<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ryngala 1392
Pochodzenie Poezye J. I. Kraszewskiego
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk M. Chmielewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIV.
RYNGALA.
1392.



W Maryj-grodzie błyszczą światła mnogie
I tłumnie słychać odgłosy godowe,
I liczne poczty, strojne w szaty drogie,
Z wszech stron zaległy dziedzińce zamkowe
Krzyżacy, w sukni biesiadnéj, bez broni,
Krążą po zamku, spełniając kielichy,
A Zmudź i Litwa stojąc na ustroni,
Wzrok rzuca skryty na niewierne Mnichy,
Jakby się bała ażeby z ich dłoni,
W uścisku nawet cios niewypadł cichy,
Bo chociaż Witold znów się brata z niemi,

Choć Zmudź i Litwa losy jego dzieli, —
Krzyżak i Litwin wrogami wiecznemi,
Nic ich niezmieni nigdy w przyjacieli!
W Maryj-grodzie na zamku wesele,
Wasil Moskiewski córkę Witołdową bierze,
A silne z teściem na przyszłość przymierze,
Może na Witolda czele
Położy koronę Litwy.
Puhary dzwonią, a pieśń się rozlewa
Wesela razem, zwycięstwa i bitwy;
Przeszłość i przyszłość gniewa.
Nagle wśród gwaru, wesołości, wrzawy,
U mostu słychać; róg zajęczał silno —
— Któż śmie tak późno, w godzinę zabawy
Przybywać tutaj? I co mu tak pilno?
Czemu téj nocy nieprzespał na dworze?
Po co? od kogo? i kto to być może?
Tak się odźwierny, rozstając z puharem.
Odzywał mrucząc, przez ciasną strzelnicę,
I snów pijanych okutą ciężarem,
Próżno wytrzyszczał po za wał rzenicę —
Bo wśród ciemności nic widać nie było,
Tylko coś jakby odbłyski pancerzy,
Jak gdyby orszak czarniawy rycerzy,
Przed oczyma mu się sniło.
— Hola! zawoła, — kto tam w rogi dzwoni?

Moglibyście spać gdzie w mieście;
W zamku wesele, dość ludzi i koni,
I północ bliska nareście!
Któż tam i czego w nocy się dobywa?
Henryk Mazowieckie książę
Kiedy na godowéj sali
O przyjeździe Henryka wieść przechodząc głucha,
Z ust do ust, z ucha podana do ucha,
Doszła do siostry Witolda Ryngali,
Nagle jéj lica różane pobladły.
Rumieńsze potém, zsiniały na chwilę —
Usta zadrżały i ręce opadły,
I jakby swojéj nieufając sile,
Sparła się trwożna o kolumnę sali,
Nieśmiała spojrzeć, ani wyrzec słowa, —
Wtém cichość padła grobowa,
Ci śpiewać, tamci kłócić się przestali;
Książę Henryk wszedł do sali.
Witold poszedł ku niemu — cicho się witali,
I siedli i znowu szumna jak wprzódy biesiada,
I puhar krąży i pieśń się rozlega,
A Witold, cicho coś z Henrykiem gada;
A tłum Krzyżaków coraz to zabiega
Coraz to jaki z braci na podsłuchy
Wybiéży, przyjdzie i za niemi stanie
Lecz w wielkim gwarze tonie ich szeptanie

A twarzy zmiana, a ich ciała ruchy,
Tajnéj rozmowy nie zdradzą.
Czasem się śmieją, znów ręce podadzą,
To szepcą jeszcze, to patrzą po sali
A wzrok Henryka około przebieży
Po stropach sklepień, po twarzach rycerzy,
I upada u stóp, Ryngali.
I zawsze, ciągle, ognistą powieką
Krąży i znowu tam pada
Jak ptak w stronę obleci daleką
A w gniaździe swojém usiada.
Nareście Witold za rękę go ściska,
Coś jeszcze sobie wzrokiem powiedzieli;
Henryk przez tłum się przeciska,
A coraz okiem na stronę ustrzeli.
I błądząc niby po sali,
Zbliża się, zbliża, stanął przy Ryngali.

(W mieszkaniu Ryngali).

— Ryngalo!
— Książę, odejdź precz odemnie!
— Ryngalo! słowo!
— — Niechcę ani słowa.
Po tylu słowach zdradziłeś nikczemnie,
I myślisz jeszcze żem wierzyć gotowa,
Gdy znów będziesz szydził ze mnie?
Precz! pomnij, jestem siostra Witoldowa,

A choć mi nieba niedały być mężem —
Mogę choć bratnim pomscić się orężem.
Myślisz że słodząc zdradą i niewiarą,
Nowemi kłamstwy, zatrzesz kłamstwa stare?
Raz jeden pióra zostawiwszy w sieci,
Ptak już w nie więcéj niewleci.
— Czekaj i osądź — niechcę się tłumaczyć
Pójdę i więcéj przed Ciebie nie wrócę. —
Lecz czyż żalowi niezechcesz przebaczyć?
Czyż jakąm został taką ci porzucę?
A w twojém sercu zemsta co tak pała
Jedna już dla mnie została?
Nie? księżno, otom twój, jak niegdyś byłem;
Poszedłem wierny i wierny wróciłem.
Ubiegł czas długi i mnie ciągnął z sobą
Ludzie mną, losy rzucały
Lecz wszędzie, zawsze, tęskniłem za tobą,
Twój byłem zawsze i twój byłem cały.
— Kłamco! milcz, zna się dawno serce moje!
Wróciłeś, prawda — lecz jakżeś powrócił?
Co ten krzyż znaczy? co znaczą te stroje?
Tyś Bogu przysiągł, a świat już porzucił!
Ty jeśliś Mnichem! myśliszże skwapliwa,
Nie ujrzę w sercu ni w sukniach odmiany —
— Tak jestem Mnichem, Henryk się odzywa,
Jestem jako Mnich odziany,

Lecz Rzym za złoto zdejmie suknie moje,
I sam je zrzucę i zdepcę pod nogi!
Wyprę się mego, wezwę inne Rogi,
Byleby mieć rękę twoję!
Tak — król mnie, bracia w te suknie ubrali,
Lecz z królem z Rzymem ze wszystkiém na ziemi,
Będę walczył dla Ryngali.
Ach! powiedz usty i sercem swojemi
Że mi przebaczysz! Jutro, dziś, w téj chwili —
Zaraz nas kapłan połączy na wieki —
Potém ucieczem z tobą, w kraj daleki
Gdzieby Rzym, króle, bracia, nie gonili!
I tam żyć będziem ach! gdyby godzinę!
Choćby mi potém sto śmierci zadali,
Dziś szczęśliwy, jutro zginę —
I słodko będzie umrzeć dla Ryngali.
— Na co umierać — książę — prawdziweż to słowa?
Powiedz może ty znowu ucieczesz daleko
A z tobą moje nadzieje ucieką?
Tam znowu królów twych braci wymowa
Na długo ciebie odemnie oddalą;
Może na wieki rozerwą z Ryngalą?
— O! nigdy luba — dziś w nocy — w kościele —
Tyś moja — Witold — i Witold się zgadza
— Dziś, dziś — ach! powtórz czy mnie znów niezdradza,
Sen, marzenie, nadzieja i Dziś???

Gdy po długiéj rozmowie z Ryngali komnaty
Wyszedł Henryk. Zaledwie za próg rzucił nogę,
Rycerz jakby nań u drzwi zasiadał na czaty,
Stanął naprzeciw niemu i zastąpił drogę.
Rycerz, czarną miał zbroję, płaszcz na zbroi czarny
I w czarnych pochwach oręż zwieszony u boku,
A twarz, czarna przyłbica jak całun smętarny
Natrętnemu patrzących zakrywała oku.
Tylko czarnych oczów dwoje,
Świeciły przez jej szczeliny.
Jak oczy wilka, jak oczy gadziny
Gdy na pastwę patrzą swoję.
— Książę — rzekł z cicha rycerz do Henryka —
Jesteś kapłanem, który nim zostanie,
Jest nim na zawsze — świat dla niego znika
Miłość i przyjaźń i ziemskie staranie,
I ziemskie związki i boleści ziemi.
Z wszystkiém się żegna, z wszystkiém i wszystkiemi,
Kto przez próg świata stąpił przed ołtarze,
Kto przysiągł Bogu niech przysiąg dotrzyma.
Krzywoprzysiężcy przebaczenia niema.
Ludzie nim wzgardzą, a Bóg go ukarze,
Kto przez próg świata stąpił przed ołtarze —
Za sobą wszystkie rzucił związki świata.
Niema już matki, kochanki ni brata.
Bo przysiągł Bogu — A zdrajców Bóg karze —

Bóg — który swojéj nieda kalać wiary —
Ludzie — na swych ręku Boskie kary.
Pomnij! Zapłata czy mu niedaleka.
Dziś zrzucisz suknią — jutro śmierć cię czeka.
O! ciche było Henryka wesele —
Świadków niewielu i gwaru niewiele,
W nocy jak pogrzeb — przy świetle pochodni,
W nocy jak tajne dopełnienie zbrodni.
Ślub się przy skromnym ołtarzu odprawił
A ksiądz co ich błogosławił.
Pytał się trzykroć nowożeńców pary —
— Czyście innemi nie ślubili wiary?
Henryk się zmieszał od zgryzot i sromu —
I czuł jak krzywoprzysięgał zuchwale,
Lecz kiedy spojrzał na piękną Ryngalę —
Zawołał śmiało — nigdy — i nikomu.
Lecz lica jego zsiniały i zbladły
A sercem jego zgryzoty owładły,
I wśród uścisków nieczuł ich słodyczy —
I w pocałunku usta jego drżały,
Strach niepojęty, wielki, tajemniczy —
Przeczucia jakieś serce mu ściskały.
Usnął, a jeszcze na zmarszczonej skroni,
Strach siedział blady i sen jego kłócił,
We śnie uciekał od zbójców pogoni,
Szukając miecza ze snu się ocucił!

Spojrzał drżąc jeszcze — a u swego boku
Ujrzał na wspólnéj pościeli
Ryngalę śpiącą — tak jak śpią w obłoku
Spokojni niebios anieli.
I łza roskoszy jeszcze na jéj oku —
Błyszczała jasno — na ustach różowych —
Uśmiech przyszłości z nadziei wykwitał,
Jako fijołek na łąkach majowych.
Spojrzał i zadrżał, spojrzał i zazgrzytał
Chwycił za serce mocno biło.
Pragnienie usta paliło.
W głowie się różne kręciły obrazy
Przysiąg i śmierci, roskoszy, cierpienia,
I głos szyderski szeptał mu sto razy —
— Krzywoprzysiężcom nie ma przebaczenia!
Powstał i przetarł powieki strudzone
Powstał i spojrzał na żonę —
Jakby swéj zbrodni chciał umniejszyć winę
Jakby chciał sobie powiedzieć i niebu.
— Nie żal mi ginąć, jeśli dla niéj ginę —
A chwilę ślubu, od chwili pogrzebu
Takiego szczęścia trzecia chwila dzieli —
Lecz ledwie powstał, ogień co go palił
Zalał mu piersi, rozpłomienił głowę
I bezsilnego przykuł do pościeli.
A w dali jakby odgłosy grobowe,

Wołały z głębi nocnego milczenia —
— Krzywoprzysięzcom nie ma przebaczenia!
I postać jakaś w czarnéj szacie blada
Przeszła wołając — biada! biada! biada!

Oczy Ryngali zwolna się otwarły,
— Henryku rzekła sen miałam tak miły,
Długie mi lata roskoszy się śniły —
Chciała uścisnąć — on leżał — umarły —
A głosy z głębi nocnego milczenia,
Wołały, — zdrajcom nie ma przebaczenia!
A postać jakaś w czarnéj szacie blada,
Przeszła wołając — Biada! biada! biada!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.