Resztki życia/Tom II/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Resztki życia |
Wydawca | Księgarnia Michała Glücksberga |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst tomu II |
Indeks stron |
Podkomorzanka po odejściu p. Joachima zamyśliła się smutnie zostawszy sama, uczynione postrzeżenie wywołało cały szereg przypuszczeń najrozmaitszych, niepokój ją ogarnął, zaczęła robić sobie wymówki za niebaczność postępowania i z obawy o swe dziecię szukać na niebezpieczeństwa ratunku.
— To dziecię z główką zapaloną, potrzebujące przywiązania, żywe, on miły i łatwo się mogący podobać choć nie młody... a jam była dotąd tak głupia, żem ani pomyślała o tem warząc sobie biedę... Wprawdzie przechodziło mi to przez myśl... ale nie przypuszczałam by się mój wdowiec miał tak prędko rozpłomienić! Teraz, niema wątpliwości, jest już jakieś uczucie... a jednak wieki są niestosowne i dla Adeli cośby lepszego znaleść można. Lepszego?? — spytała sama. — Któż to wie co lepsze! człowiek wytrawny, pełen serca, miły... kochałby ją miłością ojcowską i mężowską... byłabym o los jéj spokojną... a jednak ta różnica wieku... ta żywość Adeli która pokochać go nie mogąc gwałtownie, późniéjby wywołała może jakie uczucie nieszczęśliwe.
Podkomorzanka zaczęła chodzić niespokojna.
— Winnam temu sama... a dziś może zapóźno, zapraszałam go do domu; otóż i skutek mojéj zwyczajnéj nieopatrzności. Stara już jestem a głupia, ludzi nie znam, świata nie rozumiem, wszystko jasno i pogodnie widzę...
Przywiązanie do Adeli zwiększyło niepokój Podkomorzanki, która téż i niebezpieczeństwo sobie roiła daleko straszniejszem niż było... Postanowiła więc natychmiast swe dziecię wybadać i poruszona czekała odejścia Anny, aby zaraz się zaspokoić otwarcie mówiąc z Adelą.
Wkrótce téż Anna odeszła, a wychowanka wbiegła do salonu żywo i rzuciła się w objęcia ciotki cała wzruszona i szczęśliwa.
— Ciociu! mateczko! — zawołała, — cóż to za dziewczę i kochane stworzenie! jaką mi dałaś uczennicę! A! ty nie wiesz co ja z niéj zrobię...
— Takiego trzpiota jakeś sama! — odezwała się ciotka, — widzę to z twojego dla niéj zapału!
— Nie masz wyobrażenia co to za istota! coś tak oryginalnego, a umysł pojętny niesłychanie, a rozsądek niezmierny, a serce...
— I wszystko to poznałaś w pół godziny...
— Na to nietrzeba długo czasu, Anna nie umie udawać, cała jeszcze jak ją Bóg stworzył, naiwna, szczera, otwarta... a piękna! a miła...
— Otóż i rozkochałaś się w niéj zupełnie, smutnie dodała Podkomorzanka, — ale ostrożnie moje dziecko... Któż wie, i tu może czekają cię gorzkie zawody, na dnie tego serca mogą być uczucia niepohamowane, a wzrosłe na dzikiéj téj roli jak chwasty..... przyjdzie ci trzebić, znajdzieszże siły ku temu?
— Nie wątpię!!
— A! szczęśliwa, ty jeszcze o niczem nie nauczyłaś się wątpić... ale nie mówmy o Annie, mamy na ten raz coś ważniejszego...
Adela spojrzała ciotce w oczy.
— No, a zatem bez przygotowań mateczko..... i śmiało do rzeczy, — masz mi co do wyrzucenia?
— Nie, ale cię chcę spytać tylko; spodziewam się że szczerze mi odpowiesz.
— Jak na spowiedzi...
— Otóż, powiem ci, — patrząc jéj w oczy zaczęła Podkomorzanka, — że mnie coś pan Joachim niepokoi...
— Pan Joachim?
— Tak jest, trochę się znam, a trochę przeczuwam, ten człowiek gotów się w tobie pokochać... choć nie młody (i nie zbyt stary jeszcze...) widzę że mówi o tobie z takiem uczuciem, z takiem uwielbieniem, jak gdyby już coś było...
Adela zarumieniła się co nie uszło oka ciotki.
— Ale gdzież znowu, ciociu, to być nie może?
— Może lub nie, przewidujmy wszystko.
— Przewidzieliśmy już, — smutnie dodała Adela, — więc cóż daléj ciociu kochana?
— Dajmy że jest zakochany.
— Przypuszczam choć nie wierzę...
— Miłość ta rośnie coraz gwałtowniéj...
— Dajmy na to.
— Co z nią począć? — zapytała ciotka — jakież ty masz dla niego uczucia?
— Przyznam się ci najszczerzej... że... ot, sama nie wiem.
— Jakto? nie jesteś pewna że on ci obojętny?
— Ale nie obojętny mi wcale, lubię go, potrzebny mi, przywykłam, mogę powiedziéć żem się do niego przywiązała.
— A gdyby?
— To już za dalekie przypuszczenie ciotuniu, zostawmy czasowi i Bogu, dalsze rozwinienie tego co dotąd ledwie spokojną przyjaźnią nazwać się może.
— I nic cię to nie przeraża.
— Widzisz ciociu żem spokojna...
— Powiedz że nie jest ci obojętny!
Adela spuściła oczy...
— I ja go umiem szanować, — zaczęła Podkomorzanka zmieniając nieco ton rozmowy — ale wieki wasze nie bardzo stosowne, to, jak sama powiadasz, tylko przyjaźń spokojna, a nuż późniéj serce się dopomni gwałtowniejszego uczucia?
— Zdaje mi się że przypuszczamy na raz zbyt wiele, ja tu jeszcze nie widzę coby ciocię niepokoić mogło...
— Ale bo i ten biedny człowiek któremum może do zbytku drzwi nasze poufale otworzyła, widzę że codzień więcéj przywięzuje się i tom była powinna przewidziéć, bo któżby nie szalał za tobą... a nuż on pokocha gwałtownie... to dla niego śmierć!
Adela wstrzęsła się i porwała żywo.
— Z uczuciem żartować się nie godzi, — dodała ciotka, — rodzi się ono z maleńkiego żarenka, a wyrasta niepostrzeżone... dla ciebie to się zdać może ledwie nie zabawką, dla niego być może zabójstwem. Trzeba znać jego życie i zawody, trzeba wiedziéć jak silną bywa ta miłość ostatnia któréj człowiek chwyta się jak deski zbawienia? Cóż, jeśli nie miał pierwszéj? jeśli młodość przeszła dlań w zawodach i ofiarach.
— Ciotko, matko droga, czyń jak ci się podoba, — odezwała się Adela, — powiadam ci co czuję dla niego, szacunek, przyjaźń, przywiązanie nawet, ale zbyt mało znam serce własne bym się tak zimno z przyszłością rachować mogła! To wiem że gdyby mi powiedziano dziś że więcéj go nie zobaczę... zdaje mi się że mocnobym cierpiała, że boleść tego rozstania byłaby wiekuistą.
Podkomorzanka zakryła oczy i plasnęła w dłonie, a rumieniec Adeli i jéj pomieszanie jeszcze ją więcéj uderzyły niż słowa.
— Otóż skutki mojego zaślepienia! — zawołała — stary! ale nikomu wierzyć nie można! przed wszystkiemi drzwi zamykać! wszędzie zdrada i niebezpieczeństwo.
Adela pocichu przyszła i pocałowała ją w rękę z osmuconą jakoś twarzą.
— Uspokój się moja matko najdroższa, — odezwała się głosem poważnym, — chciałaś odemnie szczerości, a ja i tak kłamać nie umiem i święta babcia zaleciła mi w życiu strzedz się fałszu jak plamy. Powiedziałam ci co czuję w duszy, ale nie obawiaj się, ja i boleść i ofiarę wesołą twarzą dźwignąć potrafię. Gdybym kochała nawet i płakać musiała, przywiązanie i łzy połknę w milczeniu, a zawsze ci będę posłuszną... Ja chcę żyć tylko dla ciebie.
— A jaż to dla siebie myślisz żyję? jabym dla fantazji mogła żądać od ciebie poświęceń i narażać cię na cierpienia? — Dziecię moje, o jakże się nie rozumiemy! Ale ja trwożę się i truchleję nad przyszłością, jabym ci narzeczonego z nieba sprowadzić chciała, aby był godzien ciebie... żebym umarła spokojna o twoję przyszłość...
— Ciociu droga, — pieszcząc ją szepnęło dziecię — a możeż człowiek kiedykolwiek przewidziéć przyszłość czy swoję czy cudzą? obrachować ją i stworzyć? jestże ona w mocy ludzkiéj? Nie zawodząż ci na których piersi spoczywa głowa nasza, których serce trzymaliśmy w dłoni? możnaż kiedy wyrzec żeśmy panami jutra?
— Przecież coś począć muszę! — przerwała Podkomorzanka.
— A gdybyśmy daléj szli po prostu jak dziś bez rachuby za sercem i instynktem?
— I wszystka wina potem na mnie!
Adela się rozśmiała.
— Ciociu, — rzekła, — twoje przywiązanie dla mnie zatruwa ci spokój! nadto już przewidujesz i cienia się lękasz... a Pan Bóg... a anioły stróże! a mój że choć dziecinny rozumek! Przecież i on coś wart? a modlitwy babci? a twoje?... O! doprawdy lękać się nie mamy czego... zmieniać nic nie potrzeba... a tak nam dziś dobrze że i w rajuby lepiéj nie było...
— Otóż to ja tego się lękam, że ci już tak bardzo dobrze! — w duszy powiedziała sobie Podkomorzanka.