Rycerz na czatach
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rycerz na czatach |
Podtytuł | czyli pieśń rycerska o herbie Łżawa |
Pochodzenie | Poezye Ludwika Kondratowicza. Tom II |
Wydawca | Wydawnictwo Karola Miarki |
Data wyd. | 1908 |
Miejsce wyd. | Mikołów-Warszawa |
Źródło | skany na commons |
Indeks stron |
Kiedy panował w Polsce Biały Leszek,
W czasach niezgody i krwawych zamieszek,
Żył, jako stara kronika wspomina,
Rycerz Belina.
A herb miał dawny, jak świat zapamięta:
Na hełmie ręka rycerska ucięta,
Na tarczy zasię z krzyżem miecz stalowy
I trzy podkowy.
Zrodzon szlachcicem, choć miał miękkie serce,
Musiał rad nierad oddać się żołnierce,
Kędy się uczył, zręczniej niż my piszem,
Machać bardyszem.
Dodawszy k'temu żelazną kolczugę,
Pancerz kowany i kopię długą,
I hełm z wizyrem do okiycia powiek, —
Straszny był człowiek!
Swego rumaka, co wolałby paszę.
Strojno, rycersko zakowywał w blasze;
Czaprak, nagłównik, napierśnik i siodła
Blacha obwiodła.
Bo rycerz bywa w rozmaitej doli,
Lepiej się okryć bezpieczności gwoli:
Bo ani strzała, ni miecza zamachy,
Nie ugną blachy.
Nieszczęście jeno, że gdy dusza trwożna,
To serca blachą zakować niemożna;
A choćby zakuł, to i w takiej zbroi
Jeszcze się boi.
Rycerska służba krwawego Gradywa,
Dobrze zważywszy, niewielce straszliwa:
Gdy insi niosą na szwank swoje zdrowie,
Ukryj się w rowie;
A gdy wygrana, gdy twierdza zdobyta,
Kiedy żołnierstwo do łupów się chwyta,
Wymknij się na przód, a łupu dopadłszy,
Bierz co bogatszy.
A takim kształtem kierując swe życie,
Mieszek i chwała urosną sowicie,
Zwłaszcza gdy rycerz, wróciwszy z oddali,
Huczno się chwali.
Tak doświadczeniem własnem nauczony,
Sprawiał Belina rzemiosło Bellony,
Z chrobremi męże wielkich czynów chwała
I nań spływała.
A choć na wojnie krył się za rycerzy,
Chociaż się strachał, gdy trąbą uderzy,
Lecz, krzepiąc serce, a mówiąc pacierze,
Wawrzyny bierze.
Pewnego razu, z hufcy polskiemi
Bojował Roman, kniaź Halickiej ziemi,
Kędyś nad Sanem w granicach sąsiada
Nocleg przypada.
Zwolniono konie, puszczono na paszę,
Odjęto hełmy, odpięto pałasze,
I wedle ognisk drużyna szczęśliwa
Wczasu zażywa.
A jak rycerski obyczaj mieć każe,
Dokoła gęste postawione straże,
A dalej czaty w krąg obozowiska
Stanęły z blizka.
Więc na pagórku, gdy się noc poczyna,
Przodową czatę sprawował Belina;
Takie hetmańskie było rozkazanie
(Odpuść mu Panie!).
Samemu... w polu... w pośród nocnej głuszy...
Toć i najśmielszy upadnie na duszy:
Wróg w każdej chwili, nie dopuszczaj Boże,
Uderzyć może.
A tutaj księżyc, jak na złość, na zdradę,
Ciska z za chmury swoje światło blade;
Przy jego blasku kamień, krzak lub trawa
Człekiem się zdawa.
A tu las blizki gałęzie rozpostrze,
Tu sterczą jodły, jakby włóczeń ostrze,
Wiatr je kołycha, chwieją się konary
Jak dzikie mary.
A szelest wiatru, co swe tony zmienia,
Wielce podobien do jazdy tętnienia;
Zgadnij kto mądry: czy to ruskie syny,
Czy krzak leszczyny?
Tak sobie w myślach rozważa Belina,
Niesprawiedliwość hetmańską przeklina,
Modli się, słucha, patrzy nadaremno,
Bo wszędy ciemno!
Jak ów syn puszczy, co zającem zową,
Uważnym słuchem, z podniesioną głową,
W jesienny wieczór rozważa i bada,
Jak liść opada;
Słupi się, staje i strzela oczyma,
Wprawdzie nie blednie (bo rumieńca niema),
Lecz byle szelest posłyszał z daleka,
W pole ucieka:
Tak mąż Belina wśród nocnych straszydeł
Zazdrości orłom i potężnych skrzydeł,
Chciałby od wiatru, księżyca i lasu
Uciec zawczasu.
I jak polityk każdą rzecz oblicza:
— Na co to wojna z książęty Halicza?
Jakowa korzyść i w jakowym względzie
Polsce przybędzie?
A zresztą... nie wiem ... i korzyść być może;
Lecz taki hetman, to pożal się Boże!
Poco na czaty, kędy pewno zginę,
Wysłał Belinę?
Zważywszy zresztą Opatrzności plany,
Zmrok ciemnej nocy na to został dany,
By szlachcic, sławny parantelą znaczną,
Wyspał się smaczno.
Jam przecie szlachcic i spałbym ochoczo...
A jak, broń Boże, Rusiny oskoczą?
Zabiją... zginie dostojność jedyna,
Mój herb Belina!
Więc patrzy, słucha, myśli po kolei;
Posłannik Niebios — sen oczy mu klei,
I chrobry rycerz na swej chrobrej szkapie
Snem twardym chrapie.
We śnie rozważa najmądrzej, najprościej,
Że sen jest tylko przedsionkiem wieczności,
I że Rusini wnet na śmierć złowrogą
Posłać go mogą.
Śpi ciało męża, ale czuwa dusza,
I oto marzy: że las się porusza.
Że nieprzyjaciół tysiąców tysiące
Skaczą po łące.
Że sam kniaź Roman już pali z kopyta
I chrobrą ręką za gardło go chwyta...
— Ratuj, kto poczciw z sarmackich rycerzy!
Kto w Boga wierzy!
Tak ze snu krzyknął i w nogi od lasa,
Porywa trąbkę wiszącą u pasa,
I z całych piersi swój sygnał złowrogi
Zagrał do trwogi.
Wśród ciemnej nocy góry i doliny
Odpowiedziały na sygnał Beliny;
W obozie popłoch wywołało hasło,
Sto trąb zawrzasło.
— Na koń, rycerstwo! — chrobry hetman woła,
Trwożliwy bezład zakipiał dokoła,
Ów szuka zbroje, ów konia na dworze
Znaleźć nie może.
Gdyby zaprawdę wrogowie w tej chwili
Na potrwożone wojsko uderzyli,
Rycerstwo snadno w takowym bezładzie
Trupem się kładzie.
Belina trąby obozowe słyszy,
Poznaje gwary swoich towarzyszy;
Gdzież nieprzyjaciel, co zda się szedł drogą?
Niemasz nikogo!
Żegna się krzyżem, przetarł oczy senne,
Patrzy w ciemności otchłanie bezdenne:
Zda się coś huczy, zda się coś porusza —
To polna grusza!
Tymczasem wojsko do szyku stanęło,
Już się gotuje na bojowe dzieło;
Gdzie i z kim zasię? niełatwe problema,
Gdy wrogów niema.
Harcują w polu i czaty i straże,
Ale dokoła nic się nie ukaże;
Belina wespół z drugimi harcerze
Zwija się szczerze.
Radośnie krzyczy, że niemasz nikogo,
Że towarzysze spać bezpiecznie mogą.
Że to nie Rusin, ale go napadło
Senne widziadło.
Lecz po obawie znów przyszła obawa!
Bo król był srogi, gdzie idzie o prawa:
Za marny popłoch nieuważne straże
Śmiercią się karze.
Więc przeczytano wojenne statuty,
Płacze Belina w kajdany okuty,
Już kosa śmierci zawisła surowo
Nad chrobrą głową.
Król winowajcę osądzić poleca;
Zeszła się tedy sądownicza wieca,
Nn której hetman i przybocziin rada
Belinę bada.
Może go czasem wrogi przekupili,
By dawszy sygnał w niestosownej chwili,
Sprowadził wojsko na swoją obronę
W przeciwną stronę?
Rycerz Belina, mąż prawego ducha,
Kiedy bolesnych zarzutów wysłucha,
Przejęty strachem pobledniał widocznie
I płakać pocenie.
I padłszy do nóg Białemu Leszkowi,
Wszystko jak było, całą prawdę mówi:
Jak liche krzaczki wyobrażał z trwogi
Za hufiec mnogi.
Jak rozmarzony, stojący na zimnie,
Snem niewinności małą chwilkę zdrzemnie;
Jako przyśniwszy, że Rusin weń mierzył,
W trąbę uderzył.
Król Leszek Biały w dostojnej postaci
Słuchał go, słuchał — i powagę traci,
A usłyszawszy, jako śnił Belina,
Śmiać się poczyna.
Wojewodowie, hetmani, kanclerze,
Każdy serdecznie za boki się bierze,
Szczerego śmiechu nie powstrzymać mocą,
Wszyscy chychocą.
Po krotochwilnym śmiechu tylu osób,
Wyroku śmierci podpisać nie sposób;
Więc rada w radę, wydał król surowy
Wyrok takowy:
Aby mu z herbu podkowę odjęto,
A z hełmu rękę zbrojną i uciętą,
By się śmiesznemi nie wstydziło czyny
Gniazdo Beliny.
I już rycerskie odmieniając miano,
Łżawym Belinie zwać się rozkazano;
To znaczy: kłamcą — że swemi sygnały
Zwiódł obóz cały.
I herb ów nowy dziś Łżawym się zowie,
Zostali z herbem starym Belinowie,
I stąd się wiodą w kolei wiadomej
Dwa różne domy.
A śpiący rycerz rozpowiadał długo,
Że herb swój nabył wojenną zasługą;
Lecz nie oszukał kłamliwemi słowy
Karty dziejowej.
Stała się znaną niedobra przygoda,
I wiek wiekowi ze śmiechem ją poda,
By poszła powieść z dziadów aż na wnuki
Dla ich nauki.
My, potomkowie protoplastów owych,
Zeszliśmy z dawnych warunków dziejowych:
Zamiast, jak starzy, wywijać bardyszem,
My książki piszem.
Dziś mądra ludzkość, kiedy śpi po trudzie,
Rozstawia czaty, a piśmienni ludzie
Winni dać hasło: gdzie? u jakiej drogi
Postępu wrogi?
Biadaż ci, biada, piśmienny skryptorze!
Jeśli ze strachu kędyś w nocnej porze
Dasz mylne hasło, wzbudzisz mylne czyny,
Wzorem Beliny!
I zamiast tego, co widzisz na straży,
Będziesz nam bajał, co ci sen wymarzy,
Gdy marną trwogą twój sygnał poruszy
Nasz spokój duszy!
Bo mszcząc się ludzkość za obłędu winę,
Nazwie cię Łżawym, jak męża Belinę,
Z twojego kłamstwa przez wieków koleje
Świat się naśmieje.