<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sędziwój |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1907 |
Druk | Piotr Laskauer i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
mnie w górę!“
Szyller.
Na pięknej równinie pośród gór, otoczonej w około potężnemi skałami, był z jednej strony otwór, jak wielka brama do ogromnej jaskini.
Przed tem wejściem, na posłaniu z mchu leżała śpiąca Arminia. Kosmopolita z założonemi rękami, stojąc obok, wpatrywał się w jej rysy. Wielka i czysta tarcza księżyca wolno wysuwała się z poza skał i bladym blaskiem napełniała dolinę. Niebo wydawało się, jak niezmierny ocean, równe, spokojne, ledwo tu i owdzie drżała drobna gwiazdka. Powietrze było nieruchome i ciche, najmniejszy szmer żadnego ruchu nie objawiał. Na około, skały i tłum rozproszonych kamieni ostry cień rzucały, wydając się niby pomnikami grobowymi; a jakby na tej dolinie wiecznego milczenia, i ludzie przerywać ciszy nie zdołali, tych dwoje, nieruchomych, niczem nie zdradzało życia.
Na zawsze jednostajnem niezmiennie pogodnem czole Kosmopolity dziś pierwszy raz od lat tylu osiadła troska i oczy jego przyćmiła. Arminia niebiańską niewinnością twarzy, podobna była do anioła, któregoby grom śmierci śród modlitwy uderzył i odebrał życie, nie śmiejąc zetrzeć wyrazu świętego uniesienia. Mędrzec wreszcie odwrócił oczy od czarującego widoku, przykrył śpiącą, przejrzystą zasłoną i wolno wszedł do jaskini.
W głębi wytryskał zdrój i, okrążając jedną ścianę, płynął cicho i niknął wśród ciemnych i coraz zniżających się skał. Kosmopolita wyjął dziwnego kształtu przejrzystą flaszkę, odetkał ją i wylał płyn w niej zawarty w zdrój. W tej chwili buchnął płomień błękitny i w ognistych językach to unosił się w powietrzu i wybiegał aż za ściany skał na zewnątrz, to znów, płynąc na wodzie, ginął razem ze strumieniem w ciemnych otworach w głębi góry. Od fantastycznych szczerbów i załamań ścian niezmiernej jaskini uderzyła rażąca jasność.
Mędrzec zrzucił wielki płaszcz, którym był obwinięty, odkrył głowę, wystąpił bardziej na środek i zwykłym spokojnym głosem wyrzekł kilka wyrazów w nieznanym języku, który pewnie po raz pierwszy odbił się od skał w tem samotnem schronieniu.
Żyjące światło rozszerzało się, jakby ściany jaskini cofały się, oddalały do nieskończoności; jasny krąg księżyca wylewał ze swych brzegów, roztapiał się, iż w końcu wszystko wszystko zostało pochłonięte jednym, światłym obszarem. Na tem tle magicznem niezmiernego obrazu, w odległości, a jednak wyraźnie wystąpiły rozmaite, rozrzucone postacie. Kilkadziesiąt ich tylko było; jedni w wieku podeszłym nad księgami, w pracowniach, lub wzrokiem ku gwiazdom zwróconym, badali ostatnie tajemnice stworzenia; inni wśród dzikiej natury samą potęgą myśli toczyli nieskończoną rozmowę z duchem świata; najmniejsza liczba młodych badała tylko cuda życia ludzkiego; lecz wszystkie te twarze, różne od zwykłych ludzi jaśniały niezatartym wyrazem nieśmiertelności. Na to jedno wezwanie współbrata i wyznawcy wszyscy; wśród katakumb Tebańskich, z nad brzegów Gangesu, ruin Rzymu, niedostępnych pustyń Arabii i wiecznych lodów północy, wszyscy zwrócili spojrzenie ku widzącemu. Fale światła, otaczającego mędrców, drgały i harmonijne, łagodne dźwięki rozpraszały w przestrzeni. — Mistrz ze smutniejszą, niż zwykłe twarzą, na której już ziemskie zaczynały się odbijać uczucia, odezwał się:
— Posłuszny świętym prawom bractwa naszego, miałem być niewidzialnym opiekunem nieszczęśliwego, upadłego brata naszego Tholdena! — Przekleństwo, które on rzucił, oburza mnie. To przekleństwo niewidzialne, unosi się nad ich głową, w córce jego rodzi już początek skłonności ku człowiekowi bezsilnemu, który dla sławy i władzy gotów do poświęcenia myśli. Ten sam wyzwał mnie w imieniu potężnych praw, bym został jego mistrzem; a tak obowiązek nie dozwolił mi unikać przeznaczenia, które przewidywałem.
— Ja kocham Arminię; ale błąd ten w łonie swojem rodzi razem pociechę, bo nigdy szlachetniejszy utwór nie wyszedł z rąk Twórcy.
Nie wolno nam roztrząsać okropnych przyczyn, dla których została sierotą, lecz obowiązkiem moim jest nadać jej opiekę. Jej serce jest jak klejnot najczystszej wody; rozsądna wola mistrza może je ukształcić w cudowną istotę. Ludzie patrzą i słuchają jej, nie domyślając się, że w tej czarownej postaci nieoceniony skarb się zawiera.
Ze strony ziemskiej grozi jej niebezpieczeństwo. Człowiek, lekarz, szatańska parodya tego świętego powołania, rzucił na nią oko i gotów na wszystko. Przerażony, iż tam muszę szukać rady, gdziebym rozkazywać powinien, zbadałem moją duszę! — Niebaczny, zatrzymując wieczną młodość, chciałem bezkarnie doświadczać rozkoszy ludzkich uczuć i zarazem panować nad niemi! — A z łona niezniszczonej młodości, rozkwitł zatruty kwiat miłości ziemskiej! — I oto sztuka moja zaczyna mnie opuszczać. Czuję, iż rdza cielesna niszczy powoli moją władzę. Sprawdziłem surowe prawo, które nam zabrania widzieć przyszłość istot, dla których doświadczamy ułomności ludzkich chęci — miłości, zazdrości i nienawiści! — Przyszłość jej, równie jak moja, jest mi zakryta. W pośród cieni i potworów, krążących w przestrzeni, widzę jak przez mgłę nieszczęścia zgromadzające się nad ich głowami; lecz wszystko dokoła mnie jest ciemne.
I odwieczni potomkowie świata, od waszej potężnej myśli szukam jedynej rady, tam gdzie serce moje zaczyna się mięszać.
— Wróg rodu cieszy się dziś ze stanu twojego umysłu! Współbracie! już dalekie te czasy, w których rada nasza prawie codziennie otwierała ci pole niezmierzonej nauki. Przywiązanie do gliny znaczny postęp w twojem sercu zrobiło! Zwierciadło duszy nie może razem odbijać nieba i ziemi. — Słuchając harmonijnych sfer nieskończoności, drobne tony wesołych śpiewów ludzi muszą ucichnąć! Widzimy! stoisz nad przepaścią, cofnij się! — Wspomnij na warunek naszego bytu i nie mieszaj się do praw ludzkich; to skała, o którą tylu naszych braci się rozbiło. Wspomnij na los Tholdena! I on wzgardził życiem, gdy się raz do prochu przywiązał; i on poświęcił życie pełne chwały i spokoju, szczęścia niepojętego dla niewcielonych.
— Tak! rzekł widzący, ale on obrał późny wiek na stały stopień swego bytu. I pocóż szalony chciał wzbudzić miłość, gdzie tylko wdzięczność dla starca mogła roztleć? — Darował się ziemskim uczuciom niepodzielnie; stracił władzę, a wróg rodu natchnął go brudną namiętnością i ze skalanych ust wyrzucając przekleństwo, padł sam jego ofiarą. Jeżeli i ze mną ma się spełnić cała miara, jeżeli oczy moje zawarte zostaną dla niewidzialnych — więc oczyszczę siebie, wcielając ją do bractwa! — zachowałem ją dla swego życia, przygotuję do naszego bytu.
— O roskoszna myśli! oczyścić ją z wszelkich żądz ziemskich i w najczystszej miłości znowu przebywać wieki; znowu potężny i czysty słuchając nieskończonych harmonii sfer, nie związany żadną ziemską chęcią, bo i ona należałaby do jednego akordu, żyć na ziemi, a za życia należeć do nieba.
— Synu upadający! — brzmiał głos braci światła — ty spodziewasz się istotę żyjącą tylko sercem, czuciem, zawieść tam, dokąd jedynie najczystsza, najpotężniejsza myśl doprowadzić może? — Przypomnij, z tylu wezwanych wielu przebyło straszliwe próby, ilu ich upadło, a jak byli silni! — I ty, zaślepiony, córkę ziemi, kobietę, spodziewasz się doprowadzić tam, dokąd najsilniejsi dojść nie mogli i zbłąkani ginęli! — Czy rozumiesz, że oczy kobiety zdołają wytrzymać jedno spojrzenie strasznego? — Ona nigdy cię nie zrozumie. Jej cel, jej przeznaczenie ten ziemski zakres; a jeżeli kiedy wzbije się wyżej, to jej nie ujdzie bezkarnie. — Jak gołąb, uciekając od szpon jastrzębia, wzleci pod obłoki — to później sił mu nie staje i spada, roztrąca się o ziemię, z której za wysoko na swe skrzydło się wzniósł.
Inne są warunki bytu zwyczajnych ludzi, szczęśliwi razem po ziemi idą do grobu, i poza grobem dusze ich złączone, przedłużają hymn miłości. Ale ty — synu wieków, w zwyczajnej miłości nie szukaj trwałego uczucia. Jej życie jest poruszeniem jednej fali w porównaniu z niezmierzonym oceanem naszego bytu! — Życie człowieka jest jedną chwilą wobec wieków naszego istnienia. I masz-że dla niej poświęcać to, co przez tysiące lat trwale i dumnie wśród burz i walk dzieci ziemskich zatrzymywałeś? — Czyż spodziewasz się, że dusza jej odbije twoje uczucia? cień ich tylko, gdzie u ciebie światło! Jej dusza, choćby najczystsza, nie pojmie cię. Ty mąż, staniesz jej za świat; jej syn będzie więcej, niż ty i świat. Ona się przestraszy i z trwogą odepchnie inne uczucia, któreby poświęcenia tamtych wymagały, dla objęcia miłością całego ogromu. Ona nie pojmie, że to są zawady odwiecznego szczęścia na ziemi! A ty, przeglądając się w jej duszy mimowolnie, niepostrzeżenie zniżysz się i upadniesz! A jeślibyś wytrwał — współbracie wieków, w co się obróci ta miłość, gdy prochem już będzie forma co ją wzbudziła — będzie wspomnieniem jednej chwili, chwili słabości!...
— Ach, rzekł widzący, ludzie nieraz dla jednego wspomnienia poświęcają wieczność.
— Ale ty! — dodał głos — pamiętaj, iż kto chce żyć wiecznie, musi nie ziemskie prowadzić życie! Wasze dusze nawet się po śmierci nie zrozumieją.
Przyszłości uczucia twego nie badaj; gorąca chęć przezwycięża wiele, może nawet duszę przetworzyć! — jego przyszłości nie badaj przez wzgląd na siebie.
Posiadanie kamienia mędrców wyrwie go z jednej części ciężkich więzów, które krępują ludzkość; niedostatek już nie zdoła go zaczepić; praca stanie mu się nie potrzebną; będzie się uczył rozkazywać, a ma się uczyć panować nad sobą. — Po długich dopiero próbach, przyszłość okaże, czy potrafi znieść eliksir wiecznego życia. — Jeśli jest pospolity, napróżno będzie chciał ludziom stawić czoło; potok go porwie i popłynie z innymi. Chcąc się im oprzeć, musi nabrać sił wyższych, co oni — zowią nadludzkich. Niech wzrok natęża, aby widział co dla nich zakryte, aby słyszał co dla nich głuche — rozkazywał, gdzie oni błagają lub giną. A czując te siły, mimo ich nienawiść, ich pochwały, ich zdrady, myśli i zdania stać będzie jako wyniosły dąb, z którego liściami burza igra nakształt powiewu wiosny! — I ty takim bytem chcesz wzgardzić...
Światło poczynało blednąć, postaci coraz niewyraźniejsze niknęły jedne po drugich, gdy Kosmopolita, wyciągając ręce na dwie strony, zawołał żywo:
— Nieśmiertelność albo miłość!... Lecz ciemno i cicho zrobiło się dokoła, a na twarzy jego, od pięciu tysięcy lat, po raz pierwszy odbiła się głęboka boleść.