Rodzicom
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rodzicom |
Pochodzenie | 1942-1943-1944 z rękopisu autora |
Data wyd. | 1942-1944 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
A otóż i macie wszystko.
Byłem jak lipy szelest,
na imię mi było Krzysztof,
i jeszcze ciało — to tak niewiele.
I po kolana brodząc w blasku
ja miałem jak święty przenosić Pana
przez rzekę zwierząt, ludzi, piasku
w ziemi brnąc po kolana.
Poco imię takie dziecinie?
Poco matko taki skrzydeł pokrój?
Taka walka, ojcze, poco — takiej winie?
Od łez ziemi krwawo mi, mokro.
Myślałaś, matko: — on uniesie,
on nazwie, co boli, wytłumaczy,
podźwignie, co upadło we mnie, kwiecie
— mówiłaś — rozkwitaj ogniem znaczeń.
Ojcze na wojnie twardo.
Mówiłeś pragnąc, za ziemię cierpiąc:
— nie poznasz człowieczej pogardy,
udźwigniesz sławę ciężką.
I pocóż wiara taka dziecinie,
pocóż dzieciństwo jak płomieni dom.
Zanim dwadzieścia lat minie
umrze mu życie w złocieniach rąk.
A pocóż myśl taka jak sosna
za wysoko głowica, kiedy pień tną,
A droga jakże prosta,
gdy serce niezdarne — proch.
Nie umiem, matko, nazwać, nazbyt boli,
nazbyt mocno śmierć uderza zewsząd.
Miłość, matko — już nie wiem czy jest.
Nozdrza rozdęte zdaleka Boga wietrzą.
Miłość — cóż zrodzi — nienawiść, struny łez.
Ojcze, broń dźwigam pod kurtką,
po nocach ciemno — walczę, wiary więdną.
Ojcze — jak tobie — prócz wolności może i dzieło,
może i wszystko jedno.
Dzień, czy noc — matko, ojcze — jeszcze ustoję
w trzaskawicach palb ja żołnierz, poeta, czasu kurz.
pójdę dalej — to od was mam: — śmierci się nie boję,
dalej niosąc naręcza pragnień jak spalonych róż.