Resztki życia/Tom IV/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
K


Kilka tygodni czasu wielkie tu sprawiły zmiany, i gdy po powrocie swoim do miasteczka, Wielica niespokojny pospieszył do dworku Podkomorzanki, zastawszy ją na progu siedzącą samą jedną wypadkiem, zdziwił się znajdując wesołą dawniéj sąsiadkę, głęboko zamyśloną i tak zatopioną w sobie, że przybycie jego nierychło postrzegła.
— A! to pan, kochany mój sąsiedzie! — zawołała uśmiechając mu się wesoło i smutnie zarazem, — już musisz zapewne wiedziéć co za cuda tu u nas zastajesz, a mianowicie mnie którąś porzucił starą panną bez nadziei pójścia za mąż, nagle poddeptaną i niemłodą jejmością? Ale radabym ci zarazem i męża mojego przedstawić, który choć może z początku się niepodoba, bo to człowiek skołatany życia wypadkami, powinien być twoim przyjacielem... Ty jeden go tu może ocenisz i będziesz dlań wyrozumiały i pobłażający.
— Jakże się nie mam zdumiewać, kiedy mi pani sama powtarzasz tę nowinę nie do wiary, która już na wsi mnie doszła.
— Dziwuj się jak chcesz, a nie potępiaj, kochany panie Joachimie. Powiem ci pocichu, jak staremu przyjacielowi, że dziwnie mnie moje szczęście nowe, mnie samą co ci to mówię, zdumiewa i ogłusza... Módz uścisnąć dziecię i nazwać je tem słodkiem imieniem, posłyszyć od niego nazwisko matki... po latach wielu podać dłoń temu co cierpiąc za nas dotrwał nam wierny do końca... a! na takie szczęście sił potrzeba!
Westchnęła Podkomorzanka.
— Adela jest u siebie, — dodała, — ale gdyby wiedziała żeś pan przyjechał, jużby tu była pewnie, tak niespokojne byłyśmy o pana... a Parol jego tak tęsknił... przynajmniéj jak my... Ale mówże nam o sobie?
I poczęła się długa rozmowa, ale oboje mimo zapewnień wzajemnych szczęścia, wzdychali i byli smutni, a pan Joachim niedoczekując się Adeli, odszedł do xiędza Herderskiego.
Nie przeczuwał on zapewne że i w Adeli wielka znajdzie zmianę i usiłował oddalić się od niéj, znowu pochwycony myślą niebezpieczeństwa jakie mu zagrażało; jakie jéj mogło grozić od niego.
Na probostwie znalazł świat wielki jakiego się niespodziewał i wieczorek proszony, któremu już asystował Szambelan, pan Poroniecki i Oktaw, nie licząc miejskich urzędników i Malutkiewicza, który w kątku jakąś łacińską xiążkę wertował.
Wszyscy go otwartemi przyjęli rękami, a mąż Podkomorzanki przystąpił doń starając się okazać mu uczucie przyjacielskie. Na niego naturalnie z ciekawością największą zwróciły się oczy przybyłego, potem na Oktawa który dość smutny i pogrążony w jakichś młodzieńczych dumaniach siedział w kątku. Przerwany na chwilę wist, odciągnął znowu graczy, a pozostali rozmawiać poczęli o obojętnych przedmiotach. Szambelan który wychodził z gry, odciągnął wprędce pana Joachima.
— Otóż patrz asindziéj co się tu u nas dzieje... nowy świat, — rzekł, — człowiek nie wie, na którą stąpić nogę. Tego przybłędy niby to męża naszéj Podkomorzanki, ja cierpiéć nie mogę i z tem się nie taję... patrz co za spojrzenie, kto wie co on robił na świecie i czem się zabawiał... nienajlepiéj mu z oczów patrzył...
Pan Joachim się uśmiechnął.
— Mów co chcesz, a ten przybysz dla nas wcale nie pożądany, dom Podkomorzanki, ona sama zupełnie zmieniona, smutna, zadumana, pogrążona... ja szczerze przyznaję, że się go boję. Mało mówi, a gdy się odezwie, to narzeka i szydzi, przywykły znać do biedy, nie może się ze szczęściem oswoić. Fatalny nawet wpływ już wywarł na Oktawa, którego ja nie pojmuję, dzieciak spochmurniał także, chodzi z głową zwieszoną.
— Kochany Szambelanie, czy się tylko nie uprzedzasz przeciwko niemu?
— No! no! sam osądzisz!
Wielica mało mógł jednak wnioskować z pierwszego zbliżenia, ale nie uszło jego oka to, że Poroniecki zupełnie obcy zwykłemu spokojnemu towarzystwu, przyzwyczajony do innéj klassy społeczeństwa, z ciężkością się w nowem kole obracał. Zdawało się jakby się obawiał wszystkich i niedowierzał otaczającym, a mowa jego często przechodziła w słowa ostre i szyderstwa niespodziane. — Xiądz Herderski który już bliżéj się z nim poznał, nieustannie go powagą swoją miarkował i na właściwszą sprowadzał drogę. — Z przeszłości pozostała szorstkość jakaś, czyniła Poronieckiego trudnym w towarzystwie człowiekiem.
— Biedna Podkomorzanka! — rzekł w duchu przybyły, — i dla niéj resztki życia są pokutą za przeszłość, a oczekiwane szczęście może się stać ciężarem!
Po chwili skinąwszy na Oktawa, który tu nie miał zajęcia, Wielica wyszedł z nim razem.
— Coś i ty mi, — rzekł do niego kierując się przez rynek do uliczki swojéj — nie najlepiéj wyglądasz, posmutniałeś, zdziczałeś, co ci jest, mów mi szczerze.
— Ale nic, — odparł młody chłopak, — może mimowolnie czuję zbliżanie się chwili odjazdu, a zawsze mi ciężko opuszczać Kaniowce.
— Poznałeś bliżéj Poronieckiego?
— Jestem z nim bardzo dobrze, — odpowiedział Oktaw.
— Mogę cię spytać jak go znajdujesz?
— A będęż ja miał odwagę sądzić o człowieku po niewielkiéj liczbie godzin jaką z nim dotąd spędziłem?
— Nie pytam się o sąd, ale o wrażenie twoje.
— Zdaje mi się złamaną i biedną istotą dla któréj mało co pozostało na ziemi; długie cierpienie zabiło w nim władzę używania nawet maluczkich przyjemności powszednich. Tak przywykł do gorączki i nieszczęścia, że w spokoju zdaje się ich szukać, wyglądać, przeczuwać...
— Ale dziś błogi wpływ Podkomorzanki, — rzekł pan Joachim.
— Należałoby się spodziewać, — dodał Oktaw. — Zresztą dusza poczciwa, serce dobre, ale wystaw pan sobie więźnia, któryby po dwudziestu latach męczarni powrócił do spokojnéj strzechy z któréj go wyrwano; zawsze na jego rękach zostanie blizna od kajdan, na czole marszczka od troski.
— A Podkomorzanka?
— Ona pracuje nad jego szczęściem, a o swojem nie myśli. — Adela i on, to dwa życia jéj cele. Obie kobiety z tem większą troskliwością obchodzą się z nim, że nagrodzić by mu chciały co w przeszłości przebolał... ale...
— Mów otwarcie.
— Nie wątpisz pan, że szanuję wysoce człowieka który godnie cierpieć umiał, a dla mnie jest przyjazny i serdeczny, ale nie mogę dziś powiedziéć by to nowe stadło po latach tylu rozłąki, miało tem być czemby się stało może pracując na harmonją umysłową i serdeczną... Podkomorzanka i jéj mąż cale odmienne mają obyczaje, pojęcia, formy, a Poroniecki zawsze się wydaje upiorem z innego świata.
— Inaczéj téż być nie mogło, — odezwał się Wielica.
Oktaw chciał mówić coś jeszcze, ale zamilkł postrzegłszy się w porę że nie swoję by był wygadał tajemnicę. O owem bowiem marzeniu skarbu zakopanego w ruinach klasztoru, jemu się tylko jednemu zwierzył Poroniecki, a nawet w chwili rozpoczęcia nowéj życia epoki, myśl dobycia jezuickiego lochu nie opuszczała go i niepokoiła.
— A panna Adela? — zapytał Joachim spoglądając na Oktawa.
— Zawsze tak cudna i anielska istota jakąś ją pan tu widział wprzódy, zawsze taż sama. Zbliżenie się do niéj, poznanie bliższe nie ujmuje, powiększa dla niéj szacunek i uwielbienie.
— Daleko już w nich zaszedłeś? — spytał przybyły wesoło.
— Ja? powiększyć się nie mogło co odrazu było największe, — odpowiedział Oktaw spuszczając oczy. — Aniołów się nie poznaje, one się objawiają odrazu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.