Rozstajne drogi/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rozstajne drogi |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1886 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Tegoż wieczora, gdy Leon, powróciwszy od państwa Bogackich, rozmyślał i usypiał, na Szkolnéj ulicy na facyatce wysokiego domu, bladém światełkiem błyskało okno. Po-za niém, w małéj i ubogiéj izdebce, nad stolikiem pełnym robót i książek, siedziała ciemno ubrana i bardzo blada kobiéta. Światło małéj lampy srebrem oblewało jéj czarne włosy, które w grubych warkoczach, z wszelkich uwolnionych więzów, spływały długie i lśniące. Twarz miała bardzo zmęczoną i usta nawet blade. Z piórem w ręce pochylona nad stołem, szybko pisała, zmieniając kartki jedna po drugiej; czasem tylko podnosiła na chwilę głowę, i jakby rozpędzając myśli, które przeszkadzały jéj pracować, przesuwała dłoń po czole.
Dziewiąta, godzinę biły miejskie zegary, gdy u drzwi izdebki ozwało się lekkie pukanie.
Kobieta szybko powstała i, podszedłszy ku drzwiom, spytała z cicha:
— Natalia?
— Tak, to ja jestem, — odpowiedziano, i kobieta drzwi otworzyła. Wchodząca śpiesznie zdjęła kapelusz i futro, podała obie ręce bladéj kobiecie, i obie powitały się milczącym uściskiem. Usiadły przy stole.
— Przez dwa dni nie miałam czasu przyjść do ciebie, Heleno, — rzekła przybyła, — a tak chciałam cię widziéć, że choć już późno, przyszłam tu na chwilę.
— Dziękuję ci, — odpowiedziała Helena, — zawsze mi lepiéj, gdy przyjdziesz rozerwać moję tęsknotę.
— Daj pokój tęsknocie, moja droga, — rzekła uśmiechając się, z pewną przymuszoną wesołością. Natalia; — co tu mówić o tęsknocie w porze roku, wabiącéj do zabaw! Sama myśl o nich powinna cię inaczéj nastroić. Patrz na mnie: nic mnie radośnego nie spotkało, a śmieję się. To wpływ tego, co się na świecie dzieje; bom właśnie była teraz na ulicy, widziałam ruch, gwar, blask, aż miło. A ty jakąś smutną mi się wydajesz i znękaną? Czemu choć oknem na świat nie wyjrzysz? oderwij się cokolwiek od męczącéj cię pracy. Nie ucieknie ci.
— O! moja droga, — rzekła Helena, — rozumiem cię doskonale; udajesz radość, by mię wyrwać z méj zadumy; udajesz zadowolenie, jakiém-byś mnie pragnęła widzieć przejętą; wiész przecie, żem się już wyrzekła nadziei spotkania go kiedyś. Dziś, jak i oddawna, głucha cisza, głęboka samotność wkoło mnie i we mnie. Zamknięta w tych ciasnych i cichych ścianach, słucham, jaki tam na świecie gwar szumi i wre. Potrąca on mnie, gdy wyjdę, a widzę go téż, wyjrzawszy przez drobne szyby mego okienka; widzę tłum, goniący za zabawą, miłością i wesołością; patrzę, na przesuwające się powozy. Wytworni panowie i piękne panie wracają może z teatru, albo na bale jadą. Głowy ich strojne w kwiaty, suknie mają jedwabne, a w dłoniach ich powiewają lśniące wachlarze. Jadą może słuchać muzyki, jaśniéć wśród świateł, spojrzeniem i uśmiechem wabić do siebie młodzieńców, szepcących im złote słowa miłości i uwielbienia. Bóg z nimi... niech się bawią; niech będą szczęśliwi. Nie zazdroszczę im, wiész, Natalio, o tém; ale wiész także, że to, co je cieszy, nie dla mnie. Jam sierota, sama jedna, drobna kropla, zagubiona w morzu, miliardami kropel wrzących zapełnioném; ciemna suknia mnie odziewa, i we włosy nie wplatam kwiatów od czasu, gdym je siać poczęła na grobie mojéj matki! A uśmiech! Natalio, kiedyż on gościł na ustach moich, kiedy gościła radość w mém sercu? nie pomnę; dawno to już być musiało! A miłość? czyż wolno myśleć o niéj biednéj kobiecie, któréj całém istnieniem praca? Nie mówmy o tém, Natalio, to nie dla mnie.
Mówiąc to, ręce miała złożone i oparte na stole, głowę schyloną, jakby pod ciężarem bolesnych myśli.
— Odwagi! odwagi, dziecię! — poważnie wyrzekła Natalia. — Skargi i jęki z twych ust nie wychodzą, ale to jeszcze mało; i ducha wzmódz należy, śród ciężkiéj doli walczyć jak człowiek; z siłą i godnością.
— Natalio, — odrzekła Helena, podnosząc głowę; — wszak nie wyrzekam nigdy, i ty sama nawet nie wiész nieraz, co się we mnie dzieje; czasem tylko, ot, jak dziś, jakby wyzwana przez ciebie, wypowiadam gorycz, jaka, przez długie godziny i długie dnie kropla po kropli zbiera się w mojém sercu. Bóg widzi, Natalio, że nie pragnę blasku ni bogactwa, że szczęśliwym kobietom, które codzień widuję, nie zazdroszczę ich bogatych sukien i pięknych powozów. Ale w sercu mojém jest, nieugaszone najsilniejszą wolą, bezgraniczne pragnienie ukochania i utulenia się pod czyjąś opieką. Tyś silniejsza i zimniejsza ode mnie, przeniosłaś całe życie samotności odważnie i spokojnie. Ja mam inną naturę, kochającą i miękką; mnie zapasy z życiem męczą. Pragnę, staram się być silną i samoistną, ale czuję nieopisaną potrzebę wsparcia i zaufania komuś bez granic. Łzy i skargi panują nad wolą moją przez krótkie chwile, których się wstydzę i których się strzegę; ale cierpienie i tęsknota, to ciągły stan mego serca.
— Natalio, — mówiła daléj po chwili milczenia, — jest w mowie ludzkiéj wyraz jeden, krótki, ale który, jeśli zacięży nad głową kobiety, to już zamknie w sobie cały świat bólu, całe morze tęsknoty. Wyraz ten: sama. Po rozlicznych drogach życia idą ludzie różni, a każdy kogoś sercem kocha, na czyjémś ramieniu się wspiera. Biédna ta, któréj żadne łono nie przytuli z pieszczotą serdeczną, do któréj żadna dłoń się nie zwraca z uściskiem miłości i wsparcia. Gdyby to ludzie mogli pojąć wszystkie gorące a pełne goryczy pragnienia, wszystkie chwile tęsknoty, zwątpienia, zmęczenia i rozpaczy owéj biednéj, drobniuchnéj kropelki, która, śród tłumów niepostrzeżona, przesuwa się przez świat, z ciągłém poczuciem sieroctwa swojego! Gdyby to ludzie mogli pojąć, jak boleśnie jest patrzeć na szczęśliwych, skoro piersi łez pełne; patrzeć na miłość, gdy wszystkie twarze obce; widziéć uśmiechy, a nie módz się śmiać; słyszéć muzykę i każdemu jéj tonowi jękiem wewnętrznym wtórować! O, gdyby to wszystko ludzie odgadli i pojęli, otoczyliby biedną, samotną istotę uściskiem bratniéj, serdecznéj miłości; bo przecież trudno nie kochać tego, kto tak wiele cierpi.
Blada twarz Heleny oblała się żywym rumieńcem, oczy jéj błyszczały, i pod srebrném światłem lampy stała ze spuszczonemi na ciemną suknią rękoma, z warkoczami, wijącemi się po ramionach, niby węże.
Na przeciw niéj, zamyślona i poważna, siedziała Natalia. Surowy profil jéj twarzy wielkim cieniem rysował się po-za nią na ścianie; ręce skrzyżowała na piersi, oczy, pełne surowego smutku, utkwiła w twarz dziewczyny.
— I ja byłam młodą, — odezwała się po chwili milczenia cichym i poważnym głosem, — i ja cierpiałam, i ja pragnęłam, Heleno! A jak świat szeroki i wielki byłam sama! Rodzice zmarli, braci nie miałam... Obejrzałam się wkoło siebie i nie ujrzałam nic, prócz niedoli, prócz biedy i sieroctwa. Zachwiałam się, i łzy obfitemi potokami wydzierały mi się z piersi. Wtedy przyszła do mnie twoja matka, biedna ale szczęśliwa, bo kochająca i kochana kobieta; ze współczuciem ujęła moję rękę i rzekła: „Bądź mężna!” wsparta na jéj rozumnéj przyjaźni dźwignęłam się, poczęłam walczyć z sobą, z własną słabością... i zwyciężyłam, i stałam się silną, silną do pracy i do boleści wszelkich. Utworzyłam sobie świat mój wewnętrzny, świat własnych myśli, miłości i wiary. Ile razy życie zewnętrzne zrzuciło mi na ramiona cały ciężar trudów i trosk, tyle razy zamykałam się w tym światku moim, i ztamtąd czerpałam moc i pociechę. Co uczyniła rozumna i dobra matka twoja dla mnie, pragnę ci oddać. W chwili, gdy walczysz i uginasz się pod ciężarem pracy i samotności, przychodzę do ciebie i mówię ci: „bądź mężna”. Nie sztuka przejść przez życie, gdy wszystko sprzyja, gdy ramię silne osłania, a kochająca ręka chmury z czoła ściera; ale iść saméj po ślizkiéj i trudnéj drodze, a nie upaść; dźwigać saméj ciężar życia, a nie ugiąć się, miéć piersi łez pełne, a światu i ludziom ukazywać zawsze oko suche i jasne, czoło pogodne i usta uśmiechnięte... to zasługa i moc prawdziwa. Słuchaj, Heleno! przede mną mów wszystko, skarż się, to ci ulży; ale w samotnych chwilach strzeż się oddawać tęsknocie twojéj i cierpieniu, a przed ludźmi... o! przed ludźmi niech nigdy się nie ukaże najmniejsza cząstka tego, co czujesz. Zostaw użalanie się i błaganie o współczucie tym, które mają przy sobie miękką rękę matki, męzkie ramię ojca lub brata, albo kochające serce i silną dłoń męża. My samotne, same wszystkiém jesteśmy i powinnyśmy być dla siebie. I dumne być możemy, i chwała nam, jeśli mężne, prawe a czyste przejdziemy drogę naszego ciężkiego życia; jeśli nikt w oku naszém nigdy łzy nie zobaczy. Heleno, wierz mi, dola nasza smutna, ale i piękna; zewnątrz niéj żałoba, ale treść ma szczytną i pełną powagi. A jeśli gdzieś, tam wysoko, rachują cnoty i grzechy ludzkiego istnienia, toć koleje kobiety, która, śród trudnych dla niéj spraw społecznych, przez tłumy się przeciśnie, drogę życia przejdzie mężna, prawa i czysta — toć koleje takiéj kobiety zapiszą się tam jasnemi zgłoskami męczeństwa i świętości.
Natalia była wzruszona; gdy tych słów domawiała, głos jéj drżał; znać w niéj było kobietę, która wiele cierpiała, wiele walczyła, nim zdobyła sobie męztwo, i która wreszcie dumną była z ciężko i boleśnie przebytéj drogi swojéj. O! bo zaprawdę, jeśli cokolwiek może słusznie uczynić człowieka dumnym i wznieść go we własnych oczach, to pamięć wielkich cierpień, przebytych mężnie, i ciężkich prac, dokonanych samotnie. Kto, przechodząc przez świat z bólem w piersi i troską w myśli, nie ukazał ludziom łez swoich i skarg, i nie uniżył się prośbą o litość; kto śmiały i mężny dźwigał swój krzyż bez pomocy i bez słabości; ten wart jest szacunku. A jeśli tym cierpiącym w dumie i milczeniu jest kobieta, słaba ciałem, skrępowana społecznemi ustawami, na każdym kroku spotykająca trudności, podejrzenia, potwarze... o! taka kobieta podnieść może czoło z wysokiém uznaniem swojéj godności.
Helena słuchała mowy towarzyszki z oczyma w jéj twarz utkwionemi. Gdy skończyła mówić, zbliżyła się do niéj, pocałowała ją w czoło i rzekła:
— O! moja droga, jakże ci dziękuję, jak miło mi usłyszeć cię i siłę czerpać z ciebie.
— Jakie gorące masz usta i ręce, — rzekła Natalia, z niepokojem, patrząc w twarz Heleny, — zmieniona jesteś, co ci jest?
— Niezupełnie dobrze się czuję, — odpowiedziała dziewczyna, — głowa mię boli, zimno mi... ale to nic, to przejdzie. Wczoraj, wracając z lekcyi od panien S., przeziębłam i zlękłam się, bo sanie omal mnie nie przejechały. To musiało mi trochę zaszkodzić. Duch silny, ale ciało słabe, — dodała z uśmiechem.
Po chwili Natalia wyszła z cichéj izdebki, a Helena zbliżyła się do okna. W dole, nizko na ulicy, rzędem czerwonych światełek błyskały latarnie; w górze, na rozpogodzoném niebie, jaśniały złote gwiazdy. Dziewczyna blada, ze skrzyżowanemi na piersi rękoma, stała u okna, przenosząc wzrok od cieniów ulicy ku światłom niebieskim, aż osunęła się na kolana, ręce złożyła jak do modlitwy i, wspierając je na oknie, wyszeptała:
— O matko moja! z jasnych krain, z niewidzialnych nam światów, w których przebywasz, powiedz mi słowo pociechy i nadziei, powiedz, czy będę kiedy kochana, szczęśliwa?
Chwile biegły ciche, milczące, lampa zwolna gasła, gasła, aż skonała; ruch ustawał na ulicach. Noc była późna, a Helena klęczała przed oknem, z czołem na dłoniach opartém; klęczała, pogrążona w myślach, nieruchoma, tylko niekiedy dreszcz jakiś febryczny wstrząsał jéj ciałem. Klęczała otoczona ciszą, tylko niekiedy przerywaną coraz rzadszemi dźwiękami ludzkich głosów, dochodzących z dala... ze świata.