<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Stopka Nazimek
Tytuł Sabała
Podtytuł Portret, życiorys, bajki, powiastki, piosnki, melodye
Wydawca L. Zwoliński i Spółka
Data wyd. 1897
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

S

Sabale nie brakło nigdy słów do wypowiedzenia swoich myśli. Nawet tę samą powiastkę, lub jakiś drobny szczegół, umiał w sposób bardzo nieraz zręczny, czasem nawet misterny, a jednak odmienny przedstawić.
Inaczej opowiadał, gdy pośród słuchaczy znajdowały się kobiety, inaczej mięszanemu towarzystwu, młodym i starszym, a inaczej młodzieży płci męskiej.
W pierwszych dwóch wypadkach wypadało opuścić zupełnie opowiadanie »O chłopie i djable« co to na różnych kobyłach przyjechali, a ten miał zbierać jarzec, który na piękniejszej przyjedzie.
Była to powiastka pełna życia i dowcipu, a Bartek Obrochta mówi, że Chałubiński kładł się od śmiechu, kiedy ją Sabała opowiadał, powtarzając:
— Ej, Jasiu, Jasiu, przecie też z ciebie pies.
Inaczej również kończył powiastkę: »Z cego baba stworzona«, dodając pewien szczegół.
Obie powiastki pomieszczone są w swojej najzwyklejszej formie.
Elastyczność mowy i wieczna przytomność umysłu pozwalała mu zawsze znaleść dowcipną i stosowną odpowiedź dla tych, co go chcieli zbić z tropu i udowadniali mu nieprawdopodobieństwo faktów, które przytaczał. On wierzył w to, co mówił.
Piosnki urabiał sam, lub też brał gotowe »O Janicku zbójnicku«, zwłaszcza, że przypadały mu doskonale, bo Sabale było też Jan na imię.
Opowiadał, nie dbając na to, czy słuchacz zgodzi się na jego zasady, czy zbuduje go treść opowiadania lub nie.
Chciał opowiadać, bo wiedział, że oryginalnością tematu i mowy zawsze zabawi.
Jemu sprawiało »gwarzenie« przyjemność, choć się nigdy nie narzucał.
Nie zawsze jego opowiadania miały ze sobą związek, a to dla różnych epizodów.
Zdarzało się często, że początek bajki, opowiadał z rana, a potem zeszedł na manowce, zagubił się i zapomniał, co zaczął opowiadać.
Później, gdy sobie przypomniał, nawiązywał opowiadanie do poprzedniego i kończył.
Zwłaszcza w ostatnich czasach błąkała się i plątała myśl jego, opowiadania podobne były więcej do sennego majaczenia, tęsknoty za upłynionymi bezpowrotnie czasami.
Z mowy wieje jakieś marzycielstwo przedstawienia rzeczy wiernie, wyraziście i dobitnie, a to z tą tragiczną grozą, przed którą słuchacz truchleje i ma pewne poszanowanie dla siły i namiętności bohatera.
Nie chętnie, ale musiał go Sablik odprowadzać w swem opowiadaniu, do jakiegoś lochu węgierskich zamków nad Wagą, najczęściej jednak do więzienia na samej łysinie Orawskiego zamku, skąd się mógł ratować, podarłszy swoją bieliznę w strzępy i powiązawszy w długą taśmę.
Po takich linach, które nigdy nie dosięgły spodu, spuszczali się »Sabałowi honorni hłopi«.
Żałował ich zawsze, że tak wcześnie musieli gnić w lochach, lub ginąć na szubienicy, »bo byli setni i dobrze towarzýsowali, a jeden za drugiego byłby się dàł na drobne kąsecki porąbać.«
Szkoda, że nie spisano tych wszystkich, tak obfitych podań zbójeckich.
Podczas śpiewania pochmurniał Sabała. Postać jego kuliła się coraz więcej, czoło marszczył raz po raz.
Wargami ruszał; widocznie wymawiał odpowiednie słowa do pieśni.
To, co śpiewał, czuł doskonale, a jeżeli nie oddał wszystkich swoich uczuć na lichym instrumęcie, który »sprzętem« nazywał, dośpiewał sobie reszty z fantazyi.
Nie można mu było podczas grania, lub śpiewania przeszkadzać; nie wiele zresztą słyszał, tak był swoją melodyą zajęty.
Obejść się bez gry i śpiewu nie mógł, bo go to bardzo »ciesyło«.
Grał na skrzypcach podłużnych, zwanych u górali, jak z resztą każde skrzypce, »gęślami« albo »złóbcokami«. Miały one tylko 67 ctm. długości, a 12 szerokości. Na nich rozpięte 4 struny, nastrojone kwintami.
Ton ich naturalnie ostry i szorstki. Wyrób to domowy, a rozpowszechniony dawniej na całem Podhalu.
Często spotykały starego grajka docinki ze strony gości, z powodu prymitywnego skonstruowania tego instrumentu.
Sabała podawał wtedy grzecznie skrzypeczki i mówił:
— Nycies, nycies — prosem piéknie — niekze weznom i grajom. Oni ta lepiéj umiom, bo z ksiązki, a jà se ta ino z głowy — haj.
— Ja ta ino telo umiem, co drudzý potraciéli — haj. Nycies.
Inaczej było, gdy się który z górali odważył coś powiedzieć na jego »sprzęt«, noszony zwykle w zawiązanym u dołu rękawie cuhy.
Gniew Sabały zawrzał i często przyszło do bitki.
— Siém djasków zjedliście, ajeście zjedli, wołał, wy przehyry!
— Nycies i grajcie sami, a jak nié, to wàs tu porąbiem. Ja, abo ty, ale jeden s nàs grać musi końcem, bo jà tak ràd widzem. Kiby to djascý byli, co by jà wàm, głuptàki jedne, nie dogodził.
Kiedy go ludowcy do Lwowa na wystawę zawiedli, zaczął wróżyć, ile jeszcze lat będzie ten, lub ów żył. Zebrało się sporo ludzi, którzy chcieli uchylić przyszłości swojej zasłonę. On zaś wywróżywszy, tak mówił:
— Dàwniej, jak jesce nieboścýk Pàniezus zył, to ludzie wiedzieli, co bedzie — haj.
Jaze sie ràz wybràł świenty Pieter i Paweł z Pàniezusem, coby ludziom pomódz na przednówku i nasiàć im grzýbów. — haj. — Pieter seł przodke, kopàł dołki, a tymcase torbke zawiésił se ino tak na ciénkim patycku suhym, na sęcku jakim — haj, abo téz prasnon na ziém.
Po déscu było, tozto sie Pàniezus zgniéwàł, ze sie zwàlała i tak Pietrowi świętemu padà:
Wies co, Pieter, jakoz ja mam błogosławić, coś ty w dołek wsuł, kiek sie zgniéwał.
Cemu ty nie zawiésis torby, jako sie patrzý na sęku — na smreku — wysoko — haj — tak, coby nie spadowała. — Cemu sęków hrubyk nie wbijos, hę?
Jaz święty Pieter Pàniezusowi tak padà:
Panie Jezusicku! jakoz jà torbe màm wiésać, kieby trza sęki więkse wbijać.
Na cos bedem wbijàł, kié hnetki jom wziąść musem i dalej niéść.
Pàniezus mu zaś tak pedziàł:
Widzem, ze Paweł téz nie zagrzéba dołków, jako sie patrzy, ino coby sie zbyć.
A Paweł Pàniezusowi tak padà:
Na cos jà màm dobrze siémie grzébść, kié jak bedzie rosło, to se weźnié i dziure zrobi, coby wysło — haj.
Cekojcies — pedziàł se Pàniezus. Pokiwał nad nimi ręcami i pedziàł:
Teràz juz zàden ze świątyk nie bedzie wiedział nic, co sie jutro bedzié robić — haj.
A ludzie nie bedom wiedzieć dnia, ani godziny śmierzci swojéj, ani nicego.
Temu to wej cłek nie bedzie Panu Bogu bez rozumy przehodził i nie bedzie wiedziàł, co bedzie jutro — haj. To pràwda — prosem piéknie ik miłości. Oni widzieli moze, ze w lesie som jest do dzisiàk sęcki na smrekàk, co ik święty Pieter nawbijàł i torbe z siémiéniem na nik wiésàł, haj.
Muzyka zaczęła grać, a Sabała pobiegł, stanął przy kapeli i zaczął grać na swoich skrzypcach.
Wypędzono go natychmiast, czego on nie mogąc sobie wytłomaczyć, wyrzekał:
— Kiby to byli, coby jà sie ś nimi nie zgodziéł. Jà zgode wse ràd widzem, a kié patyke pokazuje, jako grać, to téz poradzem — haj. — Cozbyk nie zdołàł. Ino jà tak uwazujem, ze to robi sićko zàzrość, cobyk im hlebà nie odebrał — haj.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Stopka Nazimek.