
— Dajże WPanna temu pokój... dosyć! — rzekł Referendarz stanowczo... wiele na to potrzeba bym życie moje komuś powierzył...