Sabała/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sabała |
Podtytuł | Portret, życiorys, bajki, powiastki, piosnki, melodye |
Wydawca | L. Zwoliński i Spółka |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ràz było dwók bratów, ino ze jedén był mądry, a drugi straśnie głupi, co strak — haj.
Przýńdzie biéda do mądrego brata, toz to on jom pilno poznàł i posłał jom do głupiego i napedziàł jej i udutkował, ze brat umie lepiej jeść warzýć jak on. Onby jom umorzył — haj.
Przýsła biéda do tego hłopa, co głupi był i osłozyła sie u niego.
Jaze pozdyhało mu sýćko bydło i konie, a nic na zàgonie zàdnym róść nie kciało. Biéda zaś uźry, ze jej nie bedzie miàł dać hłop co zeźréć i nie wielo myślęcý hyciéła go pod garło, ścisnyna go mocno i tak mu padà:
— Abo mi dàs jeść i bees sie staràł o mnie, abo nié, to cie zadusem.
A hłop jej tak padà:
— Puscàj, bo mie zadusis — i nie zdolem ci odpedzieć. Jakoz jà cie màm zýwić, kie nie màm cým.
— Zaràbiaj — padà mu biéda — ale mnie jeść dać musis — haj.
— Idze — padà tén biédàk — do brata, on jest bogaty, to ci jeść dà, kielo bedzies kciała. — haj.
A biéda mu tak padà:
— Ę, jà haw nie głùpià sie rusać. Teleś sie casý staràł, to postaràj sie i teràz. Mnie sie nika rusàć nie kce — haj.
I dobrze nie barzo, wzion biédny brat flinte, nabiéł jom i poseł do lasa, cýby ka co nie upolować. Biéda za nim.
Jaze łazom długo, ale nie widzom nika nic, bo jak jaki dzwiérz biéde uźré, to w uciekaca — haj.
Jaze biéda sie pytà kogo i kielo dzwierzów zabije, a hłop jej tak padà:
— Niedźwiedzie, abo same dzikie świnie bedem strzélàł, bo one majom tłustości duzo, to se pojés, haj. A kielo lotków w lufie, to ik telo nabijem.
Głupi był brat, toz to nie wiedziàł, ze na niego z lotkami nie idź, ino z kulkom duzom — haj.
— E, kielos tyk lotków màs — pyta biéda.
— Kces porahować, to zaźréj.
Wlazła biéda do lufy i zacýna rahować. Hłop zaś za tela okrzesàł kołecek z gałęzie bukowéj i przybiéł nim biéde w lufie, haj, i zawiésił flinte na kołku za piecem.
Lecom, roki lecom, a ludziska sie straśnie pobogacili, a tén biédàk o mało królem nie ostał — haj.
Jaz co sie nie robi, przýseł do niego brat. Uźré strzelbinkę za piecem, toz to łapiéł jom pilno z kołka i kciał ś niej na wiwat wystrzelić. Tozto poleciàł do pola i wystrzeliéł.
Wartko wytkàł prok kołek, a biéde ozsarpało na drobne kawałecki — haj.
Hyciéły sie go sýćkie naràz i zjadły go; były barzo głodne i sýćko, co miały doma, to mu pojadły — haj — te kawàłecki.
Ale biédak sie nie nablizàł. Jaze mu sie brata luto stało i kciàł go obronić, ale cos, kie i jego biéda zjadła. Kieby był ten mądry brat jesce mądrzejsý, a nie taki wartki i nàremny, to onoby było sýćko dobrze, ale cos?
Temu to wej telo — prosem piéknie — biéd na świecie, haj, a co jedna to gorsà, haj. Dàwniej była jedna, ale jom potargało i teraz ik telo — haj.