Resztki życia/Tom II/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Resztki życia |
Wydawca | Księgarnia Michała Glücksberga |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst tomu II |
Indeks stron |
Wdział naturalnie professor frak swój najnowszy ze starych, kamizelkę z baryłkowemi guzikami, ów kapelusz szeroki w górze a wązki od spodu, i ująwszy w dłoń laskę, zabierał się wychodzić, gdy chłopiec jego tak niezwyczajną i nigdy niepraktykowaną zdumiony ochotą, przerażony zaparł mu sobą drogę w progu domostwa i krzyknął:
— Co to panu się stało?
— Hę? co? jak? — zamyślony przebąknął Malutkiewicz, — co? jak?
— Pan wychodzi! o téj porze!
— Słyszysz! czy mi wyjść niewolno?
— A jakżeż będzie! — zawołał chłopiec — a godzina obiadu?
— Uczynię jak mi się zda lepiéj! — odparł trochę oburzony zuchwalstwem sługi stary, — czekaj i milcz pełniąc swój obowiązek... to do ciebie nie należy!
— Pewnie chory! — szepnął chłopak, — tego to jeszcze nie bywało nigdy żeby mi tak odpowiedział!
I stanął w ganku Janek patrząc co daléj się dziać będzie z professorem, który powoli kroczył ku dworkowi Podkomorzanki.
Tam także odwiedziny jego w takiéj porze, niemałe wywołać miały zdumienie, byłto bowiem fakt tak niesłychany, tak niepojęty, że Podkomorzanka widząc z ganku zbliżającego się Malutkiewicza, naprawdę się przestraszyła z razu.
— A cóż to za gość rzadki! — zawołała.
— Zwłaszcza w téj godzinie kiedym zwykł siedziéć za stolikiem, — odparł professor, — ale życie ma niespodziane swe zwroty! Ani mi się téż śniło bym panię dobrodziejkę dziś odwiedził i to jeszcze przed południem, ale necescitas frangit legem...
— Przyznaję się że mnie przestraszasz! — wprowadzając go do pokoju, odezwała się Podkomorzanka żywo, — mówże proszę, co takiego? co się stało?
Ale żywo Malutkiewicz nie mówił nigdy, a dziś potrzebował namyśleć się dobrze od czego zacząć i jak to opowiedziéć; nim więc postawił kij, powiesił na nim kapelusz, usiadł i zebrał idee, Podkomorzanka miała czas dobrze się zniecierpliwić.
— Professorze, widzisz że mrę z ciekawości, jestem kobieta przecie.
— A ja mężczyzna mościa dobrodziejko, przynajmniéj quoadam nim byłem, — dodał professor, — o ile pani ciekawą, tyle ja znowu dyskretny i uważny być muszę z obowiązku płci i wieku... Rzecz w istocie niepomału dziwna, osobliwa i nie do wiary!
— Ale cóż to takiego?
Na te słowa weszła Adela, a że professor more antiqo pocałowaniem ręki witał, nim wstał, poszedł, dopełnił obrzędu, powrócił i usiadł napowrót, gospodyni do ostatka straciła cierpliwość ramionami zżymając.
— A! jakiżeś nudny professorze! — zawołała.
— Nie przeczę, — odezwał się — być może, ale gdyby nie w domu pani i pod jéj dachem, prawdą za prawdę bym odpowiedział, żeś pani w zbyt gorącéj wodzie kąpana!
— Już pozwól że i mniéj niecierpliwa istota, miałaby prawo być ciekawą! przychodzisz w godzinie w któréj nigdy świat cię nie widzi, z całą powagą nauczycielską pedagoga, z jakiemś przygotowaniem do czegoś ważnego... i trzymasz mnie pół godziny na gorących węglach.
— Jakto? jużby być miało trzy kwadranse na dwunastą! — co do słowa to biorąc, rzekł Malutkiewicz i dla sprawdzenia dobył zegarka, którego widok Podkomorzankę dobił.
— Jest... ile chcesz, sprzeczać się nie będę, ależ mów..
— Rzecz tedy jest taka, — odezwał się zbierając myśli stary — ale naprzód Exordium.
— Nie darujesz przemowy?
— Niemogę... Wypadek wychodzi ze zwykłych codziennego życia naszego trybów, raczysz mi pani cierpliwego do końca użyczyć ucha... nie przerywać i nie zmuszać do summaryjnego opowiadania któreby nic nie znaczyło i nic nie powiedziało. Zaczynam ab ovo: znacie państwo wszyscy w miasteczku pewną dziewczynę, imieniem Annę, córkę stolarza Prokopa pijaka, ale nie bezmózgiego człowieka. Istota owa sławna tu jest z piękności i trochę z trzpiotostwa swojego...
— Nadzwyczaj zajmująca i oryginalna postać! — przerwała Podkomorzanka, — nie mogę się jéj napatrzéć gdy spotkam, co to za oczy! jaka kibić! jaki wdzięk ruchu!
— To ta którą mi ciocia pokazywała! — dodała Adela.
— Ale mówże daléj professorze, jaki ona miećby mogła związek z rannemi twemi odwiedzinami?
— Wielki bardzo: dziś tedy pracowałem wedle zwyczaju nad pierwszą xięgą Naturalium Quaestionum, gdy słyszę coś szelpocze w przedpokoju, coś pokaszliwa, wychodzę zdumiony, widzę oto ta Andzia.
— Ona! u ciebie!
— Osłupiały nie umiałem pojąć co znaczy jéj przybycie, dziewczyna zmieszana, ja zdziwiony, tandem poczynam pytać i dowiaduję się że panna Anna chce gwałtownie..... słuchajcież panie... uczyć się! — i wybrała mnie sobie za nauczyciela!
Podkomorzanka parsknęła wielkim śmiechem.
— Uczyć się! czego? łaciny?
— A choćby i łaciny byle się uczyć, — odpowiedział Malutkiewicz, — nagle jéj taka przyszła ochota! Dziewczyna jakem się mógł przekonać z krótkiéj rozmowy rozsądna, nie głupia, ale jak i dlaczego zapragnęła czerpać ze zdroju umiejętności, nie pojmuję. To tylko wiem że gotowa z chłopcami do mnie chodzić, tak gwałtownie o nauce jakiejś któréj wyobrażenia nie ma, marzy...
— Prawdziwie, niesłychane prawisz nam rzeczy!
— Sam to wiem! Próżna to tedy myśl żebym ja sobie takiego miał wziąć dyscypuła... ludzieby mi oczy wykłuli; a z drugiéj strony zadanie i pytanie — czy się godzi pragnącego nie napoić? głodnego nie nakarmić?
— Pytanie to w ten sposób już postawiłeś kochany professorze żeś je rozwiązał razem... odpychać się nie godzi!
— A czegóż ja ją uczyć będę? ja! — zawołał Malutkiewicz. — Pomyślałem tedy sobie, pójdę do panny Podkomorzanki po radę i coś tam ułożymy.
— A! ciociu droga! — zakrzyknęła Adela któréj oczy zabłysły radością, a nie mogłażbym ja jéj uczyć, zająć się nią i...
— Dziecię moje, nie byłoby żadnéj przeszkody, — odezwała się trochę zafrasowana Podkomorzanka — ale... to szalona dziewczyna, popsuta, zalotnica; samo zetknięcie z nią, wprowadzenie jéj do domu...
— To egoizm ciotko! — przerwała Adela, — godziż się na to oglądać! Nie mamyż właśnie większych jeszcze obowiązków względem zepsutéj, opuszczonéj, zaniedbanéj istoty, którą pokierować możemy, poprawić i w śliczną tę postać wlać nową duszę... O! co to za szczęście byłoby dla mnie...
Malutkiewicz pokręcił głową zażywając tabaki i pociągnął w prawo kołnierz, chustkę i kamizelkę wedle obyczaju zakręcające się w stronę przeciwną, znać było w rysach jego lekkie wzruszenie, Podkomorzanka z dumą uściskała Adelę...
— Ona uczy nas obowiązków naszych, — zawołała — tak jest, opuścić biednéj dziewczyny nie podobna, zajmiemy się nią obie, ja wybadam... potem uczyniemy co Bóg natchnie, a razem uwolniemy cię od kłopotu kochany professorze, bo z takim uczniem miałbyś ciężkie zadanie, te czarne oczy mogłyby cię z mistrza na żaka przerobić.
— To może nie, — rzekł Malutkiewicz, — ale zawsze formosa puella to nie smarkacz któremu się łapę bije i klęczéć każe... ani wiem cobym począł, a któż wie, nużby się odezwała młodość którą dawno pogrzebałem. Pamiętam co Seneka powiada:
Amare iuveni fructus est, crimen seni,
co się dla pani tłumaczy, że młodemu kochać dobrze jest, staremu występkiem. A zatem, — dodał zabierając się do kapelusza i laski, — poselstwo moje spełnione, Anusię pani przysyłam i od wszelkich następstw ręce umywam... Jednak przyzna pani, że wypadek dziwny i nagłe postanowienie téj wietrznicy bezprzykładne... Znamy to przecie jako latawicę od lat wielu, nigdy jéj na myśl nie przyszło wziąć się do niczego, a tu ni z tego ni z owego chce zostać uczoną... Zkądże myśl? jaki powód? ginę w dochodzeniu przyczyny, ale wyznać potrzeba, że człowiek niepojęty i kładnąc się w trumnę tyle się go zna co w powijaczach, choć się samemu w téj skórze chodziło.
— Ale bo to już z twarzy znać, — zawołała Adela, — niepospolitą istotę, taka piękność nie spotyka się na ulicach, coś w niéj szlachetnego, poważnego, a w wesołéj jéj pieśni którą słyszałam, dziwny się smutek i tęsknota przebijały... A! jakże mi już pilno ją zobaczyć i zacząć moje posłannictwo...