Resztki życia/Tom III/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Resztki życia |
Wydawca | Księgarnia Michała Glücksberga |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst tomu III |
Indeks stron |
Gdy się ujrzała znów w swoim cichym saloniku, otoczona znanemi twarzami i ścianami biedna chora, powoli odeszła jéj zupełnie odrętwiałość i zesłabienie, rumieniec powrócił na twarz, oczy nabrały blasku i rozdrażnienie tylko jakieś po tem grobowem widzeniu pozostało.
Żelizowa znalazła ją już uśmiechnioną łagodnie i usiłującą uspokoić przytomnych, a Adela u nóg klęcząca, szczebiotała, starając się ciotkę rozweselić i cały wypadek w żart obrócić.
— Wszyscy tu znają tego dziwaka, — mówiła, — a Andzia kilka razy mi o nim wspominała...
— Bóg go tam wie co on robi, alem ja go nie sto razy spotykała u jezuitów, — dodała dziewczyna. — I mnie on nastraszył nie raz wychodząc nagle z jakiejś kryjówki, bo się nie boi w najciaśniejsze wciskać kąty... ale to musi być chyba czarownik jaki lub szalony... bo cóżby on tam raz wraz robił? W miasteczku od czasu jak tu przybył z nikim się nie poznał, a Szambelana co go śledził, oduczył od tego podobno dosyć niegrzecznie... chodzi sam, nie żyje z nikim. Raz tylko, i Andzia się zarumieniła trochę, — podobno zaczepił Żelizę... gadali z sobą z pół godziny.
— A gdzież Oktaw! — spytała Podkomorzanka, — niechbym mu podziękowała za jego staranie.
— Mój syn — odpowiedziała staruszka — musi być w ganku, czeka tam na mnie.
— Poproścież go tu, poproście, — żywiéj odezwała się chora.
Andzia wybiegła po Oktawa pierwsza, korzystając z chwili téj aby się zbliżyć do niego, a gdy młody chłopak wszedł do saloniku, smutna przypadła na ławce w ganku zająwszy jego miejsce.
— Przepraszam cię kochany Oktawie, — obracając się ku niemu przemówiła Podkomorzanka — nastraszyłam cię bardzo? nieprawdaż, ale to już przeszło! Tak poczciwie krzątałeś się koło mnie, pozwól sobie podziękować.
— Gdyby nie Andzia którą tam Pan Bóg nam zesłał, nie bardzobyśmy sobie dać radę potrafili, — rzekła uśmiechając się Adela, — pan Oktaw ma tylko tę zasługę wraz ze mną, że się okrutnie ciocinego strachu przeląkł.
— Ty słyszę znasz tego upiora? — zapytała Podkomorzanka.
— Ja?
— Andzia mi mówiła żeś raz z nim rozmawiał dosyć długo...
— A tak! — przebąknął Żelizo pomieszany nieco przypomnieniem okoliczności w jakich się to trafiło — w tych samych ruinach zachwycony burzą zetknąłem się z nim i miałem to szczęście że sam mnie zaczepił...
— A o czemżeście mówili?
— O ludziach, świecie... znać w nim zbolałego i zmęczonego życiem człowieka, niewiele przecie nauczyć się mogłem..... Dziwak i nieszczęśliwy...
— Prawda, — zawołała śmiejąc się już Adela, która od kolan ciotki nie odstępowała, — że doskonale się dobrał do miejsca i wypadku z tą swoją twarzą bladą, oczyma zbłąkanemi, włosem rozczochranym... i okropną fizjognomją.
— Moje dziecię; — cicho dodała Podkomorzanka całując ją w czoło — nie śmiéj się nigdy z bladéj twarzy i obłąkanych oczów, są to piętna żywota i boleści, które poszanować potrzeba. Któż wie ile razy zblednąć musiał cierpieniem ten, komu na wieki krew do serca uciekła? ile razy płakały te oczy które dziś już bez łzy suche i straszne są obłąkaniem?
— Żal mi go serdecznie, ale po cóż tak straszny, — mówiła Adela, — i chodzi po jamach żeby ludzi przerażać swojem zjawieniem? Nie mogę tego sobie inaczéj jak szaleństwem wytłumaczyć.
— Dlaczegóż szaleństwem? — zawołała dosyć żywo Podkomorzanka — są tak długie godziny w pustych i niezajętych niczem resztkach życia pod starość, że się dziwować nie godzi, jeśli fantazja zaprowadzi kogo na mogiły... do grobu, w gruzowiska i ruiny!... kto wie co może powiedziéć podniesionemu duchem milcząca czaszka i proch znikłych ludzi... Biedny zaprawdę kto w śmierci musi szukać pokarmu, ale nie zawsze obłąkany i szalony.
— Ciocia tak dobra że go jeszcze tłumaczy, — odezwała się Adela, — bo co ja to mu téj chwili trwogi nie daruję! Byłyśmy w strachu śmiertelnym i gdyby nie poczciwa moja Andzia... Ale gdzież się już ten trzpiot podział? zapytała wodząc oczyma — przecież mnie choć dziś nie powinna opuścić?...
— Nie obawiajcie się panieneczko, — z za drzwi ukazując się — przerwała Andzia, — jeżelim wam na co potrzebna, to mnie macie póki chcecie...
Połóżmy panią żeby sobie odpoczęła, a same nad nią siedziéć będziemy i bajki prawić choćby do białego dnia...
To mówiąc uśmiechnęła się i przystąpiła do Adeli, która ją pogłaskała po twarzy.
— Dobrze, dobrze, — odpowiedziała Podkomorzanka, — każecie mi leżyć położę się, ale niechże poczciwa Żelizowa powraca do domu i naszego starego uspokoi, że mi się nic nie stało. Dobranoc wam..... bądźcie o mnie spokojni... Nic się staremu gratowi jak ja nie stanie, twarde to i zaschłe! jakby tak któréj z was młodszych możeby ciężko przestrach odchorowała, ale ja jużem nie jednego w życiu doznała, nie jedno silniejsze od tego wzruszenie, dłuższa boleść biły o tę wątłą budowę którą Bóg kruchą uczynił, aby świadczyła o Jego sile... Przejdzie i to jak przeszło wiele innych w życiu przygód, utrapień i wzruszeń, jak przechodzi życie samo.
To rzekłszy uścisnęła Podkomorzanka Żelizowę, uśmiechnęła się do Oktawa i biorąc rękę Adeli powoli posunęła się do swego pokoju, ale pogrążona w zadumaniu i widocznie jeszcze nie rozbudzona z wrażenia jakiego doznała.