<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sędziwój |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1907 |
Druk | Piotr Laskauer i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Dla nowego Tyrsysa dawnego porzuci.
Krasicki.
Wysokie komnaty zamku Wardstein przestały być cichemi i opuszczonemi. Nie minęło parę tygodni od przybycia Rogosza, a nowe życie, nowy ruch zapełnił zamek. Na dziedzińcach i w zbrojowni porządkowano i czyszczono broń, próbowano koni, strzelb i pancerzy; rozwieszano chorągwie, zgoła czyniono widocznie przygotowania do wojennej wyprawy. Rozmaici ludzie krzątali się, zjeżdżali, coraz nowi przybywali, a wszystkich ożywiało jakieś niezwykłe zajęcie. W pokojach barona kilku pisarzy zajętych było jedynie przetrząsaniem papierów i odpisywaniem na liczne pisma, jakie nadsyłano. Jednem słowem zamek Wardstein stał się ogniskiem, punktem zebrania jakiejś wyprawy, której cel jeszcze pospolitym mieszkańcom zamku, nie był wiadomy. Cały zaś ten ruch spowodował Rogosz; z nim baron noce trawił na rozmowach i naradach przy zamkniętych drzwiach; on najwięcej listów wysyłał i na odebrane odpisywał. Ciekawszy jeszcze wieści mógłby od dworskich dowiedzieć się, iż baron tak wielce poważał Rogosza, tak do niego się przywiązał, iż zamiar miał oddać mu jedyną swą córkę w małżeństwo.
W czasie chłodnej i ulewnej nocy, do bramy zamkowej przyjechał Jan Badoski, służący Sędziwoja. Na wieży, na zwykły znak odezwała się trąbka, i po chwili wpuszczono go na dziedziniec. Pachołek odźwierny po krótkiej z nim rozmowie, udał się do barona i oświadczył, że obcy jakiś człowiek, z mowy znać cudzoziemiec, prosi o posłuchanie. Widać, iż pilną jakąś ma sprawę, ponieważ ofiarowanego sobie wedle zwyczaju posiłku przyjąć nie chciał, dopóki przed panem zamku zdanego sobie nie sprawił się polecenia. Baron rozkazał go wpuścić. Za kilka chwil stanął w komnacie, znużony, przesiąkły deszczem Jan. Przy drzwiach odezwał się:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Na co zdziwiony, a po części zmieszany tem poselstwem Rogosz:
— Na wieki wieków — odparł.
Posłaniec wyjął ze skórzanej torby dwa listy i złożył je na stole, a potem powoli obejrzał się wokoło.
Na wielkim kominie huczał duży płomień, przed nim stał stół zarzucony papierami; dzban i parę srebrnych puharów, obok stołu w rozłożystych krzesłach spoczywali Rogosz i baron. Posłaniec, spoglądając na wszystko, rzekł nakoniec:
— Chwała Bogu, że pan tak wygodnie odpoczywa i wczasuje, a nam powiedzieli, że w ciężkiej niewoli.
Wacław ścisnął usta, nic nie odrzekł, lecz list rozwinięty skwapliwie czytać począł. Pismo było w tych słowach:
„Fortuna, jak sam rzekłeś, kołem się toczy, popadłeś w jej niełaskę, a dostawszy się do niewoli, znowu, jak wnoszę, zostałeś szczęśliwym. Posyłam baronowi okup za ciebie; drugie tyle tobie na tymczasowe potrzeby.
Poznałeś Adelę, co mnie wielce raduje, wierzę, iż z nią możesz być szczęśliwszym ode mnie. Twoje rady, miły przyjacielu, po długiej rozwadze, wszystkie w sercu mojem zaszczepiłem. Porzuciłem Alchemię, tę zwodniczą naukę, i myślę teraz trochę obejrzeć się po świecie, aby użyć żywota, wszystko wedle rad twoich. Po twej szczerej przyjaźni się spodziewam, iż, potrzebując czego, wprost się do mnie udasz; choćby o trochę więcej, niż o pięćdziesiąt funtów złota. Polecam cię Panu Bogu i afektom serdecznej przyjaźni.“
List do barona zawierał oświadczenie Sędziwoja, iż gotów jest za podobny okup wszystkich polskich jeńców wykupić, jakichby nie bądź baron w moc swą dostał.
W czasie czytania tych pism, Jan wyszedł i powrócił niosąc ciężkie dwa worki. Złożył je na stole, rozwiązał i okazał iż pełne były wielkiej portugalskiej złotej monety.
— Każdy worek — mówił — waży przeszło pięćdziesiąt funtów niemieckiej wagi. Tak je przywiozłem, jak mi je w Bazylei w mennicy wymieniono.
— Skądże pan twój wziął tak rychło tyle pieniędzy — zapytał żywo baron, wysypując złoto.
— Ba! — odrzekł Jan, dumnie głową kiwając — dla mego pana łacniej robić złoto, niż zbierać kamyki po drodze. Już teraz porzuciliśmy Alchemię, bo wynaleźliśmy ten kamień, co wszelki kruszec na czyste złoto zamienia.
Tu na długie i szczegółowe wypytywania się Jan opowiedział najmniejsze okoliczności, towarzyszące przemianie metali. Leżące zresztą złoto zdawało się tego oczywistym dowodem.
— Czy mógł się kto spodziewać — rzekł Rogosz — aby on tak znaczną sumę w tej chwili posiadał, aby ją tak lekce ważył?
I z ust jego zniknął szyderczy uśmiech, a na czole i oczach osiadła chmura zazdrości.
W baronie uśpiona namiętność do Alchemii obudziła się w tej chwili z całą mocą. Wypytywał się Jana o najmniejsze drobiazgi, o wszystkie znaki tyle okrzyczanego w owych czasach przemieniania metali i, słuchając jego opowiadania, powtarzał z żalem:
— Tak! tak jest! ten człowiek niechybnie musiał widzieć cudowną przemianę, inaczej skądżeby wiedział, jakby zdołał opowiedzieć te cuda! — Moje poczucie nie zawiodło mnie! Sędziwój zdolny był do odkrycia tej potężnej sztuki.
I radość barona i jego przyszłego zięcia znikła. Prosta dusza służącego radowała się z ich udręczeń, bo szczere serce instynktem przeczuje nieszlachetność. On ją widział w postępku Rogosza ze swym panem, i teraz podwójnie szczęśliwy z powodzenia Sędziwoja, rubaszno-złośliwie się tylko uśmiechał.