Resztki życia/Tom III/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Resztki życia |
Wydawca | Księgarnia Michała Glücksberga |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst tomu III |
Indeks stron |
Oktaw długiem wejrzeniem pogonił za odchodzącemi, a wzrok jego spotkał oczy Anny zwrócone nań z wyrazem uczucia które się nieopatrznie zdradzało i wejrzenie spokojne, łagodne, ale niemniéj przejmujące pięknéj Adeli, które go badać się zdawało.
Wyszedł rozmarzony dziwnie temi dwoma promieniami które świeciły w duszy jego jak dwa słońca na jednem niebie, równego blasku, równéj siły, choć barwy odmiennéj.
— Która z nich? — pytał sam siebie i odpowiedziéć nie umiał. — Godziż się je porównać, a jednak urok prostego dziewczęcia jest li mniéj potężny od czystéj aureoli tego niebiańskiego zjawiska? Jedna i druga piękne jak anioły... ale ta będzież mnie kochać kiedy jak Anna, a możeż co miłość zastąpić? Do téj zniżyć się muszę, tamta podniosłaby mnie do siebie... ku Adeli lecę wyobraźnią, tchnieniem poezji, ku tamtéj ciągnie namiętność, wspomnienia, szał jakiś nieprzezwyciężony! przy jednéj z nich zapominam o drugiéj, gdy obu nie widzę, obraz ich w jednę całość się łączy! A! to coś niepojętego! Miał słuszność ten człowiek, potrzeba uciekać!
Przypomnienie Poronieckiego który czekał wiadomości o zdrowiu Podkomorzanki, zmusiło Oktawa odprowadziwszy matkę, zwrócić się nazad ku jego mieszkaniu. Uliczka którą przechodził jeszcze była ożywiona wieczornym ruchem przechadzających.
Już się ta była wieść rozeszła o wypadku Podkomorzanki, a że nikt z sąsiadów nie był przy nim i wzmiankę tylko jakąś z ust czyichś pochwycono, łatwo sobie wyobrazić jak przekształconą i powiększoną została.
Złapano zaraz Oktawa obrzucając zapytaniami, jak to było? czy prawda że Poroniecki ukazał się im nagle z trupią głową w ręku i pochodnią, okryty białem prześcieradłem, sztylet trzymając w zębach... że Podkomorzankę chciał zabić! i t. d. i t. d.
Usłużny Szambelan pomimo szacunku jaki teraz okazywał dla nieznajomego, już chciał biedz wzywać pomocy urzędu i załogi prosić, a kobiety truchlały...
Opowiadanie Oktawa który cały wypadek jak był opisał, i odarł go nielitościwie z przyczynionych dodatków, jakkolwiek nieco uspokoiło, wydało się jednak mniéj od bajki prawdopodobnem.
Wszyscy wzruszali ramionami domyślając się że chłopak coś ukrywa i nie dopowiada, a Szambelan szeptał że się zawsze sąsiada jakby przeczuciem obawiał i mocno go miał w podejrzeniu.
Pożegnawszy pannę Petronellę, Referendarza i wylękłego Szambelana który nie przestawał dowodzić, że nieznajomy wypadł ze sztyletem.
Oktaw pod pozorem przechadzki, przesunął się nie chcąc być widzianym przez ciekawych sąsiadów ku domkowi Poronieckiego.
Świeciło się tu w jednem oknie i furtka od ogródka była otwarta, jakby kogoś oczekiwano; wszedł więc, a słysząc z sieni żywy chód w sąsiedniéj izbie, ku niéj się zaraz obrócił.
Tu zastał Poronieckiego, który wielkiemi kroki latał, długie swe włosy zarzucając na tył głowy i oburącz trzymając się za czoło. Postrzegłszy wchodzącego nieznajomy stanął i zapytał:
— Jakże się ma? zdrowsza?
— Lepiéj, lepiéj, ale jednak wzruszenie to mocno się jéj czuć dało. Oddawna ją znam, zawsze silną i niełatwo ulegającą podobnym wstrząśnieniom... musiała się jednak niezmiernie przerazić!
— Czegóż? człowieka który się jéj nagle ukazał! dzieciństwo!
— Nie pojmuję i ja...
— Możesz mi co powiedziéć o Podkomorzance? o téj kobiecie? — spytał po przestanku Poroniecki, — ten wypadek zajmuje mnie i radbym wiedziéć kto ona?
— Zdaje mi się żem już to panu mówił — rzekł Oktaw. — Jest to córka możnego niegdyś obywatela... dziś oddawna pani swéj woli, niezamężna, majętna, osiadła u nas w miasteczku gdzie wiele czyni dobrego.
— A to dziewcze co z nią było?
— Panna Adela, jéj kuzynka, siostrzanka, która wprzód wychowywała się przy babce... sierota równie... po śmierci swéj opiekunki wzięta przez Podkomorzankę.
Poroniecki zdawał się myśli zbierać.
— Rodzice Podkomorzanki pomarli więc?
— Oddawna, kilkanaście lat temu.
Milczeli oba.
— Siadaj, chodź, rób co ci się podoba, — rzekł po chwili gospodarz chwytając się za głowę — nie umiem gości przyjmować bom ich rzadko miewał u siebie; alem ci rad żeś mnie odwiedził. Ja także, — dodał, — czuję się nie dobrze, ten krzyk kobiecy przejął jakoś... nie swój jestem,.. drżę i czuję gorąco na przemiany... Głupie życie — rozśmiał się w końcu, — siwe włosy nic nie znaczą i nie dają rozumu!! dziecko się w starcu jeszcze odzywa!
Wstrząsał się tak i widocznie okazywał pomieszany i chory, że Oktaw chociaż mu pilno było do domu, nie chciał go opuścić.
— Ale pan także nie dobrze jesteś, — rzekł; coś na to poradzićby trzeba, położyć się, napić, spocząć!
— To wszystko dobre dla tych, którzy przywykli się pieścić, — odparł gospodarz z uśmiechem goryczy pełnym, ale dla ludzi od losu wypróbowanych ani rad, ani łóżka, ani medykamentów, ni spoczynku! Słyszałeś pewnie o tych biednych żołnierzach co na placu boju rzuceni z porozbijanemi łbami, po trzy dni i trzy nocy tracąc krew i nie mając czem ust odwilżyć, wyszli jednak z życiem samą siłą własną, bo nie wybiła ich godzina... Tak nie jeden raz było ze mną, znam się z pobojowiskiem i chorobą. — Nic mi nie potrzeba — ludzkie rady i pieszczoty więcéj ciężą niż wspomogą. Jeśli jest siła w głębi człowieka — wytrwa, jeśli zabraknie jéj — zginie... No, to zginie... a nieużyteczną gębę jedną mniej na świecie.. cóż za szkoda?
— Każdy z nas przecie użytecznym być może!
— A! a! tak pochlebiamy sobie rzekł Poroniecki — jedni drugim niewieleśmy potrzebni, a częściéj zawodni, Panu Bogu także nie bardzo służym na świecie, nam samym dosyć ciężko życie dźwigać, więc po cóż żyć?
Za młodu, wam, co innego śni się — ale gdy troska twarz kryje, przekwitną nadzieje i serce w piersi stwardnieje, wierzaj mi, śmierć jest dobrą rzeczą.
— Przyszedłeś więc do tego! — zawołał Oktaw, — że możesz pan to szczerze powiedziéć!
— Nigdy nie kłamię, — odparł nieznajomy, bo to się téż i na nic nie zdało — życia nie cenię bom go sprobował.
Na chwilę zamilkli oba. Oktaw poglądał na przechadzającego się Poronieckiego i śledził w jego twarzy uczuć, które się na niéj wypiętnowały długiemi powtarzając laty. — Dziwna téż to była ruina ta twarz na któréj obok śladów piękności, wszystkie burze serca i zniszczenie namiętności, nędze żywota i cierpienia wycisnęły swe szpony. Reszta niedogasłego życia błyskała jeszcze w oczach głęboko pod czaszkę wsunionych, a niekiedy iskrzących ogniem, który stare ich płomienie przypominał.
— A! i ja... i ja byłem w Arkadji! — odezwał się po chwili wciąż chodząc i ruchem gwałtownym ciała usiłując zburzenie wewnętrzne opanować gospodarz — i jam był młody... i mnie uśmiechały się usta dziewcząt i ku mnie szły dłonie ich drżące i ja wierzyłem w wiekuistość uczucia, w nieśmiertelność szczęścia, w niezachwianą wierność serca, w cnotę i miłość ludzką..... ale to wszystko dziś poszło w gruz i rozsypkę...
Ty stoisz na progu tego gmachu o wspaniałych portykach z którego ja odczarowany wyszedłem... i nie powiem ci jak ten co za dwa złote miał zobaczyć dziwotwór, a widział jakąś klejonkę oszusta, żebyś szedł i patrzał z kolei, zwodzić cię nie chcę, powiadam, nie idź i nie płać! — Wiem że słowa tu na nic, że wszyscy tą drogą przejść musiemy, a żal mi cię serdecznie. W twojéj młodości ja widzę moją własną i dlatego jak od innych nie uciekam od ciebie..... radbym napaść oczy widokiem tego w co już nie wierzę, a co kocham jeszcze jak pijak któremu wódka spaliła wnętrzności, a jednak drży gdy ją zobaczy.
Tyś jeszcze szczęśliwy, pudełko Pandory masz w piersi całe i nienaruszone... nadzieje wszystkie, wiarę wielką... śmieje ci się co mnie goryczą napełnia...
I stanął naprzeciw Oktawa założywszy ręce na piersi z uśmiechem politowania.
— Hej! hej! — rzekł, — gdyby mi twoich lat dwadzieścia przy mojem doświadczeniu! Któż wie! na nicby się i to może nie przydało, razem to nie chodzi, gorączka dwudziestoletnia pożarłaby nawet wspomnienia bolów i cierpienia.
I niewiadomo zkąd i jak łzy nagle polały się po twarzy nieznajomego, a on ich nawet ocierać nie myślał, pobiegły strumieniem po marszczkach twarzy wyżłobionych dawnym płaczem...
— Prawda że tu zimno, ubogo i smutno — dodał zwracając rozmowę — źle ci?
— Nie, — odparł Oktaw, — jam nie przywykł do pieszczot, nie zważajcie na mnie, ale wam?
— Mnie wszędzie i zawsze chłodno! muszę latać aby się rozgrzać nieco... słońce albo pali lub nie grzeje wcale... powietrze ostudzone... żyć trudno... nawet ciałem walczyć potrzeba aby wyżyć i przeciągnąć nędzę naszą... cóż duchem?
Którąż z nich dwóch kochasz tymczasem? dorzucił śmiejąc się i zwracając do Oktawa.
— Jakto? — zawołał młody chłopiec.
— No! bo Andzia ciebie kocha i kusi... a tamta? to śliczne, czyste dziecię... jakże ją zowiesz? Adela?
— Nie śmiałbym na nią podnieść oczów!
— Masz słuszność! doprawdy rozumniejszy jesteś niż sądziłem... w miłości szukamy serca; dlaczegóż ma być koniecznie oprawne w brylanty? Nigdy wyżéj sięgać nietrzeba i na palce się spinać, bo wówczas lada szczutkiem cię kto wywróci.
Nieznajomy zdawał się w ciągłéj gorączce która się co chwila wzmagała, głos jego coraz stawał się żywszy, silniejszy, oczy jaśniéj pałały, usta poruszały się prędzéj..... ujął Oktawa za ręce.
— Mój młody przyjacielu, — rzekł — wzbudzasz we mnie jakieś uczucie, którego dawno nie doznawałem, czysty jeszcze jesteś i poczciwy. Widzę cię nad brzegiem przepaści... okrążonego niebezpieczeństwy, chcesz li posłuchać dla twéj nauki a dla ulgi mojéj, spowiedzi z życia biednego człowieka? Dawno, o dawno nie spowiadałem się już ni przed xiędzem, ni przed kimkolwiekbądź..... ciężą mi grzechy i boleści... będziesz li miał cierpliwość posłuchać długiéj powieści?
— Byleś mnie godnym zaufania osądził!
— Ja młodości ufam, bo w niéj są siły Boże... późniéj człek sobie obcina te skrzydła, by chodzić o kulach...
Wysłuchawszy dziejów, lepiéj zrozumiesz dziwaka który ci się wydał zrazu pół obłąkanym, lub jednym z tych fanfaronów cierpienia, co rany swe produkują prosząc o jałmużnę litości... Jestem tem czem mnie życie uczyniło... jak Bóg stworzył, a nie kłamię nic... i litości zresztą więcéj się obawiam niż pragnę. Litość jest doskonałą dla tych co ją dają, ale co ona tym którzy ją przyjmować muszą? ciepłą wodą... bez woni i smaku!
Słuchaj więc i ucz się, młody przyjacielu... bo to dzieje prawdziwe.