<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Rozstajne drogi
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1886
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

W parę dni potém cały piękny świat warszawski o niczém innem nie mówił, jak o zerwaniu zamierzonego małżeństwa doktora z panną Bogacką. Jedni się dziwili, inni się śmieli, a inni jeszcze najdziwaczniejsze tworzyli przypuszczenia. Mówiono z cicha, że młody człowiek zakochał się w jakiéjś baletniczce, czy śpiewaczce, czy subretce; że się z kimś żeni, niewiadomo z kim, z nieznajomą jakąś, podobno awanturnicą.
Słudzy i domowi państwa Bogackich przebąkiwali coś o długiéj rozmowie, jaką pan Leon miał z panną Lolą sam-na-sam, i o tém, że ona po téj rozmowie wyszła, cała zarumieniona i zapłakana, a naradziwszy się z matką, odesłała narzeczonemu pierścionek — poczém powiedziano im, że dla pana X. pań nigdy w domu nie będzie.
Przyjaciele domu państwa Bogackich głosili z uśmiechem, że piękna panna Lola dała doktorowi odkosza; ale ogólne przekonanie było, iż związek przez niego został zerwany.
Gdy wiadomość została zupełnie głośną i pewną, w mieszkaniu pana Leona zebrało się kilku najbliższych jego znajomych. Młody doktor spotkał ich spokojnie i grzecznie; twarz miał pogodną, a nawet lekko rozpromienioną, jakby wewnętrzném miłém wzruszeniem; z ust jego zniknął całkiem sarkastyczny uśmiech. Goście zasiedli, prowadząc potoczną rozmowę i paląc cygara; wszyscy oni przyszli tam z chęcią usłyszenia z ust samego bohatera szczegółów ciekawéj dla nich jego historyi. Ale, wobec spokojnéj, lekko zimnéj grzeczności Leona, nikt nie śmiał rozpocząć pytań o tym, jak im się zdawało, drażliwym dla niego przedmiocie. Mówili o wczorajszym teatrze, o nowo-przybyłéj artystce opery, o zawiązujących się téj zimy w Warszawie małżeństwach.
A propos — odezwał się najśmielszy i najpoufalszy z Leonem, p. Xawery; — powiedz téż nam, Leonie, czy to prawda, żeś zerwał z panną Bogacką?
— Ona zerwała ze mną; odmówiła mi; — odpowiedział spokojnie zapytany, wpół leżąc na kozetce i paląc cygaro.
— Ho, ho, wiemy, wiemy, jak to było! — zawołał Xawery; — powiedziałeś podobno pannie, że jéj nie kochasz, i że prosisz ją, aby, unikając dla siebie kompromitacyi, odmówiła ci. Ale pozwól sobie powiedziéć, żeś nierozważnie postąpił.
— Co to nierozważnie? — rzekł z zapałem pan Józef, kuzyn Leona, — co to nierozważnie! jako brat twój, powiem ci, żeś zrobił kapitalne głupstwo.
Leon milczał i uśmiechał się.
— Myślcie sobie, co chcecie, i mówcie, co chcecie — rzekł wreszcie, — mnie to wszystko jedno.
— No, a powiedz-że nam jeszcze, — mówił trzeci młody człowiek, — czy to prawda, że masz się żenić z kim innym?
— Prawda, — odpowiedział doktor, nie wyjmując z ust cygara.
— Z kimże? bo podobno z jakąś biédną dziewczyną?
— Z zupełnie biédną — również spokojnie, jak wprzódy, odparł Leon.
— A to już najkapitalniejsze głupstwo robisz! — zawołał zaperzony kuzynek Józef. — Nie spodziewałem się tego po tobie; myślałem, że jesteś praktyczny i realny chłopiec, a przekonałem się, żeś marzyciel i nierozważny.
— Brawo, brawo, Leonie! — ironicznie mówił jeden z gości; — jesteś bohaterem romantycznych wieków! I dla kogóż to poświeciłeś piękne oczy i pół miliona? Jestże to córka muz, jaka błędna rycerka, czy może pasterka, którą przed ślubem oddasz na rok do klasztoru, aby się nauczyła czytać?
Leon rzucił cygaro, wyprostował się i surowo spojrzał na otaczających.
— Panowie, — rzekł grzecznie, lecz zimno i z wyższością; — dopóki mówicie o mnie i śmiejecie się ze mnie, pozwalam wam mówić i śmiać się, jak się podoba, bo wasze żarty nie odbiorą mi szczęścia, jakie mam, i pewności, że dobrze robię. Ale o kobiécie, którą kocham i która wkrótce będzie moją żoną, proszę was na zawsze zamilczeć; bo choć nie jestem, jak się wyrażacie, rycerzem romantycznych wieków, potrafię jednak od żartu i najlżejszéj obelgi obronić tę, któréj odtąd winienem opiekę i cześć. Dla zaspokojenia zaś waszéj ciekawości, powiem wam tylko, że narzeczona moja jest równie piękna, jak panna Lola, i w rzeczywistém znaczeniu tego wyrazu, daleko lepiéj od niéj wychowana. Nie ma wprawdzie posagu, ale ma rozum, dobroć i miłość, któremi mię uszczęśliwi. Gdy zostanie moją żoną, poznacie ją, i wiem z pewnością, że nie będziecie mogli odmówić jéj szacunku i sympatyi, których jest warta.
Obecni zamilkli, a Leon, znowu z zaniedbaniem oparłszy się o kozetkę, dodał:
— Teraz mówcie sobie znowu o mnie i żartujcie ze mnie, ile i jak tylko chcecie.
Wtedy z pomiędzy otaczających powstał obecny tam a milczący, p. Wiktor H. i, zbliżywszy się, do Leona, podał mu rękę.
— Ja tyle powiem o tobie, Leonie, żeś szlachetny; i że jestem szczęśliwy, widząc między naszą młodzieżą człowieka takiego, jak ty. Byłeś dotknięty chorobą, tak częstą u nas, niestety! chorobą znudzenia i próżności. Widziałem cię blizkim zupełnego moralnego upadku; dobre instynkta twojéj natury, niestłumione jeszcze całkiem błędami młodości, zwyciężyły. Nie znam twojéj przyszłéj żony, ale wierzę, że godna ciebie, bo widzę, że ją szczerze kochasz; więc mówię że robisz dobrze, zacnie i że będziesz szczęśliwy. Parę tygodni temu inaczéj ci wróżyłem.
— Niech żyją sentymenta! — zawołał z ironią pan Józef. — A gdzież jesteśmy, w jakim kraju, w jakim wieku, abyśmy mieli całe szczęście, cały cel życia widziéć w miłości dla kobiéty?
— Miłość dla kobiéty, — poważnie odpowiedział p. Wiktor, — nie powinna być zapewne jedynym celem życia; ale jest ona niezawodnie bodźcem i wsparciem w dążeniu do innych w życiu społeczném celów. Wy, panowie, umiecie krzyczéć na sentymenta, ośmieszać je i odrzucać, osłaniając się wielkiemi słowami ogólnych pozytywnych dążeń i idei. Ale pokażcie mi, gdzie są takie idee i dążenia, którym-by poważna i szczera miłość przeszkodę stawiała? Jeżeli ideą tą jest dobro całéj ludzkości, wierzcie mi, że w kochającém i dobrém sercu kobiéty znajdziecie wiele natchnień, które wam rozświecą to, czego-byście sami nie dojrzeli. Jeżeli umysłową pracę kto wybierze, to kobiéta poważna i myśląca podzieli ją z nim. Jeżeli ideą i celem waszym jest życie rodzinne, na czém-że je oprzeć, jeżeli nie na miłości dla téj, z którą przyjdzie wam długie dni spędzić i która będzie matką waszych dzieci? A cokolwiek będzie zadaniem waszego życia, wszędzie was czekają walki i trudności, którym najczęściéj sami nie podołacie. Gdzież znajdziecie serdeczniejsze współczucie, gdzie myśl tém bystrzejszą, że przeniknioną miłością, gdzie poparcie dzielniejsze, gdzie pociechę i osłodę, jeśli nie w rozumnéj, pojmującéj was i kochającéj żonie? Ale żeby taką znaleźć kobiétę, nie trzeba szukać w niéj samego tylko cacka, ani parawana, ani kożucha na zimę, ani znów drugiéj ostateczności: anioła, bóztwa — słowem, nadziemskiéj istoty; tylko równego nam człowieka, mogącego nie bawić nas tylko, nie zachwycać tylko, ale i pracować, i myśléć z nami. Tak pojęta, miłość dla kobiéty, nie jest mrzonką, ani exaltacyą, ani próżnym sentymentem; jest ona pociechą, zachętą, słońcem życia. Leon pokochał biedną dziewczynę, żeni się z nią, a ja raz jeszcze powtórzę, że robi szlachetnie i rozumnie, i będzie szczęśliwym, jak wolno być człowiekowi szczęśliwym.
— Ależ, mój szanowny panie, — zarzucił pan Xawery, — alboż-to bogatéj panny kochać nie można? alboż majątek ma być hasłem potępienia dla niéj?
— Bynajmniéj — odpowiedział p. Wiktor; — nie ja to zapewne powiem, aby majątek stanowił przeszkodę do pokochania kobiéty, która go posiada. Sam mam żonę bogatą; a jaką ona jest, jak jestem z nią szczęśliwy, czuję to w każdéj chwili i wy wszyscy o tém wiecie, panowie. Żeby myślący i zacny człowiek mógł pokochać kobiétę, nie zależy to od tego, czy ona jest bogatą lub biedną; ale od tego, jak czuje i myśli, i jeszcze od téj niewidzialnéj siły, która mimowoli spaja lub odpycha dwoje ludzi. Kochasz pan i szacujesz kobiétę, bogatą czy ubogą, mniejsza o to, żeń się z nią; ale nie żeń się z bogatą, nie kochając jéj, bo będziesz mały i nizki; nie opuszczaj biednéj, którą kochasz, bo będziesz nikczemny i bezrozumny; w jednym i drugim przypadku stracisz dobrowolnie najlepszą cząstkę szczęścia w życiu. Ale już dosyć na ten temat, moi panowie, — rzekł, zwracając się mówiący do Leona, — bądź zdrów poczciwy, zacny Leonie.
— No, i ja cię już pożegnam, — rzekł pan Józef, nienawrócony słowami pana Wiktora; — powiadam ci, żeś głupstwo zrobił.
— A ja mówię, — dorzucił, żegnając się pan Henryk, — żeś wybornie zrobił; bo teraz ja mam nadzieję otrzymać łapkę panny Loli.
— Czego ci szczerze życzę — odpowiedział Leon; — ale nie zazdroszczę, — pomyślał w duszy.
Wyszli wszyscy. Młody doktor jął chodzić po pokoju, rozpromieniony lubemi myślami, z uśmiechem na ustach, nie z owym uśmiechem szyderstwa, który go nigdy prawie nie opuszczał, chyba ziewnięciem nudy spędzony, ale uśmiechem wewnętrznego zadowolenia. Nagle zatrzymał się przed stolikiem, wziął z niego małe pudełeczko, otworzył je i błysnął brylantowy pierścionek, który mu przed dwoma dniami odesłała panna Lola. Popatrzał przez chwilę na migocący ogniami żywemi dyament, i rzekł do siebie: Jak on pięknie zaświeci na jéj ślicznéj rączce! — Potém podniósł rękę do czoła i z nieopisanym wyrazem w twarzy wymówił: Szczęśliwy jestem!
Po chwili był już na wschodach i, szybko z nich zbiegłszy, poszedł ku Szkolnéj ulicy ......


∗             ∗

W miesiąc potém w jednym z kościołów warszawskich odbyły się dwa śluby: pana Leona X. z panną Heleną B. i pana Henryka W. z panną Lolą Bogacką.

Warszawa, 1866 roku.



KONIEC.